Pracuje wolno, ale metodycznie. Każdy kolejny jego film jest dziełem dopieszczonym, nasyconym religijnym oraz filozoficznym przesłaniem. Każdy – w mniejszym lub większym stopniu – wyrasta z dokonań Andrieja Tarkowskiego, którego Konstantin Łopuszanski był pojętnym uczniem, a teraz stał się wiernym i lojalnym kontynuatorem. „Rola” to kolejny niełatwy w odbiorze dramat psychologiczny, w którym fikcja zdaje się zawłaszczać rzeczywistość.
East Side Story: Najważniejsza rola w karierze
[Konstantin Łopuszanski „Rola” - recenzja]
Pracuje wolno, ale metodycznie. Każdy kolejny jego film jest dziełem dopieszczonym, nasyconym religijnym oraz filozoficznym przesłaniem. Każdy – w mniejszym lub większym stopniu – wyrasta z dokonań Andrieja Tarkowskiego, którego Konstantin Łopuszanski był pojętnym uczniem, a teraz stał się wiernym i lojalnym kontynuatorem. „Rola” to kolejny niełatwy w odbiorze dramat psychologiczny, w którym fikcja zdaje się zawłaszczać rzeczywistość.
Konstantin Łopuszanski
‹Rola›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Rola |
Tytuł oryginalny | Роль |
Reżyseria | Konstantin Łopuszanski |
Zdjęcia | Dmitrij Mass |
Scenariusz | Paweł Finn, Konstantin Łopuszanski |
Obsada | Maksim Suchanow, Maria Järvenhelmi, Anastazja Szewieliewa, Dmitrij Sutyrin, Leonid Mozgowoj, Jurij Ickow, Boris Kamorzin, Natalia Paraszkina |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Rosja |
Gatunek | dramat, historyczny, psychologiczny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W październiku w kinach rosyjskich zadebiutowały dwa ważne dla tej kinematografii obrazy: „
Stalingrad” Fiodora Bondarczuka oraz „Rola” Konstantina Łopuszanskiego. Ten pierwszy jeszcze przed premierą mógł liczyć na wielomilionową widownię, o co zadbali specjaliści od marketingu, przeznaczając na związane z nim działania reklamowe kilka milionów euro; o drugim pewnie nawet wielu Rosjan nie usłyszy, a jeśli nawet, to znalezienie – poza Moskwą czy Petersburgiem – kina, w którym będzie szansa go obejrzeć, może graniczyć z cudem. Ale taka już jest dola dzieł, które powstają na marginesie wielkiego przemysłu filmowego, a których twórcy najzupełniej świadomie nie pragną wyjścia z wiecznego undergroundu. Konstantin Siergiejewicz urodził się w 1947 roku w ukraińskim Dniepropietrowsku; jako dwudziestotrzylatek ukończył konserwatorium w Kazaniu (w klasie skrzypiec), aby następnie przenieść się do Leningradu, gdzie uczył się… reżyserii muzycznej. Następnie pracował jako wykładowca, redaktor w jednej z oper leningradzkich, pisał libretta. Aż pewnego dnia postanowił spróbować sił na Wyższych Kursach Scenariopisarstwa i Reżyserii w Moskwie, gdzie trafił pod skrzydła pochodzącego z Mołdawii Emila Lotianu. Zadebiutował krótkometrażówką „Łzy w wietrzną pogodę” (1978), po czym trafił – jako asystent Andrieja Tarkowskiego – na plan „
Stalkera” (1979). To wydarzenie zmieniło całe życie Łopuszanskiego – od tej pory, aż do dzisiaj, pozostaje on wiernym uczniem, chociaż nie epigonem, legendarnego reżysera.
Kolejne po „Łzach…” dzieła Konstantina Siergiejewicza nosiły już wyraźny rys charakterystyczny dla twórczości autora „
Dziecka wojny” (1962) i „
Andrieja Rublowa” (1966). Widać to zarówno w poświęconej blokadzie Leningradu krótkometrażówce „Solo” (1980), jak i w dramacie obyczajowym „Koniec wieku” (2001); nade wszystko jednak w inspirowanych „
Solarisem” (1972) i „Stalkerem” filmach science fiction Łopuszanskiego: „
Listach martwego człowieka” (1986), „Muzeum” (1989), „Apokaliptycznych snach” (1994) i adaptacji „
Pory deszczów” (2006) Braci Strugackich. Po tym ostatnim reżyser zamilkł na kilka lat, ale to akurat nie powinno dziwić, ponieważ nigdy nie zaliczał się do twórców, którzy taśmowo wypuszczali film za filmem. Pierwsze pokazy „Roli” (która kosztowała niespełna 2 miliony euro) odbyły się w końcu czerwca 2013 roku podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Moskwie, gdzie dzieło było nominowane do nagrody Świętego Jerzego w kategorii „najlepszy film”. Na premierę oficjalną trzeba było jednak poczekać ponad trzy miesiące – do 3 października. Nie był to najlepszy moment, albowiem cała Rosja żyła już wtedy przygotowaniami do wprowadzenia do szerokiej dystrybucji „
Stalingradu”. I to właśnie film Bondarczuka juniora zawładnął ulicami i prasą.
„Rola” przenosi widza w lata wojny domowej w Rosji i okres tuż po niej, choć najstarsze z wydarzeń poznajemy jedynie w formie retrospekcji. Są one jednak punktem wyjścia do opowieści „współczesnej” przedstawionej w filmie Łopuszanskiego. Nikołaj Pawłowicz Jewłachow to aktor z prowincjonalnego miasteczka rosyjskiego; zawierucha wojenna rzuciła go wraz z żoną, Finką Amalią, na Syberię. Tam, jak wielu innych przygodnych pasażerów, Jewłachowowie przyłączyli się, dla własnego bezpieczeństwa, do oddziału „białych”. Pewnego dnia pociąg, którym podróżują, zostaje zajęty przez jednostkę Armii Czerwonej, którą dowodzi Ignat Płotnikow. Jego prawą ręką jest Aleksiej Spiridonow – młody, fanatyczny komunista, który nie ma najmniejszego zamiaru wypuścić wrogów żywymi. Przymusza więc swego przełożonego, by ten pozwolił na rozstrzelanie osób podejrzanych o działalność kontrrewolucyjną. Płotnikow, maszerując wzdłuż ustawionych w rzędzie pasażerów zaaresztowanego pociągu, wyłuskuje tych, których uważa za nieprzyjaciół i każe odprowadzić na bok, gdzie natychmiast zostaje wykonany wyrok. Gdy dochodzi do Nikołaja Pawłowicza, nagle sztywnieje – nie jest w stanie wypowiedzieć nawet słowa, odwraca się więc w milczeniu i odchodzi, co tak naprawdę ratuje życie artyście. Czym spowodowane było to nietypowe zachowanie krasnoarmiejca? Faktem niezwykłego wręcz podobieństwa fizycznego obu mężczyzn – patrząc w twarz Jewłachowa, Płotnikow widzi swoje lustrzane odbicie.
Kilka lat później – jest już 1923 rok – Nikołaj Pawłowicz i Amalia mieszkają w fińskim Wyborgu, niedaleko granicy ze Związkiem Radzieckim. Jewłachow nie jest już anonimowym artystą. Cieszy się sporą popularnością, ale chociaż ma sporo propozycji zawodowych, za każdym razem odmawia – od jakiegoś czasu nie chce grać ani na deskach teatru, ani w filmie. Unika spotkań z agentami, pisarzami, którzy próbują nakłonić go do powrotu na scenę. Doprowadza tym do rozstroju nerwowego małżonkę, która coraz bardziej zamartwia się tym, z czego będą żyć, bo oszczędności powoli się już kończą. Sprowadzany od czasu do czasu do domu Jewłachowów lekarz nie widzi możliwości wyciągnięcia Nikołaja Pawłowicza z depresji; jego zdaniem jedyną szansą na wyleczenie jest odesłanie go do niejakiego doktora Freuda. Tyle że aktor nie chce w ogóle o tym słyszeć. Siedząc w zaciemnionym pokoju, wciąż mówi do siebie; indagowany przez Amalię, tłumaczy, że próbuje swoją najnowszą rolę. Jeśli wybiera się do teatru, to tylko po to, aby spotkać się z garderobianym Odincowem, który ma znajomości wśród przemytników i przygotowuje właśnie przerzut na drugą stronę granicy. Jewłachow bowiem już dawno podjął decyzję – chce wrócić do ojczyzny. Nie z miłości do komunistów, nie powodowany nostalgią ani hipokryzją; w Piotrogrodzie (taką nazwę nosił obecny Petersburg w latach 1914-1924) chce odegrać swoją najważniejszą kreację – chce wcielić się w Płotnikowa, człowieka, któremu zawdzięcza życie.
Tamto traumatyczne wydarzenie na Syberii sprzed czterech lat zmieniło Nikołaja Pawłowicza już na zawsze. Znalazłszy się na emigracji, choć wcale nie tak daleko od „domu”, zaczął zbierać informacje na temat legendarnego „czerwonego” dowódcy. Dowiedział się, że krótko po ich spotkaniu stacja kolejowa została odbita przez „białych”, doszło do walk, podczas których Płotnikow został ciężko ranny i zmarł. Czerwonoarmiści nie zdołali jednak zabrać ze sobą jego ciała i go pochować. Jewłachow uznał więc, że – korzystając z niezwykłego podobieństwa – może podjąć próbę zmartwychwstania i, jako ocalały, spotkać się z ludźmi, którzy go znali, służyli pod jego dowództwem. Jeśli nie rozpoznają oszustwa, jeśli uznają go za prawdziwego Płotnikowa – czy będzie można wymarzyć sobie wówczas większy sukces aktorski? Do tej kreacji Nikołaj Pawłowicz przygotowuje się od lat; zbiera informacje na temat swego bohatera, chcąc jak najlepiej i jak najpełniej wejść w rolę. Aż wreszcie nadchodzi ten dzień, kiedy wraz z Odincowem przekracza nielegalnie granicę i, przemierzając ulice Piotrogrodu, rusza śladami byłego „czerwonego” dowódcy. To – jeśli podobną wyprawę można w ogóle rozpatrywać w kontekście misji do spełnienia – niezwykle niebezpieczna ekspedycja, podczas której zacierają się granice pomiędzy prawdą a fałszem, rzeczywistością a złudą. Nie zapominajmy również, że dla człowieka żyjącego w wolnym świecie jest to także podróż do kraju rządzonego przez partię o wyraźnych ciągotkach totalitarnych, nie stroniącej od przemocy i okrucieństwa. Ba! wcielając się w Płotnikowa, Jewłachow staje się poniekąd trybikiem w tej wielkiej machinie zniewalającej ludzi.
Pisząc scenariusz „Roli”, Finn i Łopuszanski postanowili zadać widzowi kilka bardzo istotnych pytań, które – mimo osadzenia akcji filmu na przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku (a więc już prawie sto lat temu) – wciąż pozostają aktualne. Jedno z najważniejszych dotyczy odpowiedzialności człowieka, który niemal cudem ocalał z rzezi, gdy tak wielu innych poniosło śmierć. Jewłachow mógł przecież skończyć z dziurą po kuli karabinowej w głowie na jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi stacji kolejowej za Uralem. A jednak czuwała nad nim Opatrzność; Najwyższy podarował mu fizjonomię, która doprowadziła do jego ocalenia. Nie ma więc wątpliwości, że gdy nadarzy się okazja, Nikołaj Pawłowicz powinien spłacić dług. Pytanie tylko, w jaki sposób – ratując innych, a może mszcząc się na mordercach, którzy, jak Spiridonow, wciąż jeszcze są wśród żywych? Na zagadnienie to można spojrzeć z jeszcze innej perspektywy i potraktować „Rolę” jako punkt wyjścia do dyskusji nad powinnością artysty w czasach przełomu, wielkiego kryzysu moralnego i estetycznego (jak zapewne ująłby to Zbigniew Herbert) – bez względu na to, czy chodzi o pierwsze lata istnienia Związku Radzieckiego, czy naszą rzeczywistość. Dylematy, przed jakimi stają twórcy w obliczu coraz potężniejszej władzy polityków, mediów czy wielkich korporacji – są przecież podobne. Łopuszanski zdaje sobie z tego sprawę i jednocześnie przekonuje, że każda próba stawienia oporu ma sens, choćby z góry była skazana na niepowodzenie. A dlaczego? Bo poświęcenie się dla słusznej idei, jak czyni to Jewłachow, jest nakazem wiary.
Czarno-białe zdjęcia idealnie wpisują się w ponury klimat filmu, który portretuje nieludzką rzeczywistość Związku Radzieckiego. Wolne tempo narracji i sposób prowadzenia głównego bohatera kojarzyć mogą się tyleż z obrazami Andrieja Tarkowskiego, co skazanym swego czasu na zapomnienie przez cenzorów sowieckich arcydziełem Aleksieja Germana „
Mój przyjaciel Iwan Łapszyn” (1984). W obu przypadkach mamy do czynienia z próbą wiwisekcji umysłu funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa; w obu na ekranie roi się od czekistów. Jedni wiernie, bez oglądania się na późniejsze konsekwencje, służą reżimowi; inni – doświadczywszy Piekła – przeżywają załamanie psychicznie, co uniemożliwia im powrót do w miarę normalnego życia. Łopuszanski nie epatuje jednak przemocą, którą, gdyby zechciał, łatwo by mógł usprawiedliwić; porusza się raczej w świecie symboli, co jest o tyle zrozumiałe, że otwiera znacznie więcej furtek do interpretacji. Jewłachow, wcielając się w Płotnikowa, z biegiem czasu zaciera w swoim umyśle granicę pomiędzy sobą a postacią, którą jedynie odgrywa; daje się pochłonąć potężnej scenie, którą stają się dla niego ulice Piotrogrodu. Tracąc kontrolę, zaczyna płynąć z potężną falą – a w takiej sytuacji zawsze istnieje obawa, że rozbije się o wyboiste rafy rzeczywistości. Co ciekawe, przez bardzo długi czas „Rola” obywa się bez muzyki; dopiero gdy historia zbliża się do finału, z głośników zaczynają płynąć dźwięki fortepianu – jakby życie bohatera dopiero teraz miało nabrać barw. Nic z tego jednak. Ta opowieść nie ma prawa zakończyć się happy endem.
Główną rolę – a w zasadzie dwie role: Jewłachowa i prawdziwego Płotnikowa – Łopuszanski powierzył aktorowi, który rzadko bywa na pierwszych stronach gazet, ale za to niezmiennie zachwyca swoim talentem – pięćdziesięcioletniemu Maksimowi Suchanowowi („
Przenicowany świat”, „
Boris Godunow”, „
Orda”). W żonę Jewłachowa, pochodzącą z Finlandii Amalię, wcieliła się Maria Järvenhelmi (serial kryminalny „Vares”, „
Samotny port – miłość”), a w zafascynowaną Płotnikowem Olgę – Anastazja Szewieliewa („
Papierowy żołnierz”, „
Szczęście ty moje”). Były czerwonoarmista Spiridonow ma twarz bardzo popularnego aktora telewizyjnego Dmitrija Sutyrina („
Admirał”), garderobiany Odincow – Jurija Ickowa („
Ten, który gasi światło”, „
Służę Związkowi Radzieckiemu!”), a stary Uchow – Leonida Mozgowoja („
Cielec”, „
Bukiet bzu”). Warto jeszcze wspomnieć o postaci Grigorija, czyli epizodzie w wykonaniu Borisa Kamorzina („
Gromozeka”, „
Szpieg”, „
We mgle”).
Scenariusz wyszedł przede wszystkim spod ręki Pawła Finna, który – vide Jesieninowski „
Jar” (2006) i antytotalitarny „
Prezent dla Stalina” (2008) – nigdy nie unikał tematów trudnych. Za kamerą w roli operatora stanął – i to akurat można uznać za zaskoczenie – Dmitrij Mass, który dotychczas kojarzony był głównie z niekoniecznie wysokich lotów produkcjami telewizyjnymi („
W twoich oczach”, „
Druga miłość”, „
Silna”), choć ma też na koncie pracę na planie nieco ambitniejszego „
Tarasa Bulby” (2009). Za ścieżkę dźwiękową – nastrojową, choć niezbyt rozbudowaną – odpowiada kompozytor i producent Andriej Sigle, który z Łopuszanskim współpracował już przy „
Porze deszczów”, a poza tym dał się poznać między innymi jako kompozytor muzyki do „
Cielca” (2001) Aleksandra Sokurowa i „
Najlepszej pory roku” (2007) Swietłany Proskurinej.