Cudowni chłopcy" opowiadają bardzo interesującą, niekonwencjonalnie prowadzoną, zabawną, zaskakującą i chwilami bardzo poruszającą historię kilku ludzi, którzy stoją przed ważnymi decyzjami w swoim życiu i jakoś nie mogą zmusić się do jej podjęcia. A jednak mam nieodparte wrażenie, że ci sami ludzie mogliby się pojawić w dowolnej, choćby i mniej ciekawej opowieści, i nadal odczuwałbym w trakcie seansu to samo, co czułem - satysfakcję z obcowania z grupą interesujących osób.
Przede wszystkim żywe postacie
[Curtis Hanson „Cudowni chłopcy” - recenzja]
Cudowni chłopcy" opowiadają bardzo interesującą, niekonwencjonalnie prowadzoną, zabawną, zaskakującą i chwilami bardzo poruszającą historię kilku ludzi, którzy stoją przed ważnymi decyzjami w swoim życiu i jakoś nie mogą zmusić się do jej podjęcia. A jednak mam nieodparte wrażenie, że ci sami ludzie mogliby się pojawić w dowolnej, choćby i mniej ciekawej opowieści, i nadal odczuwałbym w trakcie seansu to samo, co czułem - satysfakcję z obcowania z grupą interesujących osób.
Curtis Hanson
‹Cudowni chłopcy›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Cudowni chłopcy |
Tytuł oryginalny | Wonder Boys |
Dystrybutor | Vision |
Data premiery | 23 lutego 2001 |
Reżyseria | Curtis Hanson |
Zdjęcia | Dante Spinotti |
Scenariusz | Steven Kloves |
Obsada | Robert Downey Jr., Michael Douglas, Tobey Maguire, Frances McDormand, Katie Holmes, Rip Torn |
Muzyka | Christopher Young |
Rok produkcji | 2000 |
Kraj produkcji | Japonia, Niemcy, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 112 min |
WWW | Polska strona Strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Jak to się stało, że z Curtisa Hansona wyrósł reżyser tak wysokiej klasy?! Od początku lat 80. Hanson co kilka lat prezentował swój nowy film i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek będzie można go wyróżnić w grupie podobnych reżyserów-rzemieślników. Od połowy lat 80. filmy Hansona prezentowały zwykle umiarkowanie zbliżony poziom - były sprawnie napisane, wyreżyserowane na przyzwoitym poziomie (z wyraźnym ukłonem w stronę Hitchcocka i mistrzów noir), ale ostatecznie najczęściej przewidywalne i schematyczne. W swoich thrillerach Hanson zdawał się zbyt wyraźnie ufać w mechaniczne wykorzystanie chwytów podkręcających napięcie i w rezultacie po seansie nieodmiennie towarzyszyło mi wrażenie, że obejrzałem kolejny sprawny film, podobny do tuzina innych.
Po czym nagle, bez ostrzeżenia, na ekranach pojawiły się "Tajemnice Los Angeles" - film znakomicie skonstruowany, świetnie wyreżyserowany i zagrany jak z nut, bodaj najciekawsza inkarnacja filmu noir od ćwierćwiecza. W swoim czasie był to dla mnie najlepszy amerykański film roku na naszych ekranach. "Tajemnice" zawdzięczały oczywiście wiele literackiemu pierwowzorowi, autorstwa Jamesa Ellroya, ale z drugiej strony lektura źródłowego tekstu Ellroya jeszcze wyraźniej podkreślała, jak celne były wybory Hansona jako reżysera i scenarzysty filmu. Przyznam, że trzy lata milczenia Hansona po "Tajemnicach Los Angeles" wydawały mi się okresem zbyt długim i powoli zaczęła mi świtać myśl, czy nie był to tylko przypadek w karierze reżysera - ten jeden moment, kiedy wszystkie elementy udało się do siebie znakomicie dopasować, fuks. Seans "Cudownych chłopców" rozwiał te wątpliwości. Film nie tylko potwierdza znakomitą formę Hansona, ale również potwierdza, że jako reżyser, Hanson po prostu dorósł. Co być może najciekawsze, w swoim nowym filmie reżyser zupełnie rezygnuje z tematów i chwytów, na których opierał swoje wcześniejsze opowieści. "Cudowni chłopcy" nie są thrillerem/kryminałem - są ujmującą historią o dorastaniu w życiu do ważnych decyzji, niezależnie od tego w jakim jest się wieku.
Pozwolę sobie tutaj jednak zupełnie pominąć fabułę. Po seansie najważniejszą cechą tego filmu wydaje mi się fakt, że sama historia jest mniej ważna - najważniejsze są dla mnie postacie. Nie oznacza to oczywiście żadnej taryfy ulgowej dla scenariusza i nie ma być usprawiedliwieniem np. nieciekawej opowieści. Przeciwnie - "Cudowni chłopcy" opowiadają bardzo interesującą, niekonwencjonalnie prowadzoną, zabawną, zaskakującą i chwilami bardzo poruszającą historię kilku ludzi, którzy stoją przed ważnymi decyzjami w swoim życiu i jakoś nie mogą zmusić się do jej podjęcia. A jednak mam nieodparte wrażenie, że ci sami ludzie mogliby się pojawić w dowolnej, choćby i mniej ciekawej opowieści, i nadal odczuwałbym w trakcie seansu to samo, co czułem - satysfakcję z obcowania z grupą interesujących osób. Czyż nie jest to stała cecha najcelniej skonstruowanych i zagranych postaci - chęć spędzenia z nimi jak największej ilości czasu niezależnie od opowiadanej historii i żal w trakcie końcowych napisów, że to już koniec seansu?
Główną postacią opowieści jest nauczyciel akademicki (Michael Douglas jako Grady Tripp, nazwisko jest oczywiście drobnym żartem na temat przyzwyczajeń bohatera), którego kariera pisarska i życie osobiste nabrały kiedyś rozpędu, ale do dziś po rozpędzie tym pozostało tylko wspomnienie. Dziś życie bohatera toczy się na autopilocie, między kolejnymi zajęciami na uczelni, kolejnym skrętem z marihuany w drodze do domu, kolejnym spotkaniem z kochanką itd. Tripp stoi przed decyzją wytrącenia swojego życia z tej orbity, po której krążyło w ciągu ostatnich lat, bo w wieku 50 lat być może czeka go właśnie ostatni dzwonek dla takiej zmiany. Przyznam, że zachwyciła mnie konstrukcja tej postaci, z jej umiarkowanie pogodnym podejściem do przeszłego sukcesu, z zamiłowaniem do unikania stresu, z niezdecydowaniem w życiu prywatnym (przykróconym nagłą deklaracją kochanki), nawet z dziwaczną tendencją do mdlenia, ale i z wyraźna tęsknotą do zmiany. Nie spodziewałem się też, że Michael Douglas ma w sobie taką rolę jako aktor. Jego całkowicie wiarygodna i naturalna rola to dla mnie definitywnie największe aktorskie zaskoczenie filmu. Douglas był ostatnio rzadko zmuszany przez reżyserów do zagrania wbrew swojemu naturalnemu wizerunkowi zdecydowanego człowieka. Przez lata powielał role silnych macho, często bogatych ludzi, którzy starają się zachować kontrolę nad każdym aspektem życia ("Wall Street", "Nagi instynkt", "Gra", "Morderstwo doskonałe"). W "Cudownych chłopcach" Douglas zupełnie niespodziewanie gra przeciwko swojemu wizerunkowi i przeciwko typowi ekspresji, do którego nas przyzwyczaił - "niedogrywa", jest wyciszony, niechętny konfrontacji, jakby chciał, żeby po prostu wszyscy dali mu spokój. Znakomita rola, moim zdaniem godna wszelkich aktorskich nagród (mocno dziwi mnie, że Douglas nie znalazł się w tym roku na miejscu np. Toma Hanksa wśród aktorów nominowanych do Oscara).
Douglas oczywiście tylko rozpoczyna na ekranie pochód niekonwencjonalnych postaci, praktycznie bez wyjątku zagranych w sposób tak naturalny, że zanika na ekranie granica między rolą, a odtwarzającym ją aktorem. Poza nim oglądamy dobrze zapowiadającego się młodego pisarza-studenta, zafascynowanego zagadnieniem samobójstwa. W tej roli Tobey Maquire kolejny raz udowadnia, że wbrew mało oszałamiającym warunkom fizycznym, jest w stanie połączyć na ekranie niepewność, wrażliwość i jakąś dziwną determinację (patrz również m.in. "Ice Storm" Anga Lee). Kompletnie inną postacią jest agent głównego bohatera, grany przez Roberta Downey Juniora. Łatwość, z jaką Downey Jr. wchodzi w skórę tak dziwacznej postaci, trzeba o prostu zobaczyć, żeby w nią uwierzyć. Wielka szkoda, że prywatne problemy aktora uniemożliwiają nam oglądanie go na ekranie częściej. W filmie w mniejszych, choć równie interesujących rolach pojawiają się też m.in. Katie Holmes i Frances McDormand. Żałuję, że nie znalazło się na ekranie więcej miejsca dla McDormand. Tych kilka scen, w których wystąpiła wystarczyło wprawdzie, żeby aktorka zabłysnęła, ale pozostawiło mi też wrażenie niedosytu.
Przez cały film Hanson subtelnie podkreśla ciężar lat 60. i początku 70., który musiał wywrzeć wpływ na życie głównej postaci. Z jednej strony mamy odniesienia bezpośrednie - muzykę Leonarda Cohena, Neila Younga i Boba Dylana, z drugiej strony, w filmie brak jakiegokolwiek komentarza, czy oceny dotyczącej choćby zażywania narkotyków, czy "pokręconych" relacji seksualnych bohaterów. Wszystko wydaje się tutaj naturalne, tolerowalne. Liczy się to, kto jakim jest człowiekiem, nie to co robi.
Gdybym miał koniecznie usprawiedliwić, dlaczego nie oceniam filmu jeszcze wyżej, podałbym dwa główne argumenty: nieco meandryczne prowadzenie historii w trzecim akcie i samo zakończenie. Podobnie jak w poprzednim filmie Hansona, zakończenie wydaje się zejściem o jeden poziom niżej w stosunku do reszty filmu. Daleko tutaj do katastrofy, ale chciałoby się, żeby ta opowieść zakończyła się w równie odkrywczy i nieprzewidywalny sposób, jak ten, w jaki się toczyła. Zaprezentowane zakończenie wydało mi się zbyt proste, a przede wszystkim zbyt nagłe.
Pomimo tych drobnych zastrzeżeń, film zrobił na mnie duże wrażenie. Curtis Hanson, dla mnie dotychczas autor jednego godnego uwagi filmu (fakt - jednego z moich ulubionych amerykańskich filmów ostatnich lat), zmienił się w moich oczach w reżysera o znacznie szerszym zakresie możliwości, niż się początkowo spodziewałem. Hanson raczej nie kręci filmów rok po roku, mam więc świadomość, że na jego nowy obraz trzeba będzie trochę poczekać. Po "Cudownych chłopcach" nie mam już wątpliwości, że warto.
P.S. Jedna nadzwyczaj smutna wiadomość dla osób, które filmu jeszcze nie widziały - polską wersję napisów do "Cudownych chłopców" przygotował pan Marcin Leśniewski. Świadomie nie użyłem zwrotu "tłumaczenie", ponieważ akurat o tej czynności pan Leśniewski zdaje się nie mieć wielkiego pojęcia. Nieodmiennie zadziwia mnie, że osoba tak fatalnie wykonująca pracę tłumacza, nadal otrzymuje kolejne zlecenia od dystrybutorów i za każdym razem potrafi jeszcze wyraźniej udowodnić, że nie ma pojęcia nie tylko o języku angielskim, ale również bardzo nikłe o polskim. W przypadku "Cudownych chłopców" jest niestety dokładnie tak samo - aktorzy posługują się na ekranie pięknie napisaną angielszczyzną, chwilami brzmią bardzo literacko, chwilami po prostu celnie, zwięźle i dowcipnie komentują wydarzenia. Dla pana Leśniewskiego wszystko brzmi tak, jakby rozmawiało ze sobą dwóch nudnych, źle wykształconych ludzi, nie znających nawet własnego języka. Oczywiście za wyjątkiem wypowiedzi, których pan Leśniewski po prostu zupełnie nie zrozumiał. W tych przypadkach nie mam pojęcia jak zabrzmiało dla niego to, co mówią aktorzy na ekranie - zapewne jak dialog dwóch osób, które nawet się nie słyszą. Krótko mówiąc, osobom znającym język na tyle, aby docenić oryginalną frazę, polecam pominięcie koszmarnie wykonanej polskiej wersji napisów. Osobom nie znającym na tyle języka po prostu współczuję.