Zarówno wartość, jak i problem tego filmu kryje się już w samym jego tytule. To bowiem, co jedni otwierają na wiele definicji, dla innych winno zamknąć się znakiem zapytania.
Psychologia miłości
[Sławomir Fabicki „Miłość” - recenzja]
Zarówno wartość, jak i problem tego filmu kryje się już w samym jego tytule. To bowiem, co jedni otwierają na wiele definicji, dla innych winno zamknąć się znakiem zapytania.
Sławomir Fabicki
‹Miłość›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Miłość |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 15 marca 2013 |
Reżyseria | Sławomir Fabicki |
Zdjęcia | Piotr Szczepański |
Scenariusz | Sławomir Fabicki, Marek Pruchniewski |
Obsada | Marcin Dorociński, Julia Kijowska, Adam Woronowicz, Agata Kulesza, Dorota Kolak, Marian Dziędziel, Wojciech Mecwaldowski, Roman Gancarczyk |
Rok produkcji | 2012 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 105 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Miłość, o niej jest mowa. Nie ma w „Miłości” wiele miłości – stwierdzą jedni. „Miłość” jest pełna miłości o wielu twarzach, różnie wyrażanej – zakrzykną drudzy. Obie strony będą miały rację, bo nie sposób z całą pewnością orzec, co jest miłością i co nią nie jest. Nikt nie ma wyłączności na jej definicję. Szczególnie w wypadku obserwacji innych rzekomo zakochanych, obserwacji z zewnątrz; szczególnie, gdy rzekomo zakochani są postaciami fikcyjnymi, bo stworzonymi przez filmowców. Komu zatem widz ma wierzyć, własnemu oglądowi czy głoszonym przez twórców intencjom im przyświecającym? Podstawowy problem nowego filmu Sławomira Fabickiego zasadza się na tym, że komentarz reżysera i tytuł samego filmu (nie opatrzony przecież pytajnikiem, lecz niejako narzucający sposób odczytania filmu) zepsuć mogą – samodzielnie broniący się – scenariusz (choć momentami chropowaty; niestety instrumentalizacja pewnych epizodów aż nadto rzuca się w oczy), jak i sam rysunek postaci, ich motywacje, prawdziwość, a w rezultacie cały obraz. Mogą, ale nie muszą. Wszystko zależy bowiem od definiowanej przez nas miłości. Tym wzniośle ograniczającym jej znaczenie, którzy znają wypowiedzi Fabickiego o różnych jej aspektach zawartych w filmie, przeszkadzać będzie tak bezkompromisowe odczytanie pełnej przecież niewiadomych i pytań opowieści. Może się bowiem zdawać, że twórca „Z odzysku” wpada w pułapkę dowolności, tak często zastawianej w romantyczno-gatunkowych światach przedstawionych, i nadużywa tytułowego słowa, oznaczając nim wszystkie pozytywne wartości, które wcale nie muszą być miłością – czasem są zauroczeniem, innym razem przyzwyczajeniem, poczuciem obowiązku czy cienką fasadą, kiedy indziej zaś zwykłym ślinieniem wygłodniałego samca. Weryfikacja, o której wspomina reżyser, weryfikacja miłości, nie jest tą znaną kinomanom z obrazu Hanekego o tym samym tytule (notabene polski film jako pierwszy miał być tak zatytułowany). To nie uczucie pogłębiane w nieprzyjaznych okolicznościach, lecz w przeciwnościach odkrywane i dojrzewające ukazywane jest na różne sposoby w emitowanym po raz pierwszy na zeszłorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym obrazie.
Lepiej zatem widzowi samemu tłumaczyć motywacje bohaterów, znakomicie poprowadzonych i zagranych, a także zdawałoby się – przy pominięciu wspomnianych wyżej problematycznych intencji – świetnie napisanych. Samodzielnie, bez komentatorskiej pomocy reżysera, „Miłość” udanie pokazuje różne oblicza uczucia, nieważne: budującego czy niszczącego. Bo destrukcja i alienacja przyświeca bodaj w równym stopniu oglądanym wydarzeniom, co tytułowe uczucie. Już inspiracją do filmu jest prawdziwy dramat, a raczej reportaż go opisujący. Domniemany (dochodzenie nadal trwa) gwałt prezydenta Olsztyna na pracownicy magistratu i tego konsekwencje zostały przez reportażystkę Lidię Ostałowską przedstawione z punktu widzenia męża pokrzywdzonej i ta właśnie perspektywa interesuje reżysera. Fabickiego, jak zawsze zresztą, ciekawią dramaty ludzkie, historie jednostek, nie kategorie ogólnospołeczne, publicystyczne czy polityczne – tych tutaj nie uświadczymy. To warstwa psychologiczna jest największą siłą całej twórczości nominowanego jedenaście lat temu do Oscara za krótkometrażową „Męską sprawę” filmowca. Wiarygodność twórczą budują scenarzyści Fabicki i Marek Pruchniewski na kilku postaciach. Każda ma swoją historię i problemy, każda wadzi się z inną odmianą uczucia i chce zawalczyć o nie.
Najpierw pierwszoplanowa para (Marcin Dorociński i Julia Kijowska – to przede wszystkim na ich bezbłędnych kreacjach opiera się autentyzm „Miłości”) sukcesywnie odziera swój związek z namiętności – nie tylko kłamstwem będącym katalizatorem dla całej intrygi, ale także rutyną i postępującą obojętnością równocześnie oddalającymi ich od trwałego uczucia. To nie pojedyncza iskra decyduje o niepowodzeniu w związku. Tragiczne wydarzenie stanowić może jeden z wielu zapalników systematycznie przybliżających wybuch niszczący pozory miłości. Zawieszenie dwójki bohaterów, ale i miłości i definicji miłości w ogóle, można uznać za największą wartość dramatu. Wrażliwy obserwator Fabicki z wyważeniem prezentuje wahających się kochanków, romantyczną na pierwszy rzut oka chemię i niszczącą toksyczność napięcia między nimi. Znaki zapytania dotyczące motywacji i charakterów postaci, jakie stawiają twórcy przed widzem, dotyczą także galerii drugoplanowych bohaterów: dwulicowych, lecz również mogących budzić nasze współczucie (Adam Woronowicz w roli prezydenta); szukających choć odrobiny uczucia (Agata Kulesza); zagubionych i bojących się samotności (znakomity Marcin Dziędziel); i tych o twardym charakterze, lecz ciele coraz słabszym (być może najtrudniejsza w filmie postać Doroty Kolak).
Fabicki pokazuje równocześnie, iż to kobiety, mimo że tak emocjonalne, może przez to, że nie obawiają się uczuciowości i szczerości, są de facto silniejsze od mężczyzn – zagubionych, popełniających błędy i właśnie dzięki kobietom budujących własną tożsamość. (Nie ma tu jednak prostych uogólnień – każdy bohater jest intrygujący i zasługuje na osobną filmową historię.) Widać tu pewne podobieństwo do „Lęku wysokości” Konopki, w którym główny bohater buduje więzy z ojcem równocześnie samemu dorastając do ojcostwa, a dzieje się to dzięki odkryciu i wzmocnieniu małżeńskiego uczucia. „Miłość” zdaje się być rewersem tamtego filmu na poziomie akcentacji wspomnianych motywów. Tutaj także na niemożności zrozumienia drugiej osoby zbudowana jest cała opowieść, silniej nawet niż tam, gdyż w premierowym obrazie każdy chce się porozumieć, nikt jednak tak naprawdę nie posiada tej umiejętności.
Niekomunikatywności postaci odpowiada adekwatna do niej, przezroczysta filmowa forma. Przy braku muzyki trudność przekazania widzom uczuć bohaterów i zamierzonej emocjonalności filmu jest szczególnie duża – wad scenariusza nie da się zakryć atrakcjami innego rodzaju; aktorstwo także musi sprawdzić na szóstkę. Być może właśnie dzięki temu koncepcja estetyczna operatora Piotra Szczepańskiego mocno inspirowana twórczością Edwarda Hoppera ma możliwość wybrzmieć ze szczególną mocą. „Nie ma drugiego malarza, który by tworzył tak przejmujące obrazy samotności” – opowiadał o Hopperze przy okazji omówienia artystycznych wpływów przy tworzeniu „Tataraku” Andrzej Wajda. Zbieżność nowego filmu Fabickiego z malarstwem amerykańskiego artysty istnieje już w podejmowanej tematyce zagubienia, obojętności ludzkiej i wyalienowania. Wyjęte jakby z realistycznych płócien malarza kontemplacyjnego szerokie, dystansujące plany, surowa scenografia mieszkalna i przede wszystkim firmowa dla Hoppera symboliczna gra świateł i kolorów – wszystko to pokazane na ekranie koresponduje z klimatem coraz chłodniejszego związku głównych bohaterów, dla których jasne promienie iskrzą co prawda nadzieją, lecz w równym stopniu oświetlają drogi nieznane.
O Hopperze mówiło się „malarz tajemnicy”. Fabicki takim określeniem także nie powinien wzgardzić. Od tytułowego dylematu do samego finału „Miłości” pytań pojawia się wiele. Niewiadome nie odbierają jednak Fabickiemu możliwości ukazania wiarygodnych portretów ludzi uwikłanych w uczucia i w równym stopniu szukających ich. Miłość w „Miłości”, mimo że po seansie nadal niedookreślona, zdaje się być czymś pożądanym i wzniosłym, do czego wszyscy chcą dążyć, co każdy osiąga jedynie na swój, prywatny i wyłączny sposób. Taka interpretacja pozwala mimo wszystko dostrzec pokrętną zgodność dzieła z zamysłem twórcy. Pozorny miłosny agnostycyzm zawarty w filmie na swój sposób potwierdza bowiem wszechobecność uczuciowej niewiadomej, którą, myślę, chciał ukazać twórca. Innymi słowy Fabicki zdaje się mówić: jeśli nie ma miłości, trzeba ją wymyślić.
Dobry tekst, zachęcający (zobaczę na pewno), ale ostatnie zdanie pierwszego akapitu nie ma większego sensu ;).