East Side Story: Najłatwiej stracić tu głowę
[Andriej Proszkin „Orda” - recenzja]
Część historyków uważa jednak, że zbrodni dokonali emirowie, a doszło do niej w Saraj-Jük nad rzeką Jaik (dzisiejszym Uralem), około pięćdziesięciu kilometrów na północ od współczesnego kazachskiego miasta Atyrau. Dżanibek (lub Dżany Beg) władał znacznie dłużej – przez lat piętnaście, w tym czasie przeniósł stolicę Złotej Ordy z Saraj-Batu (tak zwanego Starego Saraju) do Saraj-Berke (Nowego Saraju) oraz rozpoczął podbój Azerbejdżanu, dokąd wysłał na czele wojsk swego syna Berdibeka (Berdi Bega). Sam popadł w chorobę (o czym w filmie Proszkina nie ma jednak mowy); gdy dowiedział się o niej Berdibek, zdecydował się wrócić z Kaukazu. Ale nie po to, by wesprzeć na duchu cierpiącego ojca, ale aby go… zamordować i przejąć władzę; przy okazji miał też wyprawić na tamten świat swoich braci (w liczbie dwunastu). Dwa lata później sam padł ofiarą skrytobójczego mordu. Co zapoczątkowało kilkudziesięcioletni okres walk wewnętrznych i stopniowego rozpadu państwa, z czego w przyszłości skorzystało między innymi Wielkie Księstwo Moskiewskie.
Film zaczyna się od sceny uczty w pałacu chana Tinibeka, podczas której przed oblicze władcy zostaje doprowadzony przybyły z Awinionu – jest to bowiem czas tak zwanej „niewoli awiniońskiej” – poseł papieża Innocentego VI (wraz z tłumaczem). Chan jest wielce zdziwiony, że zacny gość z Zachodu nie ma dla niego żadnych podarków; zachowuje się zresztą jak typowy (czy raczej: stereotypowy) wschodni satrapa – je i pije bez umiaru, na przemian wpada w gniew, to znów troszczy się o swoich nieproszonych gości. Nie ma jednak dla papieskiego wysłannika dobrych wieści; oznajmia mu bowiem, że ruszy z wojskiem na Zachód i wszystko zrówna z ziemią. Szczęśliwym dla Europy trafem nie jest mu dane spełnić tej obietnicy, albowiem chwilę później rzuca się na niego młodszy brat Dżanibek i – przy całkowitej obojętności zgromadzonych możnych – dusi Tinibeka łańcuchem. Nikt nie wzywa pomocy, nikt nie próbuje powstrzymać zabójcy; gdy jest już po wszystkim, Dżanibek zdejmuje z palca zamordowanego brata pierścień symbolizujący władzę nad Ordą. Chwilę później do pałacu przybywa jego matka Tajduła; syn informuje ją, że Tinibek… zadławił się kością baranią, na co kobieta odpowiada lakonicznie: „Zdarza się”. Skoro w otwarciu przedstawiona jest śmierć chana Tinibeka, musimy mieć 1342 rok. Chwilę później, choć nikt nas o tym nie informuje, przeskakujemy już w rok 1357, kiedy to Tajduła – notabene nie mniej okrutna niż jej synowie – pada ofiarą dziwnego ataku, w wyniku którego traci wzrok. Dżanibek sprowadza szamanów, znachorów, ale nikt nie potrafi przywrócić jego matce widzenia. Wtedy też powstaje pomysł, by szukać pomocy u Rusinów. Dwóch wysłanników chana udaje się do Moskwy i żąda od wielkiego księcia Iwana II, by oddał im do dyspozycji metropolitę Aleksija (który potrafi ponoć działać cuda); jeśli nie – Dżanibek przybędzie ze swoimi wojskami i zniszczy jego państewko. Iwan, sięgając po argumenty różnego kalibru, przekonuje w końcu więcej niż sceptycznego duchownego, aby udał się w długą i niebezpieczną – biorąc również pod uwagę mentalność Mongołów – podróż.
Czas spędzony w drodze Aleksij poświęca głównie na modlitwy; zdaje sobie przecież sprawę z tego, że będzie potrzebował silnego wsparcia świętych w dziele, do którego został wezwany. Dżanibek, ucieszony z jego widoku, gotów jest spełnić każdą zachciankę metropolity – oferuje mu nałożnice w wieku od piętnastu do sześćdziesięciu lat, a gdy ta oferta zostaje odrzucona – proponuje złoto, mięso… Cud jednak się nie zdarza; mimo usilnych prób Aleksija, Tajduła nie odzyskuje wzroku. Rozgoryczony chan każe pozbawić metropolitę odzienia i półnagiego, upokorzonego, wypędzić za mury miasta. W ślad za nim wysyła swego zaufanego, Badakiula, który ma z daleka przyglądać się duchownemu i dbać o to, aby nie spotkała go śmierć – przynajmniej do czasu, aż on będzie gotowy ruszyć na Moskwę, aby dokonać dzieła kompletnego zniszczenia stolicy księstwa. Ku zaskoczeniu chana, Aleksij nie rusza w ojczyste strony, czego Dżanibek nie potrafi zrozumieć. Z biegiem czasu władca Ordy nabiera szacunku do swego adwersarza, ale jednocześnie podejmuje starania, aby go złamać, pozbawić wiary, odebrać mu Boga. Nie trzeba chyba dodawać, że szanse na to ma marne – nie bez powodu przecież mniej więcej pół wieku po śmierci metropolita został kanonizowany… Nie da się filmu Proszkina ocenić jednoznacznie – i jest to wina samego reżysera, który nie potrafił chyba do końca zdecydować się, o czym tak naprawdę chce opowiedzieć. Jak na dzieło poświęcone świętemu, jest w nim zdecydowanie zbyt mało mistycyzmu; jedna scena – w której podczas burzy Aleksij błaga Boga, aby zabrał jego życie – nie wystarczy, aby przekonać widza, że mamy do czynienia z człowiekiem ponadprzeciętnym, którego wiara jest w stanie przeciwstawić się okrucieństwu – fizycznemu i psychicznemu – wroga. Z kolei jak na obraz poświęcony, co sugerowałby tytuł, państwu mongolsko-tatarskiemu rozwinięty wątek metropolity stanowi spory dysonans – bo czemu w istocie miałby w tej historii służyć?
I kolejne pytanie: Co w dziejach Złotej Ordy najbardziej interesowało scenarzystę i reżysera? Kulisy wewnętrznych, krwawych walk o panowanie nad stepami Eurazji? Obyczaje polityczne ich mieszkańców? Wiara? Bo żaden z tych elementów nie został odpowiednio pogłębiony. Najbardziej wyraziste fragmenty z potomkami Czyngis-chana w rolach głównych to sceny mordów – najpierw na Tinibeku, a następnie Dżanibeku – klamrą spinające cały film. Z którymi zresztą postać metropolity Aleksija w żaden sposób się nie wiąże. Można więc odnieść wrażenie, że Proszkin opowiada dwie równoległe historie, które, owszem, w paru miejscach się przecinają, lecz nie mają na siebie większego wpływu. Trudno zatem nie przyznać racji doktorowi Rudakowowi, ponieważ obojętnie jakie były intencje Andrieja Aleksandrowicza, po dotarciu do napisów końcowych widz i tak będzie miał w pamięci głównie obraz okrutnych, półdzikich ordyńskich abnegatów, ludzi może i w coś tam wierzących, ale przede wszystkim niegrzeszących mądrością ani inteligencją, folgujących niewyszukanym zachciankom i bez litości mordujących swoich najbliższych, aby zająć miejsce na tronie. Z tym portretem kontrastuje oczywiście postać metropolity Aleksija –statecznego i odpowiedzialnego, podejmującego dla dobra ojczyzny kto wie, czy nie najtrudniejsze i najniebezpieczniejsze w swym życiu wyzwanie. Nawet wielki książę Iwan, w pewnym momencie wywierający dużą presję na duchownym, robi to w sumie w sposób cywilizowany i humanitarny (w porównaniu z władcami Ordy), apelując do jego patriotyzmu i głębokiej wiary. Mimo tego fabularnego niezdecydowania i braku konsekwencji, „Ordę” ogląda się z dużą przyjemnością. Podstawowym walorem filmu jest bowiem jego bogactwo scenograficzne i dbałość o oddanie klimatu epoki, wizja średniowiecza tak przecież innego od tego, co serwowały nam do tej pory filmy polskie i innych kinematografii europejskich. Żal jednak, bo z tego tematu dałoby się wycisnąć jeszcze więcej. Ba! znacznie więcej.
W główne dramatis personae wcielili się aktorzy, o których mieliśmy już okazję pisać. W metropolitę Aleksija wcielił się Maksim Suchanow („
Przenicowany świat”, „
Człowiek, który wszystko wiedział”, „
Boris Godunow”), w Tajdułę – Tatarka Roza Chajrullina („
Suchodoły”), w jej syna, chana Dżanibeka – Jakut Innokientij Dakajarow („
Tajemnica Czyngis-chana”), natomiast w wielkiego księcia (kniazia) moskiewskiego Iwana II – Witalij Chajew („
Dolina róż”, „
Solo na saksofonie”). Sługa metropolity Fiedka ma z kolei twarz Aleksandra Jacenki („
Zwariowana pomoc”, „Sok pomarańczowy), palacz Wasilij – Aleksieja Szewczenkowa („
Dzieciom do lat 16…”, „
Żyła sobie baba”), a pojawiający się zaledwie na kilka minut chan Tinibek – Andrieja Panina („
Kierowca dla Wiery”, „
Morfina”, „
Generation ,Π’”). Warto też wspomnieć o Kazachu Daulecie Abdyżaparowie, który wcielił się w dowódcę armii Dżanibeka („
Zagubiony”, „
Likwidator”), Polaku Romualdzie Kłosie (zaczynającym karierę aktorską w końcu lat 80. ubiegłego wieku we… Włoszech, mającym na koncie epizody we „Franciszku” Liliany Cavani oraz „Pasji” Mela Gibsona), który zagrał posła papieskiego, wreszcie o cierpiącym na zespół Downa Siergieju Makarowie („
Boris Godunow”, „
Żyła sobie baba”), najczęściej wcielającym się w role jurodiwych.
Autorem scenariusza „Ordy” jest Jurij Arabow – wieloletni współpracownik Aleksandra Sokurowa („
Samotny głos człowieka”, „
Smutna obojętność”, „
Dni zaćmienia”, „
Cielec”), w ostatnich latach „współodpowiedzialny” również za sukcesy Kiryła Sieriebriennikowa („
Dzień w Juriewie”), Andrieja Chrżanowskiego („
Półtora pokoju, czyli Sentymentalna podróż do ojczyzny”) oraz wspomnianego na wstępie tego tekstu Aleksandra Proszkina („
Cud”). Za kamerą w roli operatora stanął Jurij Rajski („
18/14”, „
Korolow”), wspierający Andrieja Aleksandrowicza także przy jego wcześniejszych projektach („Ubojnaja siła”, „Zabawy motyli”, „Żołnierski Dekameron”) – obaj panowie, co do tego wątpliwości mieć nie można, znają się więc doskonale. Zadanie stworzenia ścieżki dźwiękowej otrzymał natomiast Aleksiej Ajgi (rocznik 1971), na co dzień lider awangardowego zespołu 4’33’’ i od czasu do czasu twórca intrygującej muzyki filmowej („
Doktor Ragin”, „
Mój przyrodni brat Frankenstein”, „
Dzikie pole”). Tym razem w sukurs kompozytorowi przyszedł jeszcze folkowy zespół Namgar, założony przez muzyków buriackich i mongolskich w Ułan Ude (stolicy wschodniosyberyjskiej Buriacji), który nie tak dawno przeniósł się jednak do Moskwy.