Bardzo ascetyczny, pozbawiony gwiazd, nakręcony za – jak twierdzą oficjalne źródła – 620 tysięcy euro najnowszy film Benedeka Fliegaufa zgarnął już całkiem sporo nagród na festiwalach filmowych. Te najcenniejsze – na tegorocznym Berlinare. „To tylko wiatr” podejmuje temat niezwykle ważny w kontekście wydarzeń, do których co jakiś czas dochodzi zarówno na Węgrzech, jak i w sąsiedniej Słowacji – prześladowań na tle rasowym osób pochodzenia romskiego.
…Cygana powiesili
[Benedek Fliegauf „To tylko wiatr” - recenzja]
Bardzo ascetyczny, pozbawiony gwiazd, nakręcony za – jak twierdzą oficjalne źródła – 620 tysięcy euro najnowszy film Benedeka Fliegaufa zgarnął już całkiem sporo nagród na festiwalach filmowych. Te najcenniejsze – na tegorocznym Berlinare. „To tylko wiatr” podejmuje temat niezwykle ważny w kontekście wydarzeń, do których co jakiś czas dochodzi zarówno na Węgrzech, jak i w sąsiedniej Słowacji – prześladowań na tle rasowym osób pochodzenia romskiego.
Benedek Fliegauf
‹To tylko wiatr›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | To tylko wiatr |
Tytuł oryginalny | Csak a szél |
Dystrybutor | Aurora Films |
Data premiery | 7 grudnia 2012 |
Reżyseria | Benedek Fliegauf |
Zdjęcia | Zoltán Lovasi |
Scenariusz | Benedek Fliegauf |
Obsada | Katalin Toldi, Gyöngyi Lendvai, Lajos Sárkány, György Toldi, Gyula Horváth, Attila Egyed, Gergely Kaszás, Zsolt Végh, Emese Vasvári |
Rok produkcji | 2012 |
Kraj produkcji | Francja, Niemcy, Węgry |
Czas trwania | 86 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Możemy zacząć od polskiego podwórka. W drugiej serii „Gliny” (2007) jeden z wątków – ciągnięty przez dwa odcinki – poświęcony został prywatnemu śledztwu prowadzonemu przez komisarza Artura Banasia (Maciej Stuhr) w sprawie zaginięcia w miasteczku niedaleko Warszawy trójki Romów. Młody policjant, chcąc dociec prawdy, trafia na mur milczenia mieszkańców, którzy w większości nie kryją swojej niechęci do „brudasów”, „złodziei” i „wesz”, jak nazywają Cyganów. Sprawa zostaje ostatecznie wyjaśniona, a sprawcy zbrodni i kryjący ich stróże prawa lądują w areszcie. Fabuła tych dwóch epizodów polskiego serialu kryminalnego w pewnym stopniu pokrywa się z historią opowiedzianą przez węgierskiego reżysera Benedeka (Bence’a) Fliegaufa w „To tylko wiatr”. Podstawowa różnica polega na tym, że twórca znad Balatonu (choć urodzony w Budapeszcie) patrzy na wydarzenia z perspektywy romskiej; interesują go bowiem przede wszystkim odczucia ludzi, którzy muszą żyć w ciągłym zagrożeniu, niemal bez ustanku drżeć o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. I jeszcze jedno: Fliegauf oparł scenariusz swego dzieła na faktach. Mimo że w wywiadach odżegnuje się od postrzegania filmu jako wiernej rekonstrukcji zaistniałych zdarzeń. W niczym jednak nie zmienia to faktu, że świadomość, iż „To tylko wiatr” ma swoją genezę w rzeczywistości, wzmacnia jedynie jego siłę rażenia.
Fliegauf to obecnie najbardziej chyba znany młody – czytaj: poniżej czterdziestki – scenarzysta i reżyser pochodzenia węgierskiego. Zaczynał karierę w końcu lat 90. ubiegłego wieku od kręcenia dokumentów („Granica”, 1999; „Czy istnieje życie przed śmiercią?”, 2001) oraz eksperymentalnych krótko- i średniometrażówek („Talking Heads”, 2000; „Hypnos”, 2001). Pierwszy film pełnometrażowy zrealizował w 2003 roku. „Gąszcz” –uhonorowany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie Nagrodą Wolfganga Staudte’a – opowiadał o dorastaniu młodych bohaterów w Budapeszcie krótko przed upadkiem „gulaszowego komunizmu” Jánosa Kádára. Z kolei późniejszy o rok „Dealer” za tło miał już nowe Węgry. Opowieść o młodym handlarzu narkotyków doceniona została niemal wszędzie tam, dokąd trafiła – na festiwalach w Atenach, Bratysławie, argentyńskim Mar del Plata (laury dla najlepszego filmu i reżysera oraz nagroda FIPRESCI), niemieckim Wiesbaden (najlepsza reżyseria na Festiwalu Kina Wschodnioeuropejskiego goEast), wreszcie – na kolejnym Berlinare (nagroda jury wytypowanego przez gazetę „Berliner Zeitung”). „Dealerem” węgierski twórca sam sobie tak wysoko podniósł poprzeczkę, że w następnych latach nie zdołał jej przeskoczyć. „Mleczna droga” (2007) poza ojczyzną Fliegaufa doceniona została jedynie w Locarno (Złoty Lampart), podobnie „Łono” (2010) – dramat z elementami fantastyki w międzynarodowej obsadzie (z piękną Evą Green w roli głównej) – choć laur, który mu przypadł, nie należał do szczególnie prestiżowych.
Może właśnie dlatego, przygotowując się do pracy nad kolejnym filmem Węgier zdecydował się na produkcję nad wyraz skromną (nie tylko jeśli chodzi o budżet) i ascetyczną. Bazującą na emocjach i podkreślającą na każdym kroku mroczny klimat niepewności i osaczenia. Co zresztą bardzo się opłaciło. W lutym 2012 roku w Berlinie „To tylko wiatr” otrzymał nominację do Złotego Niedźwiedzia (choć go nie dostał); zgarnął za to Grand Prix jury (czyli statuetkę wykonaną ze srebra) oraz nagrodę specjalną ufundowaną przez Amnesty International. Całkiem sporo! Inspiracją dla Fliegaufa-scenarzysty były wydarzenia, do których doszło na Węgrzech w ciągu kilku miesięcy lat 2008 i 2009, kiedy to doszło do ataków na szesnaście romskich domów – podpalano chaty, rzucając koktajle Mołotowa, strzelano do uciekających przed ogniem; w efekcie śmierć poniosło sześć osób, kilka został rannych, a kilkadziesiąt poszkodowanych. Policja od samego początku nie miała wątpliwości, że zamachy na ludność cygańską mają podłoże rasistowskie. Jak zawsze w takich sytuacjach, stawiano sobie odwieczne pytanie: Dlaczego? Zadawano je z tym większym zdziwieniem, że ofiarami – jeśli wierzyć doniesieniom mediów – padały rodziny, które nie izolowały się od swoich madziarskich sąsiadów: dorośli pracowali, a dzieci uczęszczały do szkoły. Odpadał więc z góry często przywoływany w takich okolicznościach argument o „pasożytnictwie” Romów i zagrożeniu czyhającym z ich strony. Podobnie było zresztą ze wspomnianym na wstępie wątkiem w „Glinie”.
„To tylko wiatr” fabularnie zamknięty został w kilkunastu godzinach jednego dnia – akcja filmu rozpoczyna się o świcie, gdy Mari szykuje się do wyjścia do pracy, a kończy po zapadnięciu zmroku, kiedy cała czteroosobowa rodzina udaje się na, jak się wydaje, spokojny odpoczynek. Co jest pomiędzy? Obraz zwykłego dnia, zapewne niczym nieróżniącego od setek wcześniejszych, w życiu biednej, ale uczciwej, romskiej rodziny. Mari to kobieta po czterdziestce (może pod pięćdziesiątkę), na której barki spadł obowiązek utrzymania dorastających dzieci i chorego ojca. Jej mąż już jakiś czas temu wyjechał „za chlebem” do Kanady; za Oceanem ciuła pieniądze, dzięki którym reszta będzie mogła do niego dołączyć. Kiedy? Któż to wie… Nastoletnia Anna tęskni za ojcem, marzy jednak nie tylko o spotkaniu z nim, ale przede wszystkim o wyrwaniu się z niechętnego Romom środowiska. Zdając sobie sprawę z tego, że w Ameryce nie osiągnie niczego bez wiedzy, uczy się pilnie; ma również talent plastyczny. Stara się pomagać matce – zwłaszcza w wychowaniu młodszego brata, co wcale nie należy do najprostszych zadań. Rió, pozbawiony męskiej opieki, praktycznie żyje samopas; unika szkoły, woli godziny przedpołudniowe spędzać z kolegami albo w starym bunkrze pośrodku lasu, który nazywa swoim „sekretnym miejscem”. Tam znosi różne przedmioty podebrane matce lub podkradzione w opuszczonych domach. Jest całkowitym przeciwieństwem Anny – jeśli w przyszłości ktoś z rodziny miałby wyrosnąć na typowego Cygana z opowieści ksenofobów, to właśnie on.
Mari nie jest w stanie zająć się synem. Ciężko pracuje – od rana zbiera śmieci z przydrożnych rowów, by po południu sprzątać w szkole, w której uczy się Anna. Nie wszyscy patrzą na nią ze zrozumieniem; woźny szkolny nie szczędzi kobiecie złośliwości i przytyków, podobnie zresztą jak jej córce. Gdy mówi przy Annie o przypadkach kradzieży sprzętu komputerowego, w zasadzie nie ukrywa, kogo o to podejrzewa (i chyba się nie myli). Fliegauf, portretując bohaterów, kreśli cztery – trzeba bowiem pamiętać jeszcze o chorym ojcu Mari – odrębne historie; śledzi niemal każdy krok wykreowanych przez siebie postaci, z dociekliwością dokumentalisty rejestruje ich codzienność. Pustą, nijaką, szarą (mimo kolorów lata); jedynym światełkiem w długim ciemnym tunelu jest nadzieja na rychły wyjazd do Kanady – zanim umrze dziadek, matka i córka skończą jako prostytutki, a syn jako złodziej. Lub – co jest równie realnym zagrożeniem – ktoś napadnie na ich dom i zamorduje. Tak jak kilka dni wcześniej inną romską rodzinę. Mari, Anna i Rió starają się żyć normalnie, ale nie mogą zapomnieć o grożącym im niebezpieczeństwie, o nieznanych sprawcach, którzy wdarli się do domu Lakatosów i zastrzelili wszystkich po kolei, także dzieci. Podskórny lęk towarzyszy im przez cały czas i udziela się również widzom. Z każdą kolejną minutą niepokój i strach gęstnieją, tym bardziej że noc wcale nie jest sprzymierzeńcem potencjalnych ofiar.
Benedekowi Fliegaufowi szczęśliwie udało się uciec od stereotypów w przedstawieniu społeczności romskiej; w dużym stopniu dlatego, że mocno zróżnicował swoich bohaterów – w kontraście do postaci Rió (który rośnie na drobnego kombinatora i złodziejaszka) postawił kobiety, matkę i starszą siostrę chłopca. Niewiele da się natomiast powiedzieć o dziadku – z filmu nie wynika nawet, czy to ojciec Mari, czy jej męża; kim był w młodości, też nie wiadomo. Czemu więc służy jego postać? Można traktować ją jako symbol – szaleństwo mężczyzny jest w pewnym sensie odzwierciedleniem przerażenia całej wspólnoty, która nie dość, że nie potrafi obronić się sama, to na dodatek nie może również liczyć na ochronę ze strony policji. Węgierski reżyser, obsadzając główne role, nie skorzystał z usług zawodowych aktorów ani – w przypadku dzieci – osób mających doświadczenie teatralne czy filmowe. Katalin Toldi (filmowa Mari), Gyöngyi Lendvai (Anna), Lajos Sárkány (Rió) oraz György Toldi (dziadek) to absolutni debiutanci, naturszczycy, których Fliegauf znalazł w ciągu rocznych poszukiwań w romskich szkołach i osadach. Jak się okazało, trafił idealnie. Nie dlatego, że – ku zaskoczeniu całej ekipy – amatorzy nagle okazali się genialnymi artystami; wręcz przeciwnie – stojąc przed kamerą, przede wszystkim pozostali sobą, nie grali, ale po prostu byli. Bo być może tak właśnie, jak pokazano to w filmie, wygląda ich codzienne życie – pozbawione perspektyw i nadziei na wyrwanie się z cygańskiego getta. „To tylko wiatr” jest węgierskim kandydatem do Oscara 2013 – i już ten fakt należy uznać za spore wydarzenie i przejaw odwagi. Przecież nie każdy kraj/naród jest gotowy przed całym światem przyznać się do własnych grzechów. Vide dyskusja, jaką w polskich mediach rozpętała premiera „
Pokłosia”.