"Vinci" jest naprawdę bardzo udanym filmem. Sporo tu elementów, dzięki którym może się podobać. Jest dość ciekawa i odpowiednio zawikłana intryga, wyjaśniona dopiero na samym końcu. Jest ładny Kraków, atrakcyjnie pokazany z perspektywy stolików szachowych nad Wisłą, przy Wawelu, zielonym Plantom czy panoramicznym ujęciom Starego Miasta, z wieżami kościołów i dachami kamienic w świetle poranka. Jest, jako się rzekło, zupełnie niezłe aktorstwo. Jest masa humoru i wartka akcja. Jest wspaniała sztuka, spoglądająca z sal muzeum i sztalug malarskich. Jest odpowiedni suspens, a źli dostają po nosie od tych nie do końca złych.
Veni, Vidi, Vinci...
[Juliusz Machulski „Vinci” - recenzja]
"Vinci" jest naprawdę bardzo udanym filmem. Sporo tu elementów, dzięki którym może się podobać. Jest dość ciekawa i odpowiednio zawikłana intryga, wyjaśniona dopiero na samym końcu. Jest ładny Kraków, atrakcyjnie pokazany z perspektywy stolików szachowych nad Wisłą, przy Wawelu, zielonym Plantom czy panoramicznym ujęciom Starego Miasta, z wieżami kościołów i dachami kamienic w świetle poranka. Jest, jako się rzekło, zupełnie niezłe aktorstwo. Jest masa humoru i wartka akcja. Jest wspaniała sztuka, spoglądająca z sal muzeum i sztalug malarskich. Jest odpowiedni suspens, a źli dostają po nosie od tych nie do końca złych.
Juliusz Machulski
‹Vinci›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Vinci |
Dystrybutor | Vue Movie Distribution |
Data premiery | 17 września 2004 |
Reżyseria | Juliusz Machulski |
Zdjęcia | Edward Kłosiński |
Scenariusz | Juliusz Machulski |
Obsada | Borys Szyc, Jan Machulski, Robert Więckiewicz, Kamilla Baar, Mieczysław Grąbka, Marcin Dorociński, Marian Dziędziel, Halina Wyrodek, Marek Bielecki |
Muzyka | Maciej Staniecki |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 108 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | komedia, kryminał |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Juliusz Machulski jest reżyserem mającym na swoim koncie filmy, które zwykło się określać mianem kultowych. Obok Stanisława Barei jest drugim tego szczególnego rodzaju potentatem w polskiej kinematografii. Komedie takie jak "Seksmisja", "Kingsajz", dwie części "Vabanku", dwie części "Kilera" to dziś już właściwie kanon. Wspomnieć można tu również jego doskonały historyczny film "Szwadron", opowiadający o polowaniu na pułkownika Markowskiego, wodza dogasającego Powstania Styczniowego.
Na ekrany kin wszedł najnowszy film Machulskiego pt. "Vinci". Opowiada historię kradzieży bodaj najcenniejszego obrazu w Polsce, jakim jest dzieło renesansowego malarza, wynalazcy, myśliciela i badacza, Leonarda da Vinci. Chodzi tu o "Damę z gronostajem" vel "Damę z łasiczką", znajdującą się na stałe w zbiorach Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie. Ten obraz to jedno z nielicznych arcydzieł malarskich o międzynarodowej klasie, pozostających oficjalnie w zbiorach polskich muzeów. W Polsce tego rodzaju dzieł nigdy nie było zbyt wiele, zaś ostatnia wojna znakomitą większość kolekcji przetrzebiła bezlitośnie, a o zwroty w wielu przypadkach nie można się doprosić - częstokroć wskutek utraty stosownych dokumentów, potwierdzających prawa własności. Bardzo wiele dzieł sztuki po dziś dzień pozostaje w zagranicznych muzeach, do których trafiły po wojnie albo skrytych w zbiorach prywatnych kolekcjonerów. Te najbardziej znane i dostępne powszechnie, to: pochodzący również ze zbiorów Muzeum XX. Czartoryskich "Pejzaż z Miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta; znajdujący się w Muzeum Narodowym w Gdańsku tryptyk Hansa Memlinga "Sąd Ostateczny"; wreszcie pozostająca w kolekcji Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach "Ekstaza Św. Franciszka" (co zresztą ogłoszono dosłownie na dniach), pędzla El Greca.
A zatem jest rzeczą wcale prawdopodobną, że niejeden za "Damę z łasiczką" (o której Szerszeń mówi w filmie, że jest jedynym obrazem w Polsce) gotów byłby solidnie zapłacić. Tak też dzieje się w filmie. Na przepustkę - formalnie związaną ze złym stanem zdrowia - wychodzi z więzienia złodziej Cuma, któremu ktoś nadał tę robotę. Tak zaczyna się "Vinci".
Muszę powiedzieć, że dwie rzeczy spodobały mi się w nim w sposób szczególny. Pierwsza, to oczywiście humor. Film komedią sensu stricte miał nie być (tak przynajmniej słyszałem z ust aktorów podczas wywiadów z planu zdjęciowego), ale nic z tego nie wyszło - w kinie raz po raz wybuchały salwy śmiechu. "Vinci" aż tętni od przeróżnych zabawnych dialogów czy sytuacyjnych gagów, wreszcie zabawnych postaci, a wszystko to sklecono do kupy lekko i nie na siłę, tak jakby rzeczywiście przy okazji (króluje scena z panią dyrektor Muzeum, troskającą się po dokonanej kradzieży o Japończyka, który przywiózł "Damę z łasiczką" z Japonii).
Druga rzecz to uwypuklenie bardzo ważnego aspektu sztuki, znanego od czasów już chyba niepamiętnych - mam tu na myśli oczywiście proceder fałszowania dzieł. Pojawia się on tutaj dlatego, że plan kradzieży obrazu zakładał podsunięcie ścigającej włamywaczy policji kopii obrazu dla zmyłki. Samo fałszerstwo jest sztuką par excellance, choć przyrównywanie jej do klasycznie pojmowanego malarstwa jest nieporozumieniem, krzywdzącym zarówno jedno, jak i drugie.
Fałszerstwo to przedsięwzięcie wymagające niezwykłego talentu, środków i wiedzy, łączące wiele aspektów w jeden pracochłonny proces odtwórczy. Truizmem jest twierdzenie, że trzeba biegle władać pędzlem, opanować wszystkie możliwe techniki stosowane przez dawnych mistrzów, po prostu na wylot znać i rozumieć ich rzemiosło. Środki i wiedza konieczne są do tego, by zdobyć "surowce" z epoki: drewno lub płótno, stosowne ramy, odpowiedni włosień do pędzli, sporządzić farby wedle starych sposobów (wyrabianych własnoręcznie z kruszonych minerałów, ze spoiwami z żółtek, wosku czy miodu w przypadku użycia tempery, itp.), co nie zawsze jest dziś możliwe. Dla przykładu - słynny już lapis lazuli (niebieski kamień), ultramaryna naturalna, którą mistrzowie Renesansu i Baroku używali do malowania pięknych błękitnych szat swoim Madonnom, sprowadzany ongiś aż z gór Afganistanu przez kupców weneckich (i z tego powodu piekielnie drogi), obecnie już nie występuje w przyrodzie (jego pokłady wyczerpano całkowicie w XIX w.).
Do tego wszystkiego warto by dorzucić konieczność znajomości zwyczajów, dziwactw, upodobań i nawyków poszczególnych artystów, stylu ich pracy. Jakby tego było mało, nie sposób zapominać o takich szczegółach jak wielowiekowe perypetie obrazów - po dziś dzień konserwatorzy znajdują na obrazach składniki sadzy ze świec ołtarzowych sprzed paru wieków, nadpalenia po pożarach, ślady uszkodzeń po przydeptaniu czy cięciu ostrymi narzędziami (najsłynniejsze w Polsce i chyba też na świecie są rany, jakie odniósł obraz Jasnogórski), itd. Dzieło fałszerza jest dziełem wieloaspektowym, niezwykle skomplikowanym i piekielnie trudnym. Dlatego ważne jest właściwe rozumienie artyzmu technicznej strony tego procederu, bo moralna jest dość oczywista i nie ma co się o niej rozpisywać. Ale wracajmy do filmu.
W "Vincim" można napotkać pewne schematy. Dla przykładu: podrobienia obrazu podejmuje się bardzo utalentowana studentka Akademii Sztuk Pięknych, wnuczka znanego, wiekowego już fałszerza, Hagena. Podobnie było w filmie "Afera Thomasa Crowna", gdzie wspaniałe obrazy francuskich impresjonistów kopiowała córka mistrza tego zawodu. Sam techniczny aspekt "podprowadzenia" obrazu został obsłużony chwytem znanym choćby z "Włoskiej roboty" (aczkolwiek przygotowania do tego przedsięwzięcia w "Vincim" zawierają sporo akcentów humorystycznych - patrz sylwetka górnika, który nie ma pamięci do twarzy).
Reżyser postawił w "Vincim" na aktorów mało znanych - poza swym szanownym ojcem, naturalnie, Janem Machulskiem, który tutaj kreuje postać Hagena. Główne role przypadły Borysowi Szycowi (Julian vel Szerszeń) i Robertowi Więckiewiczowi (Cuma), a także występującej po raz pierwszy na ekranie filmowym ślicznej Kamilli Baar - tu Magdzie, studentce Akademii Sztuk Pięknych i rewelacyjnej malarce. Całkiem nieźle poradzili sobie z tymi rolami. Udało im się w jakiejś części powtórzyć osiągnięcia Kwinty, Duńczyka, Moksa i Nuty (Vabank) czy choćby tak dobrze znanego polskiemu widzowi tria w składzie: Ove Sprogoe, Morten Grunwald, Poul Bundgaard - niezapomnianego Gangu Olsena. Mam tu na myśli oczywiście ów pogodny rys, który sprawia, że patrzy się na nich ciepło i mimowolnie odczuwa sympatię, pomimo całej dezaprobaty dla uprawianego przez nich procederu (żeby nie było nieporozumień - na tych, którzy ograbiają narodowe dziedzictwo kulturowe z dzieł najcenniejszych i najwybitniejszych tylko po to, by jakiś dziany nuworysz mógł je sobie oglądać we własnej "kapliczce", winien czekać rakarz z zastruganym palikiem).
"Vinci" jest naprawdę bardzo udanym filmem. Sporo tu elementów, dzięki którym może się podobać. Jest dość ciekawa i odpowiednio zawikłana intryga, wyjaśniona dopiero na samym końcu. Jest ładny Kraków, atrakcyjnie pokazany z perspektywy stolików szachowych nad Wisłą, przy Wawelu, zielonym Plantom czy panoramicznym ujęciom Starego Miasta, z wieżami kościołów i dachami kamienic w świetle poranka. Jest, jako się rzekło, zupełnie niezłe aktorstwo. Jest masa humoru i wartka akcja. Jest wspaniała sztuka, spoglądająca z sal muzeum i sztalug malarskich. Jest odpowiedni suspens, a źli dostają po nosie od tych nie do końca złych. I tylko to rzekome kopiowanie dzieła Leonarda w kilku egzemplarzach troszkę mi trąci - zważywszy na to, co pisałem o trudności fałszowania, uważam, że małe jest prawdopodobieństwo powodzenia takiego przedsięwzięcia. Ale cóż to znowu za mankament...