Baz Luhrmann jest chyba jednym z najbardziej nierównych współczesnych twórców filmowych. Australijczyk udowodnił wcześniej w „Moulin Rouge!”, że potrafi tchnąć ducha w zastane konwencje gatunkowe, zaś w „Romeo i Julii” udało mu się przemycić nowatorską interpretację ogranego już chyba na wszelkie możliwe sposoby tekstu. Niestety Luhrmann zrealizował również „Australię”, po obejrzeniu której najbardziej stonowane określenie, jakie ciśnie się na usta, to „nieudana”. W tym nakreślonym naprędce filmowym pejzażu „Wielki Gatsby” sytuuje się gdzieś pośrodku, urzekając bogactwem formy, ale nieco rozczarowując na poziomie opowiadanej historii.
Błyskotka
[Baz Luhrmann „Wielki Gatsby” - recenzja]
Baz Luhrmann jest chyba jednym z najbardziej nierównych współczesnych twórców filmowych. Australijczyk udowodnił wcześniej w „Moulin Rouge!”, że potrafi tchnąć ducha w zastane konwencje gatunkowe, zaś w „Romeo i Julii” udało mu się przemycić nowatorską interpretację ogranego już chyba na wszelkie możliwe sposoby tekstu. Niestety Luhrmann zrealizował również „Australię”, po obejrzeniu której najbardziej stonowane określenie, jakie ciśnie się na usta, to „nieudana”. W tym nakreślonym naprędce filmowym pejzażu „Wielki Gatsby” sytuuje się gdzieś pośrodku, urzekając bogactwem formy, ale nieco rozczarowując na poziomie opowiadanej historii.
Baz Luhrmann
‹Wielki Gatsby›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Wielki Gatsby |
Tytuł oryginalny | The Great Gatsby |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 17 maja 2013 |
Reżyseria | Baz Luhrmann |
Zdjęcia | Simon Duggan |
Scenariusz | Baz Luhrmann, Craig Pearce, F. Scott Fitzgerald |
Obsada | Leonardo DiCaprio, Isla Fisher, Carey Mulligan, Jason Clarke, Joel Edgerton, Tobey Maguire, Adelaide Clemens, Callan McAuliffe, Amitabh Bachchan |
Muzyka | Craig Armstrong |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | USA |
Gatunek | dramat, romans |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nie znając literackiego pierwowzoru (tak, przepraszam, kajam się i zamierzam tę zaległość nadrobić jak najszybciej), po seansie „Wielkiego Gatsby’ego” doszłam do wniosku, że właściwie obejrzałam ekranizację nieco bardziej kolorowej i kampowej wersji „Lalki” Bolesława Prusa. Tytułowy bohater kieruje się tą samą motywacją, co Wokulski, całe swoje życie podporządkowując pogoni za wspomnieniem kobiety z przeszłości. Daisy jest równie piękna i rozkapryszona, co Izabela Łęcka, zaś Nick Carraway to lustrzane odbicie Ignacego Rzeckiego, najbliższego przyjaciela protagonisty powieści Prusa. Akcja „Gatsby’ego” rozgrywa się w latach 20. XX wieku, kiedy to „budynki stały się wyższe, przyjęcia większe, obyczaje luźniejsze, a alkohol tańszy”. W ujęciu Luhrmanna prohibicja to czas nieustannej przyjemności i zabawy mocno zakrapianej alkoholem. Tajemniczy milioner Jay Gatsby mieszka w imponującej posiadłości w fikcyjnej dzielnicy West Egg w stanie Long Island. Czas wypełniają mu typowe rozrywki bogacza – jego samochody są szybkie, ubrania uszyte z najlepszych tkanin, a imprezy przyciągają największą śmietankę towarzyską. O samym gospodarzu natomiast krążą legendy. Niektórzy przekonują, że był szpiegiem i mordercą, inni zaklinają się, że pochodzi z zamożnej rodziny arystokratów i studiował na Oxfordzie. Sam Gatsby zaś wydaje się niespecjalnie cieszyć swoimi pieniędzmi, na własnych przyjęciach pojawiając się incognito i stroniąc od drinków. Spotkanie tytułowego bohatera z Carrawayem, młodym maklerem giełdowym spokrewnionym z Daisy, pierwszą miłością Gatsby’ego, pozwoli milionerowi na próbę odzyskania utraconej przed laty miłości.
Spośród aktorów największe wrażenie robi duet Leonardo DiCaprio i Carey Mulligan. Gatsby w ujęciu DiCaprio jest czarujący, wrażliwy i wyraźnie złamany przez los, zaś Brytyjka tworzy kreację zniuansowaną, dość długo skutecznie utrudniając widzowi jednoznaczną ocenę postaci Daisy. Pod batutą Luhrmanna tej dwójce udaje się zbudować napięcie będące, wespół z charakterystycznym stylem reżysera, siłą napędową filmu. Tymczasem Tobey Maguire w roli Carrawaya przez większość czasu pełni funkcję przyzwoitki dla dwójki wpatrzonych w siebie kochanków, nie bardzo wiedząc czym zająć się, kiedy nie wypada im przeszkadzać. Podobne wrażenie odczuwa się obserwując samego Maguire, chwilami sprawiającego wrażenie nieco zagubionego na planie filmowym.
Z ekranizacją powieści F.S. Fitzgeralda jest jeden poważny problem – jej koncepcja wydaje się być nie do końca przemyślana, a niedopracowane fragmenty pociachane podczas postprodukcji tak, by za wszelką cenę skrócić film do 2,5 godziny (o problemach z finalną wersją dzieła świadczyć może przesunięcie daty premiery, która pierwotnie zaplanowana była na grudzień 2012 roku). Niektóre informacje zostają w scenariuszu zdublowane, jak choćby dywagacje na temat biografii protagonisty lub przegadana scena konfrontacji Gatsby’ego z mężem Daisy. Dzieje się to kosztem misternie naszkicowanych, typowo „luhrmannowskich” wstawek. Najbardziej boli dosłownie ucięta w połowie frazy scena wypadku samochodowego rozegrana przy akompaniamencie „Love Is Blindness” Jacka White’a.
Anachroniczna muzyka, jeden ze znaków rozpoznawczych stylu Luhrmanna, wiernie oddaje atmosferę wiecznej zabawy, jaka towarzyszy bohaterom „Wielkiego Gatsby’ego” w erze prosperity, nieświadomym jeszcze, że ich kraj zmierza w prostym kierunku do autodestrukcji. Autor „Romeo i Julii” ma dobrą rękę do dobierania ścieżki muzycznej do swoich filmów; kompozycje z pozoru odległe stylistycznie od tonu opowiadanej historii wplatając w tkankę filmu na tyle sprawnie, że później trudno słuchać określonej piosenki w oderwaniu od konkretnego tytułu. I choć dziś już nikogo nie dziwi, że w filmie rozgrywającym się w czasach prohibicji słyszymy Jaya-Z, Lanę Del Rey czy Florence + The Machine, jeszcze kilka lat wcześniej tego typu zabiegi wywoływały konsternację („Obłędny rycerz” Briana Helgelanda, „Maria Antonina” Sofii Coppoli albo nawet „Moulin Rouge!” Luhrmanna).
Pochwała należy się Luhrmannowi za zrealizowanie „Wielkiego Gatsby’ego” w 3D. W przeciwieństwie do niektórych kolegów po fachu, reżyser nie zdecydował się na konwersję. Przepiękna scenografia i kostiumy wzbogacone o trzeci wymiar nadają filmowi dodatkowego waloru. Niestety efekt trójwymiarowości psują, jak zwykle, napisy, które zaburzają nieco wrażenie głębi. Na razie jedyną alternatywą w tego typu sytuacjach jest dubbing (czyli właściwie to żadna alternatywa), ale po cichu trzymam kciuki, że może kiedyś powstanie inicjatywa seansów 3D bez napisów.
Od „Wielkiego Gatsby’ego” momentami ciężko oderwać wzrok. Dzieło Luhrmanna jest sprawnie zrealizowanym przedstawieniem, urzekającym feerią kolorów i zapierającą dech w piersiach scenografią. Gdzieś mimochodem przemycone zostają krytyka społeczeństwa zaślepionego urokiem łatwo dostępnego pieniądza oraz przesłanie o niemożności odzyskania straconych lat. Sam Gatsby, podobnie jak przywołany wcześniej Wokulski, zmaga się z własnymi demonami i kompleksami, doskonale zdając sobie sprawę, że mimo zgromadzonego bogactwa i doświadczenia w dalszym ciągu traktowany jest jak dorobkiewicz.
„Wielki Gatsby” to film dużo lepszy od katastrofalnej „Australii”, ale daleko mu do doskonałości „Moulin Rouge!”.
Skoro Moulin Rouge jest doskonałe to ja idę się powiesić.