Transatlantyk 2013: Dzień 8 [Yimou Zhang „Kwiaty wojny”, Nenad Cicin-Sain „The Time Being”, Rúnar Rúnarsson „Wulkan”, Jens Sjögren „Lycka till och ta hand om varandra”, Aaron Aites, Audrey Ewell, Nina Krstic, Lucian Read „99%: The Occupy Wall Street Collaborative Film”, Ziad Doueiri „Zamach”, Daniel Dencik „Wyprawa na koniec świata” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Wczoraj zakończył się 3. Festiwal Transatlantyk. Dziś ostatnie wrażenia naszych wysłanników, czyli siedem recenzji na filmowy deser. Dziękujemy za uwagę i do przeczytania za rok!
Transatlantyk 2013: Dzień 8 [Yimou Zhang „Kwiaty wojny”, Nenad Cicin-Sain „The Time Being”, Rúnar Rúnarsson „Wulkan”, Jens Sjögren „Lycka till och ta hand om varandra”, Aaron Aites, Audrey Ewell, Nina Krstic, Lucian Read „99%: The Occupy Wall Street Collaborative Film”, Ziad Doueiri „Zamach”, Daniel Dencik „Wyprawa na koniec świata” - recenzja]Wczoraj zakończył się 3. Festiwal Transatlantyk. Dziś ostatnie wrażenia naszych wysłanników, czyli siedem recenzji na filmowy deser. Dziękujemy za uwagę i do przeczytania za rok!
Yimou Zhang ‹Kwiaty wojny›EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Kwiaty wojny | Tytuł oryginalny | Jin líng shí san chai | Dystrybutor | Monolith | Data premiery | 22 lutego 2013 | Reżyseria | Yimou Zhang | Zdjęcia | Xiaoding Zhao | Scenariusz | Heng Liu, Geling Yan | Obsada | Christian Bale, Ni Ni, Xinyi Zhang, Tianyuan Huang, Xiting Han, Doudou Zhang, Dawei Tong, Atsurô Watabe, Kefan Cao | Muzyka | Qigang Chen | Rok produkcji | 2011 | Kraj produkcji | Chiny, Hong Kong | Czas trwania | 146 min | Gatunek | dramat, historyczny, wojenny | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kwiaty wojny (Jin líng shí san chai, reż. Yimou Zhang) Kolejny chiński (bądź nakręcony w koprodukcji z Chińczykami) film opowiadający o masakrze w Nankinie. Od swoich poprzedników różni się przede wszystkim tym, że za kamerą stanął sam Zhang Yimou (autor „Hero”, „Domu latających sztyletów” oraz „Cesarzowej”), co z kolei przełożyło się na gigantyczny budżet, o jakim nie mogła nawet pomarzyć którakolwiek z wcześniejszych produkcji. Jest grudzień 1937 roku; trwa kolejna wojna japońsko-chińska, armia cesarska najpierw zdobywa Szanghaj, a następnie kieruje się na stołeczny Nankin. Rząd republiki podejmuje decyzję o obronie miasta, co zresztą z góry skazane jest na niepowodzenie – Japończycy mają bowiem zdecydowaną przewagę liczebną, a żołnierze chińscy zdemoralizowani są wcześniejszymi klęskami. Kto może, ratuje się ucieczką; komu się nie uda, będzie musiał przeżyć piekło. W katolickim kościele w centrum stolicy mieszka grupa niepełnoletnich dziewcząt (w sporej części sierot), którymi opiekowali się stary ksiądz Ingleman, kucharz oraz przygarnięty przez duchownego chłopiec George Chen (w tej roli Huang Tianyuan). Niestety, ksiądz Ingleman zmarł, kucharz uciekł, na posterunku pozostał tylko George, który przyrzekł swojemu opiekunowi na łożu śmierci, że nie opuści dziewczynek. I nagle w ten zamknięty świat wkracza John Miller (w tej roli ostatni, jak na razie, odtwórca roli Batmana, Christian Bale) – grabarz, który przybył do kościoła, aby pogrzebać duchownego. To drobny cwaniak i złodziejaszek, który na dodatek nie stroni od alkoholu. Widząc możliwość przespania się po raz pierwszy od dłuższego czasu w godnych warunkach, postanawia zostać na noc. Jeszcze większą radość wywołuje u Johna pojawienie się w kościele kilkunastu prostytutek, które z obawy przed najeźdźcami uciekły z dzielnicy czerwonych latarni. Miller nie zdaje sobie jeszcze wtedy sprawy, że niebawem zostanie bohaterem, który – przebrany w habit z koloratką, jako fałszywy „ojciec John” – będzie starał się zapewnić bezpieczeństwo zarówno sierotom, jak i dziwkom. W dokonaniu tego nieprostego wyboru pomagają mu żołnierze japońscy; ich bestialstwo sprawa bowiem, że nie może pozostać obojętny, zadowolić się winem mszalnym z krypty kościelnej i uciec, pozostawiając wszystkie kobiety – te młodziutkie i te nieco tylko od nich starsze – na pewną śmierć. Poza zagubionym w Nankinie szalonym Amerykaninem, na plan pierwszy wybijają się dwie postaci kobiece; każda reprezentuje jedną z grup kobiet – uczennica Shu (Zhang Xinyi) oraz prostytutka Yu Mo (Ni Ni) – choć tak naprawdę, jak się później okazuje, niewiele się od siebie różnią. Z ról męskich Zhang Yimou również tworzy intrygującą, mocno skontrastowaną parę, stawiając z jednej strony bohaterskiego chińskiego majora Li (Dawei Tong z „Zagubionych w Pekinie” i „Trzech królestw”), który nie waha się poświęcić życie, aby ratować swoje rodaczki, z drugiej natomiast – wyrachowanego japońskiego pułkownika Hasegawę (Atsuro Watabe), który w imię rozkazów wydanych przez przełożonych, gotów jest poświęcić nawet swój honor oficerski. Od strony warsztatowej „Kwiaty wojny” to majstersztyk. Wojna – i towarzyszące jej codzienna groza, śmierć, brutalność, okrucieństwo – przedstawione są w sposób perfekcyjny, z prawdziwie hollywoodzkim rozmachem, którego nie powstydziliby się ani Steven Spielberg, ani Ridley Scott. Scenografia dosłownie zapiera dech w piersiach. Niestety, hollywoodzki – tym razem w negatywnym znaczeniu tego słowa – jest także scenariusz, powielający wykorzystywane w kinie amerykańskim od lat kalki i schematy. Dlatego John przechodzi przeobrażenie od zera do bohatera. Dlatego Yu Mo i jej koleżanki postanawiają odpokutować wszystkie wcześniejsze grzechy. Co z tego wszystkiego zostaje w pamięci po seansie? Widoki zniszczonego przez japońskich najeźdźców Nankinu, zalegające na ulicach trupy, ciała zgwałconych i zamordowanych kobiet. Na pewno nie historia niespełnionej miłości Johna i Yu. Sebastian Chosiński Nenad Cicin-Sain ‹The Time Being›EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | The Time Being | Reżyseria | Nenad Cicin-Sain | Scenariusz | Nenad Cicin-Sain, Richard N. Gladstein | Obsada | Wes Bentley, Sarah Paulson, Ahna O'Reilly, Corey Stoll, Jeremy Allen White, Frank Langella, Gina Gallego, Aiden Lovekamp, Sandra Seacat | Muzyka | Jan A.P. Kaczmarek | Rok produkcji | 2012 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 85 min | Gatunek | kryminał | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
The Time Being (reż. Nenad Cicin-Sain) Miało być wielkie wydarzenie festiwalu, tymczasem mieliśmy do czynienia z wielkim, niestety, rozczarowaniem. Pierwszy w Polsce pokaz filmu „The Time Being” – z muzyką autorstwa Jana A. P. Kaczmarka (pomysłodawcy i dyrektora artystycznego „Transatlantyku”) – nie stał się hucznym otwarciem, dzięki któremu obraz będzie mógł następnie przemaszerować triumfalnie przez polskie (czy jakiekolwiek inne) ekrany. Debiutanckie dzieło Nenada Cicin-Saina, powstałe do scenariusza Richarda N. Gladsteina (do tej pory znanego głównie jako współproducent filmów Quentina Tarantino), zawodzi przede wszystkim w warstwie fabularnej. I nawet nie pomaga mu ani konsekwentne utrzymywanie nastroju tajemnicy, ani – stwierdzamy to bez kurtuazji – robiąca naprawdę dobre wrażenie muzyka polskiego kompozytora. „The Time Being” ma jednego głównego bohatera, który występuje w dwóch osobach. Jako pierwszego poznajemy Daniela (gra go, znany z „Ghost Ridera” i „Igrzysk śmierci”, Wes Bentley), malarza po trzydziestce, któremu, choć bardzo się o to stara, nie udało się dotychczas zrobić kariery w branży. Jego interesy idą źle, co przekłada się również na kłopoty w małżeństwie. Wybawieniem z wszelkich problemów wydaje się, przynajmniej początkowo, zlecenie, jakie otrzymuje on od ekscentrycznego bogacza – to kolejna rzecz, która zastanawia: w amerykańskich filmach milionerzy zawsze są ekscentryczni – Warnera Daksa (w tej roli Frank Langella, kojarzony chociażby dzięki „Dziewiątym wrotom”). Dax, który z powodu złego stanu zdrowia nie opuszcza swego domu, co rusz wysyła Daniela w jakieś miejsce, prosząc o sfilmowanie konkretnych scen bądź widoków. To oczywiście zastanawiające, ale dopóki milioner płacić – i to całkiem nieźle – dopóty młody malarz spełnia jego zachcianki. Ale gdy po raz drugi z rzędu, pojawiając się w wyznaczonym miejscu, spotyka tę samą kobietę, uznaje, że to nie może być przypadek i próbuje na własną rękę rozwikłać tajemnicę. Choć, biorąc pod uwagę zadęcie, z jakim film zrealizowano, należałoby raczej napisać: „Tajemnicę!”. Przez godzinę widz karmiony jest właśnie wizją Tajemnicy; przychodzi nawet moment gdy już trafia do ogródka, już wita się z gąską i wtedy nagle wszelki czar pryska. Zagadka z przeszłości okazuje się sztucznie nadmuchana, finał całej historii dość banalny, a przesłanie – tak schematyczne, że aż słychać zgrzytanie zębów. Z thrillera psychologicznego w stylu Romana Polańskiego, jakim „The Time Being” próbuje być przez kilkadziesiąt minut, nagle robi się ckliwy melodramat z tak zwanym „głębokim przesłaniem”. Ufff! Jak dobrze, że ten film trwał tylko półtorej godziny. Sebastian Chosiński Rúnar Rúnarsson ‹Wulkan›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Wulkan | Tytuł oryginalny | Eldfjal | Reżyseria | Rúnar Rúnarsson | Zdjęcia | Sophia Olsson | Scenariusz | Rúnar Rúnarsson | Obsada | Auður Drauma Bachmann, Þorsteinn Bachmann, Kristín Davíðsdóttir, Benedikt Erlingsson, Elma Lísa Gunnarsdóttir, Þröstur Leó Gunnarsson, Harald G. Haraldsson, Margrét Helga Jóhannsdóttir, Theodór Júlíusson | Muzyka | Kjartan Sveinsson | Rok produkcji | 2011 | Kraj produkcji | Dania, Islandia | Czas trwania | 99 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Wulkan (Eldfjal, reż. Rúnar Rúnarsson) Islandzka (choć nakręcona w koprodukcji z Duńczykami) wersja „Miłości” Michaela Hanekego. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Ale tak wcale nie jest. „Wulkan” powstał bowiem rok wcześniej; w Cannes pokazywany był już wiosną 2011, w tym samym roku na festiwalu w Denver dostał nawet Nagrodę imienia Krzysztofa Kieślowskiego. Nie chodzi oczywiście o to, aby komuś zarzucać naśladownictwo ani tym bardziej plagiatowanie; to jest przecież prawdopodobne, by w różnych krajach dwaj twórcy podjęli w tym samym mniej więcej czasie w swoich filmach podobny, bo jednak nie identyczny, temat. „Miłość” i „Wulkan” różnią się głównie w szczegółach; dzieło Islandczyka Rúnara Rúnarssona (dla którego był to pełnometrażowy debiut) jest bardziej naturalistyczne, znacznie surowsze, ale też głębsze w sferze psychologicznej. Co wcale nie musi oznaczać, że lepsze; po prostu – trochę inne. Główną postacią dramatu jest wiekowy już Hannes (czyli Theodór Júlíusson, jeden z ulubionych aktorów Baltasara Kormákura, u którego zagrał między innymi w „Morzu”, „Bagnie” i „Głębi”). W młodości, w wyniku wybuchu wulkanu, jak tysiące innych ludzi, stracił swój dom na wyspie; wraz z żoną Anną przeniósł się na stały ląd. Obojgu szybko udało się zdobyć pracę w nowym miejscu zamieszkania i nie myśleli już o powrocie w rodzinne strony. Przez te wszystkie lata Hannes jednak gorzkniał – poznajemy go właśnie jako starego, mocno zrzędliwego i kłótliwego człowieka. Gdy zostaje wysłany na emeryturę, nikt za nim nie płacze. Mając świadomość tego, że dla wszystkich – także dla swoich dorosłych już przecież dzieci – jest utrapieniem, postanawia skończyć z sobą; w ostatniej chwili jednak rezygnuje i jak gdyby nigdy nic wraca do domu. Nie zmienia się ani na jotę, choć w końcu – gdy naprawdę ociera się o śmierć, tym razem niezależną od niego – daje mu to do myślenia. Ta refleksja bardzo przyda mu się już za chwilę, ponieważ w myśl powiedzenia: „Bóg dał, Bóg wziął”, ceną za uratowanie jego życia będzie choroba żony. Hannes – oschły samolub i egoista – zaskakuje wszystkich decyzją, że chce opiekować się Anną w domu. Córka Pálmi (Benedikt Erlingsson, znana z „Szefa wszystkich szefów” Larsa von Triera) i syn Ari (Ðorsteinn Bachmann, grający także w innych obecnych na „Transatlantyku” filmach islandzkich: „Głębia” i „Tak czy owak”) nie wierzą w nagłą przemianę ojca. Inna sprawa, że ta przemiana nie jest wcale taka nagła – i Rúnarsson doskonale, krok po kroku, to przedstawia, nie zapominając o przytoczeniu odpowiednich argumentów. Sebastian Chosiński
|