Jarosław Loretz [60%]
Nie wiem, na co konkretnie liczył Kim Nguyen, kręcąc w tej, a nie innej formie perypetie nastolatki wciągniętej w wir kongijskiej wojny domowej. Zdawałoby się, że historia o tym ciężarze gatunkowym – czyli włożenie do ręki dwunastoletniej dziewczynce kałasznikowa, zmuszenie jej do zabicia własnych rodziców, a potem posłanie jej do walki z rządowym wojskiem w obronie prywatnych interesów jakiegoś watażki – powinna dogłębnie wstrząsać, wgniatać w fotel albo chociaż wyciskać z oczu łzy. A tutaj sielanka, za przeproszeniem. Naturalnie podszyta smutkiem i pewnym fatalistycznym podejściem do życia, nie wolna od śmierci, wyrzutów sumienia i przedmiotowego traktowania ludzi, ale mimo wszystko sielanka. Akcja płynie sobie powoli, meandrując między dramatem obyczajowym, kinem drogi a romansem, co pewien czas fatalnie grzęznąc na mieliznach nadmiernego rozleniwienia. Dramatyzm, który tu i ówdzie jakimś cudem się wytworzył, ze względu na sceny pozbawione na ogół zdecydowanych akcentów dość szybko wietrzeje, niebezpiecznie często pozwalając widzowi zapomnieć, że ogląda coś, co jest plagą i nieszczęściem Afryki, czyli zmuszanie do wojaczki niedojrzałych psychicznie dzieci i de facto robienie z nich pozbawionych cienia moralności potworów. Być może wzięło się to stąd, że reżyser postanowił czemuś przyciąć fabułę tak, by mimo poruszania trudnej tematyki pozostała lekkostrawną papką, którą łatwo będzie przełknąć mniej wyrobionemu widzowi. Dlatego na przykład główna bohaterka jest miła i nigdy nie przejawia okrucieństwa, dlatego jej kolega okazuje się być romantykiem, dlatego wreszcie praktycznie nie widać na ekranie krwi i nie ma żadnych scen, które mogłyby wizualnie szokować. Ten film jest po prostu zbyt grzeczny, żeby wywrzeć naprawdę solidne wrażenie. Nie da się jednak ukryć, że „Wiedźma wojny” jest ładnie zagrana, ma przepiękne plenery, sama zaś historia wprowadza w stan głębokiej melancholii i smutku, głównie za przyczyną inteligentnie wplecionego wątku z duchami. Szkoda tylko, że reżyser nie potrafił we właściwy sposób wykorzystać ogromnego potencjału, jaki tkwił w podjętej przez niego tematyce…
Sebastian Chosiński [70%]
Japoński dramat obyczajowy, który przed rokiem zgarnął nagrody między innymi w San Sebastian (za najlepszy scenariusz) oraz podczas Asia-Pacific Film Festival (najlepsza reżyseria). Jego autorem jest pięćdziesięcioletni Hirokazu Koreeda, znany przede wszystkim z obrazów poświęconych dzieciom oraz skomplikowanym relacjom pomiędzy rodzicami a ich latoroślami (vide „Dziecięcy świat”, „Ciągle na chodzie” oraz czekający jeszcze na premierę „Jak ojciec i syn”). „Życzenie” to jego ósme pełnometrażowe dzieło. Film jest opowieścią o dwóch braciach, którzy po rozwodzie rodziców zostają rozdzieleni, mimo że łączy ich bardzo bliska więź. Starszy, dwunastoletni Koichi (gra go, zaiste fantastycznie, Koki Maeda), zamieszkuje z matką, ekspedientką w sklepie, i dziadkami z jej strony w Kagoshimie na południu Kiusiu; młodszy o dwa lata Ryunosuke (w tej roli Oshirô Maeda, prawdziwy brat Kokiego) przy podziale „majątku” przypadł ojcu, skupionemu na robieniu kariery muzykowi rockowemu, który zabrał syna do Fukuoki, położonej dla odmiany w północno-zachodniej części wyspy. Choć rodzicom trudno jest się porozumieć, chłopcy dogadują się doskonale – praktycznie codziennie odbywają długie rozmowy telefoniczne, podczas których nie tylko opowiadają o tym, co im się danego dnia przytrafiło, ale również zdają relacje z postępowania i życia osobistego ojca i matki. W przeciwieństwie do dorosłych, bardzo im zależy na tym, aby Nozomi i Kenji zeszli się, bo tylko wtedy oni będą mogli ponownie zamieszkać razem. Pewnego dnia Koichi słyszy w wiadomościach telewizyjnych informację o superszybkim pociągu, który ma połączyć północ wyspy z południem. Niebawem dowiaduje się także, że życzenie wypowiedziane w trakcie mijania się pędzących w różnych kierunkach pociągów ma moc odwracania złego losu. Od tego momentu nic już nie jest w stanie odwieść go od jego wypowiedzenia; tyle że w tym celu musi najpierw znaleźć się gdzieś w połowie drogi między Kagoshimą a Fukuoką. A żeby tam się dostać, potrzebuje z kolei pieniędzy, które pomagają mu zdobyć szkolni przyjaciele. Koreeda pokazuje świat oczyma dziecka, dlatego też, mimo bardzo poważnego tematu, nie jest on naturalistycznie ponury; wręcz przeciwnie – nie brakuje w nim elementów humorystycznych, a tymi, z których widz ma się śmiać, są przede wszystkim dorośli (najbardziej nośną postacią pod tym względem jest dziadek Koichiego i Ryunosuke). Akcja rozwija się powoli, co pozwala reżyserowi (i scenarzyście w jednym) przyjrzeć się codziennemu życiu chłopców – ich smutkom i radościom, zajęciom szkolnym i pozaszkolnym. Pozwala też bardzo ich polubić… W rodziców wcielili się znani w Kraju Kwitnącej Wiśni aktorzy: matkę zagrała Nene Ohtsuka (ulubiona aktorka Masahiro Kobayashiego), natomiast ojca – Jô Odagiri („Azumi”, „Sen”, „Dmuchana lala”, południowokoreańska „
Moja droga”).
Sebastian Chosiński [80%]
Wstrząsający francusko-belgijski dramat obyczajowo-psychologiczny, który oparty został na spisanych w więzieniu wspomnieniach Alaina Marécaux. Kim był bohater filmu? Komornikiem sądowym, starającym się jak najuczciwiej wykonywać swoją pracę – z poszanowaniem dla prawa i z szacunkiem wobec osób, których nierzadko pozbawiał dorobku całego życia. Mieszkał w okazałym domku na przedmieściach z żoną Edith i trójką dzieci. I nawet jeśli małżeństwo nie należało do najszczęśliwszych, państwo Marécaux dokładali wszelkich starań, aby zapewnić swoim pociechom radosne dzieciństwo. Aż pewnej nocy… do ich drzwi puka policja. Alain i Edith zostają aresztowani pod zarzutem wykorzystywania seksualnego nieletnich. Trafiają do aresztu, a ich dzieci zostają rozproszone po rodzinach zastępczych. Ambitny sędzia śledczy Burgaud (w tej roli debiutujący na dużym ekranie Raphaël Ferret) tak prowadzi przesłuchania, aby udowodnić aresztowanemu również utrzymywanie stosunków seksualnych z własnym synem. Hubert Delarue, adwokat Alaina (gra go, znany z „Dantona” i „Biesów” Andrzeja Wajdy, Wladimir Yordanoff), protestuje i co rusz składa odwołania, lecz nie przynoszą one żadnego skutku. Marécaux grozi długoletni wyrok i – jeśli kiedykolwiek wyjdzie na wolność – dożywotni społeczny ostracyzm. Jest to tym bardziej przejmujące, że widz od samego początku wie, iż wszystkie oskarżenia wysuwane pod jego adresem są nieprawdziwe. Prawdopodobnie z biegiem czasu dociera to również do umysłu Burgauda, ale wcale nie ma on zamiaru rezygnować z zarzutów; w głośnej na cały kraj aferze pedofilskiej widzi bowiem dla siebie ogromną szansę. Na rozgłos i przyszły awans. Mniej istotne jest dla niego, jak i dla całego systemu (nie)sprawiedliwości, że przy okazji niszczy życie całkowicie niewinnego człowieka i wszystkich jego najbliższych. Nieprawdą byłoby stwierdzenie, że do podobnych historii nie jesteśmy przyzwyczajeni. Nie szokowałyby one jednak tak bardzo, gdyby miały miejsce kilka dekad temu w kraju autorytarnym, względnie w państwie, które nie do końca jeszcze wyzwoliło się z więzów dawnego, totalitarnego ustroju. Ale film Vincenta Garenqa – niegdyś cenionego dokumentalisty – opowiada zdarzenie, które wstrząsnęło współczesną Francją, jedną z ostoi demokracji. W Edith Marécaux wcieliła się scenarzystka, reżyserka i aktorka Noémie Lvovsky („Tylko mój”), natomiast w Alaina – czterdziestosześcioletni Philippe Torreton (odtwórca tytułowej roli w „Kapitanie Conanie” i Napoleona Bonapartego w „Monsieur N.”). Reżyser „Winnego” otrzymał nagrodę na festiwalu filmowym w Bratysławie, obraz zwyciężył też przed dwoma laty w sekcji „Europe Cinemas” festiwalu weneckiego; w ojczyźnie autora doczekał się natomiast dwóch nominacji do Cezara (w kategoriach: najlepszy aktor i scenariusz).
Sebastian Chosiński [80%]
Jakkolwiek ironicznie czy groteskowo może to zabrzmieć w uszach Polaka, pięćdziesięciodwuletni Brillante Ma. Mendoza, choć reżyserią filmową zajmuje się dopiero od 2005 roku, jest już klasykiem kina filipińskiego. Na dodatek, jak na wielu twórców z kontynentu azjatyckiego przystało, bardzo pracowitym. W ciągu ośmiu lat nakręcił szesnaście fabularnych filmów pełno- i krótkometrażowych oraz dokumentów. Wszystkie zdobywały nagrody bądź były zauważane na festiwalach międzynarodowych. Przykładowo: dramat kryminalny „Kinatay” (2009) był nominowany do Złotej Palmy w Cannes, a dramat „Pozdrowienia z raju” (2012) – do Złotego Niedźwiedzia w Berlinie. Na nakręconą w tym samym roku obyczajową „Drugą żonę” spadł już prawdziwy deszcz laurów, w tym dwa wyróżnienia w Wenecji oraz – tradycyjnie – nominacja do Złotego Lwa. Co takiego niezwykłego zawierają dokonania Mendozy? Można to zaobserwować bardzo wyraźnie właśnie na przykładzie „Drugiej żony”. To historia niemłodego już muzułmańskiego małżeństwa z plemienia Badjaw, które mieszka w tradycyjnej filipińskiej wiosce wzniesionej na balach. Jej mieszkańcy od wieków zajmują się tym samym – rybactwem i tkactwem. Saleha (w tej roli Nora Aunar) i Bangas-An (którego gra Bembol Roco) żyją biednie, ale mogą na siebie liczyć, wspierając się w ciężkich chwilach, jak również pomagając przyjść na świat dzieciom z własnej i okolicznych osad. Niestety, sami potomstwa nie mają, a przecież w islamie dzieci postrzegane są jako przejaw błogosławieństwa boskiego. Dlatego też pewnego dnia Bangas-An nieśmiało sugeruje żonie, by pozwoliła mu na zawarcie, zgodnie z prawem religijnym, drugiego małżeństwa. Saleha nie odmawia, zastanawia się jedynie, czy ich na to stać finansowo. Wydarzeniem ostatecznie przekonującym kobietę jest wypadek, który przytrafia im się na morzu – jej mąż wypada za burtę łodzi i naprawdę niewiele brakuje, aby utonął. Uznając jego ocalenie za znak od Allacha, kobieta zmienia zdanie i postanawia pomóc mężowi w znalezieniu odpowiedniej kandydatki – takiej, która urodzi mu syna. Brillante Ma. Mendoza posłużył się w „Drugiej żonie” narracją typową dla filmów dokumentalnych. Zamiast napędzać akcję zaskakującymi zwrotami i tym samym sztucznie ingerować w fabułę, podąża za bohaterami i podpatruje ich codzienne życie; stojąc na uboczu, przysłuchuje się ich rozmowom. Przedstawia Bangas-Ana i Salehę zarówno w skali mikro (gdy są sami, zamknięci w swej bambusowej chatce bądź na łodzi podczas połowów), jak i makro (na tle całej społeczności). W efekcie powstaje niekiedy bardzo surowa, ale jednocześnie skrząca się kolorami i egzotyką fascynująca opowieść o wielkiej miłości dojrzałych już ludzi, którzy wbrew przeciwnościom losu żyją w zgodzie ze sobą i z innymi, ba! z całym światem, choć tak naprawdę mało go znają. Wartością dodaną filmu są ujmujące plastycznym smakiem zdjęcia natury.
"tak na marginesie – a jak któryś z wrzuconych do rzeki nie umiał pływać, to co?" - to by go nie brali do pracy w załodze samolotu...