Holenderski reżyser, niemieckie plenery oraz producenci i aktorzy z aż trzech krajów. Tak w skrócie można określić „Dziewczynę i śmierć” Josa Stellinga – melodramat utrzymany w stylu niespiesznych opowieści obyczajowo-psychologicznych Antona Czechowa. Jego rosyjskość podkreśla jeszcze fakt, że zarówno główni bohaterowie historii, jak i aktorzy, którzy się w nich wcielają, są Rosjanami.
East Side Story: Miłość przez wieki się nie zmienia
[Jos Stelling „Dziewczyna i śmierć” - recenzja]
Holenderski reżyser, niemieckie plenery oraz producenci i aktorzy z aż trzech krajów. Tak w skrócie można określić „Dziewczynę i śmierć” Josa Stellinga – melodramat utrzymany w stylu niespiesznych opowieści obyczajowo-psychologicznych Antona Czechowa. Jego rosyjskość podkreśla jeszcze fakt, że zarówno główni bohaterowie historii, jak i aktorzy, którzy się w nich wcielają, są Rosjanami.
Jos Stelling
‹Dziewczyna i śmierć›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dziewczyna i śmierć |
Tytuł oryginalny | Het Meisje en de Dood / Девушка и смерть |
Reżyseria | Jos Stelling |
Zdjęcia | Goert Giltay |
Scenariusz | Jos Stelling, Bert Rijkelijkhuizen |
Obsada | Sylvia Hoeks, Leonid Biczewin, Renata Litwinowa, Siergiej Makowiecki, Maksim Kowalewski, Swietłana Swietliczna, Stefan Linke, Jim van der Woude, Dmitrij Bykowski |
Rok produkcji | 2012 |
Kraj produkcji | Holandia, Niemcy, Rosja |
Czas trwania | 122 min |
Gatunek | melodramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Takich obrazów już dzisiaj się nie kręci! Pod względem formalnym „Dziewczyna i śmierć” jest bowiem tak anachroniczna, jak anachroniczne mogą wydawać się filmy kostiumowe sprzed kilkudziesięciu lat. Gdy porówna się ją chociażby z pokazywanym właśnie w polskich kinach „Wielkim Gatsbym” Baza Lurhmanna, można odnieść wrażenie, że oglądamy dzieło sprzed jakiegoś wielkiego kataklizmu – tak odległe od współczesnego kina, które nawet gdy opowiada historię wielkiej miłości, przede wszystkim ma dostarczać rozrywki. A jednak kiedy już opuścimy salę po projekcji obrazu australijskiego reżysera, kiedy sprzed oczu znikną pełne błyskotek kostiumy, a efekty wizualne zderzą się z szarzyzną naszych ulic – co zapamiętamy z seansu? Niewiele. W przypadku filmu Josa Stellinga jest dokładnie na odwrót. Ta opowiedziana w wyjątkowo wolnym tempie i bez fajerwerków historia na długo wdziera się w pamięć i każe wzruszać się losem wyjątkowo nieszczęśliwych bohaterów.
Stelling – który jest nie tylko reżyserem, ale również producentem i scenarzystą – urodził się w 1945 roku w Utrechcie w Holandii. Zadebiutował w połowie lat 70. ubiegłego wieku i w ciągu następnych prawie czterech dekad zrealizował zaledwie dziesięć filmów pełnometrażowych. Do jego najbardziej znanych dzieł zalicza się komedię obyczajową „Iluzjonista” (1984) oraz nominowaną do Złotego Lwa w Wenecji i nagrodzoną Srebrną Żabą na festiwalu Camerimage tragikomedię historyczną „Latający Holender” (1995). Przed sześcioma laty reżyser po raz pierwszy wybrał się do Rosji, gdzie nakręcił „Duszkę”, pełną ciepła historię Rosjanina, który nieopatrznie zaproszony przez Holendra, pewnego dnia pojawia się w jego domu w Amsterdamie. Główną rolę w obrazie tym zagrał Siergiej Makowiecki – jeden z najwybitniejszych współczesnych aktorów rosyjskich. Stelling był pod tak wielkim wrażeniem jego umiejętności, że natychmiast po zakończeniu zdjęć zdecydował, iż zamierza pracować z nim także w przyszłości. A że Holender należy do artystów konsekwentnych – w końcu dopiął swego.
„Dziewczyna i śmierć”, na którą złożyli się producenci holenderscy, niemieccy i rosyjscy, kosztowała 3,5 miliona dolarów. Zdjęcia kręcono w zamku Tannenfeld (który jest zresztą rzeczywistym miejscem akcji) w Turyngii na terenie dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Światowa premiera filmu miała miejsce na festiwalu w Utrechcie (a więc w rodzinnym mieście Stellinga) 29 września 2012 roku; do kin w Holandii trafił on w połowie listopada, natomiast w Rosji wyświetlany jest dopiero od dwóch tygodni. Głównym bohaterem obrazu, którego akcja rozpoczyna się w końcu XIX, a może już na początku XX wieku, jest Rosjanin Nikołaj Bragicki. Opuścił właśnie ojczyznę i ruszył do Paryża – tam ma zamiar poduczyć się języka francuskiego i nade wszystko zdobyć wykształcenie medyczne. W drodze na zachód zatrzymuje się w Niemczech i pewnej deszczowej nocy trafia do położonego w pięknym parku zamienionego w hotel pałacyku. Wynajmuje pokój na jedną noc. Rano schodzi do jadalni, gdzie do jego stolika dosiada się kobieta w średnim wieku – nie jest już może najmłodsza, ale urody jej nie brakuje. Przedstawia się jako Nina. Jak się okazuje, jest rodaczką Nikołaja, a w tym miejscu pełni rolę damy do towarzystwa. Nina flirtuje z Kolą, ten zaś, onieśmielony, nie wie, jak zareagować; tym bardziej że chwilę później obok Rosjanki pojawia się Bruno – ponoć szalenie w niej zakochany i na dodatek, jak ona sama mówi, „dość okropny człowiek”. Chłopak nie ma zamiaru przedłużać swego pobytu i postanawia wyjść, nie zjadłszy nawet śniadania. W drzwiach spotyka jednak młodą i urzekającą urodą Elizę. Zamiast ruszyć powozem na dworzec kolejowy, wraca do stolika.
Nina opowiada Nikołajowi o dziewczynie i jednocześnie ostrzega go – wszystko tutaj, wraz z pałacem-hotelem i Elizą należy do starego arystokraty, grafa, który jest tak bogaty, że nawet kupił sobie tytuł. Młodziana zaskakuje to wyznanie, ale gdy z czasem dowiaduje się więcej, zaczyna rozumieć. Eliza wywodzi się bowiem z nizin społecznych, jej ojciec był robotnikiem, pił, a będąc pijanym, maltretował matkę. Pewnego dnia zakatował ją na śmierć. Wtedy córka trafiła między ludzi jako pomoc domowa, a gdy z brzydkiego kaczątka wyrósł piękny łabędź „kupił” ją dla siebie graf. Po latach poniewierki i biedy teraz ma wszystko – dach nad głową, luksusowe stroje, co tylko sobie wymarzy. Czuje się szczęśliwa. Ale czy tak jest naprawdę? Trudno orzec, jakie relacje łączą ją ze starcem. Czy jest dla niego jedynie olśniewającym klejnotem w kolekcji, czy kochanką zaspokajającą jego obmierzłą chuć? W każdym razie Nikołaj jest tak zafascynowany dziewczyną, że odkłada wyjazd do Paryża o jeden dzień, a potem o następny. Jego zainteresowanie Elizą nie uchodzi oczywiście uwagi Brunona (ochroniarza grafa) ani samego starca; nic sobie z tego jednak nie robi, tym bardziej że ma ukrytego sojusznika w Ninie, która postanawia pomóc młodym w schadzce. Gdy wychodzi to na jaw, sytuacja staje się jeszcze bardziej napięta. Kola ostatecznie opuszcza po trzech nocach hotel. Ale wraca kilka lat później, by powalczyć o ukochaną.
A i to jeszcze nie będzie koniec. Swój finisz historia znajdzie bowiem kilkadziesiąt lat później – w świecie, w którym istnieć już będą Związek Radziecki i Niemiecka Republika Demokratyczna. „Dziewczyna i śmierć” to najklasyczniejszy z klasycznych melodramatów, mocno zakorzeniony w rosyjskiej tradycji literackiej. Pierwowzór takiego dzieła mógłby wyjść spod pióra Antona Czechowa, Lwa Tołstoja, Nikołaja Gogola, może nawet Aleksandra Puszkina (którego wiersze notabene odgrywają w filmie znaczącą rolę). I chociaż fabuła nie jest nazbyt odkrywcza, najważniejszy jest sposób, w jaki reżyser pokierował akcją. A zrobił to po mistrzowsku, eksponując niemal każdy gest i każde – wypowiedziane po rosyjsku, niemiecku bądź francusku – słowo (inna sprawa, że nie pada ich dużo). Mimo to obraz nie przypomina nakręconego kamerą filmową teatru telewizji, chociaż w swej formie jest bardzo teatralny. Wielka tym samym odpowiedzialność spoczęła na barkach aktorów, którzy ze swych zadań wywiązali się należycie, zwłaszcza mężczyźni. Co do kobiet bowiem można mieć pewne zastrzeżenia – Eliza, jak na to, co w życiu przeszła, zdaje się być zaskakująco eteryczna, Nina natomiast drażni nie do końca umotywowaną drapieżnością. Pozytywnie zaskakuje za to praca wykonana przez scenografów i kostiumologów. Pod tym względem „Dziewczyna i śmierć” przywodzi na myśl dzieła kostiumowe Wojciecha Jerzego Hasa, ale też w ogólnym klimacie nawiązuje do filmów Polaka, zwłaszcza „Pożegnań” (1958). Być może właśnie stamtąd Holender pożyczył sobie koncept odrealnionego hotelu/pensjonatu, w którym dane jest spotkać się głównym bohaterom dramatu miłosnego.
Rolę Elizy reżyser powierzył swojej rodaczce – trzydziestoletniej Sylvii Hoeks, niegdyś modelce, obecnie głównie aktorce z dyplomem Akademii Teatralnej w Maastricht. Swój pierwszy poważny występ na dużym ekranie również zaliczyła ona u Josa Stellinga – we wspomnianej już wcześniej „Duszce” (2007). W zakochanego w niej Nikołaja wcielili się Rosjanie – Leonid Biczewin („
Ładunek 200”, „
Morfina”, „
Pod przykrywką”) oraz Siergiej Makowiecki („
72 metry”, „
Gracze”, „
Żyj i pamiętaj”). Ten pierwszy podarował swą twarz bohaterowi w latach młodości, ten drugi – u kresu życia. Ninę z kolei zagrała Renata Litwinowa („
Okrucieństwo”, „
Generation Π” „
Ostatnia bajka Rity”), którą w jednej z ostatnich scen zastąpiła wiekowa już Swietłana Swietliczna („
Brylantowa ręka”), przed laty prawdziwa seksbomba kina radzieckiego. W starego arystokratę wcielił się, urodzony w Dessau w 1935 roku, Niemiec Dieter Hallervorden, który choć ma na koncie kilkadziesiąt ról, a zadebiutował u samego Fritza Langa („Tysiąc oczu doktora Mabuse”, 1960), świata na kolana nie rzucił. Jego „gorylem”, Brunonem, jest natomiast Maksim Kowalewski, Rosjanin od wielu już lat mieszkający w Niemczech („
Szybki cash”, „
4 dni maja”).
Scenariusz filmu wyszedł spod pióra Josa Stellinga, któremu pomagał montażysta Bert Rijkelijkhuizen. Za zdjęcia odpowiada natomiast stały współpracownik reżysera – tworzą bowiem nierozerwalną parę od 1986 roku – Goert Giltay (to właśnie do jego rąk trafiła Srebrna Żaba za „Latającego Holendra”). Z kolei ścieżka dźwiękowa jest autorstwa Barta van de Lisdonka, którego Stelling „wykorzystał” już przy okazji „Duszki”. Warto jednak zaznaczyć, że poza współczesnymi kompozycjami, utrzymanymi w odpowiednim „kostiumowym” klimacie, w obrazie rozbrzmiewa przede wszystkim muzyka klasyczna – utwory fortepianowe dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych mistrzów: Fryderyka Chopina, Artura Rubinsteina, Charles’a Gounoda oraz Erika Satiego.