Nosił wilk razy kilka i trochę go poniosło [Martin Scorsese „Wilk z Wall Street” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Rozmowa Scorsese i DiCaprio przed nakręceniem filmu mogłaby wyglądać mniej więcej tak: przychodzi aktor do reżysera i mówi „Hej, może zrobimy razem coś, za co dostanę Oscara? Wiesz, taki film, w którym pokażę całą gamę moich aktorskich umiejętności, gdzie będę i skromnisiem, i rozbuchanym playboyem, i nawróconym grzesznikiem… Aha, i może jeszcze jakaś scena paraliżu, co? I tak, żebym zagrał postać na przestrzeni paru lat, okej?”. A Scorsese na to: „Nie ma sprawy”.
Nosił wilk razy kilka i trochę go poniosło [Martin Scorsese „Wilk z Wall Street” - recenzja]Rozmowa Scorsese i DiCaprio przed nakręceniem filmu mogłaby wyglądać mniej więcej tak: przychodzi aktor do reżysera i mówi „Hej, może zrobimy razem coś, za co dostanę Oscara? Wiesz, taki film, w którym pokażę całą gamę moich aktorskich umiejętności, gdzie będę i skromnisiem, i rozbuchanym playboyem, i nawróconym grzesznikiem… Aha, i może jeszcze jakaś scena paraliżu, co? I tak, żebym zagrał postać na przestrzeni paru lat, okej?”. A Scorsese na to: „Nie ma sprawy”.
Martin Scorsese ‹Wilk z Wall Street›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 90,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Wilk z Wall Street | Tytuł oryginalny | The Wolf of Wall Street | Dystrybutor | Monolith | Data premiery | 3 stycznia 2014 | Reżyseria | Martin Scorsese | Zdjęcia | Rodrigo Prieto | Scenariusz | Terence Winter, Jordan Belfort | Obsada | Leonardo DiCaprio, Jonah Hill, Margot Robbie, Matthew McConaughey, Cristin Milioti, Jon Bernthal, Jean Dujardin, Ethan Suplee, Katarina Cas | Muzyka | Howard Shore | Rok produkcji | 2013 | Gatunek | dramat, kryminał | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Czarna komedia duetu Scorsese-DiCaprio to historia maklera giełdowego Jordana Belforta, oparta na autobiografii bohatera o takim imieniu i nazwisku. W latach 80. Jordan, młody mężczyzna marzący o karierze w biznesie finansowym, mieszka w niewielkim mieszkaniu ze swoją żoną. Chce zarabiać duże pieniądze, ale giełdowe krachy nie sprzyjają jego zamiarom. Ostatecznie trafia do niskiego baraku, gdzie sprzedaje się groszowe aukcje firm, rozwijających swoją działalność po garażach. Wtedy Belfort wpada na pomysł, by aukcje za grosz sprzedawać nie tym, do których pierwotnie skierowana jest ta oferta, ale tym, którzy dysponują zupełnie szaloną gotówką. Pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę, więc Jordan Belfort już wkrótce dołącza do grona tych drugich osób – i „szalona gotówka” nie jest tu tylko frazeologizmem. W swoim nowym filmie Scorsese przesuwa granice, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o formę. Z jednej strony mamy bowiem wciąż chciwego nowych wrażeń i zysków Belforta, który wciąż chce więcej, choć – po prawdzie – nie wiadomo po co. Mamy również przesuwającą się coraz dalej chciwość klientów, którą potęgować radzi młodemu Jordanowi jego pierwszy mentor (świetny epizod Matthew McConaugheya). Z drugiej, mamy serię poszukiwań formalnych i przesuwania granic artystycznych. Scorsese serwuje widzom kilka różnych gatunków filmowych: jest tu i reklama, i paradokument, i thriller, i komedia. Reżyser wprawnie żongluje konwencjami, przewrotnie dobiera ilustracje muzyczne, widać, że robienie tego filmu go bawi. Czasami może aż za bardzo – jak to się bowiem często dzieje, także w tym przypadku zalety są równocześnie wadami produkcji. Wyraźnie bowiem widać, że trzygodzinnej filmowej epopei przydałaby się rewizyta w montażowni. Zafascynowany swoim bohaterem Scorsese funduje widzom kilka scen, które nie wnoszą nic do fabuły, i sporo takich, które powtarzają kwestie już pokazywane wcześniej nie rozwijając ich, a co więcej czasami sprawiając wrażenie niezamierzonej autokarykatury (na przykład problem z lokajem czy żegluga do Monako). Równocześnie jednak niektóre ze scen, przeciągane niemal w nieskończoność, które można by było uciąć i skrócić, to perełki jedyne w swoim rodzaju, skrzące się bardzo czarnym, mrocznym humorem – Scorsese znęca się nad bohaterem i nad widzami, prowadząc nas przez szereg scen, w których Belforta jest nam żal, śmieszy nas on albo mamy go już powyżej uszu (wspomniana już wyżej scena z paraliżem). Dialogi są często błyskotliwe, ale ten błysk zmienia się w bełkot, kiedy jest tego za dużo, kiedy scena ciągnie się tak, jakby reżyser zapomniał krzyknąć „cięcie” albo szkoda mu było nakręconego materiału. Można by potraktować „Wilka…” jako demistyfikację systemu giełdowego, w którym makler-samo-zło naciąga bogaczy, ale to nie do końca odpowiada temu, co dzieje się na ekranie. Bohater to złotousty przygłup ze smykałką do interesów, cynik wykorzystujący chciwość najbogatszych – ale daleko mu do Robin Hooda, bo inwestuje głównie w siebie i częściowo w swoją wesołą kompanię obwiesiów spod dość ciemnej gwiazdy. Przez jakiś czas tłumaczy widzom, co właściwie zrobił, że się dorobił, i na czym polegały jego nowatorskie metody, by w końcu zupełnie szczerze machnąć na to ręką: „przecież nie rozumiecie nic z tego i nie obchodzi was to, prawda?”. Ano, prawda – „Wilk…” w niewielkim stopniu obnaża mechanizmy działania giełdy, w większym natomiast jest historią człowieczej pazerności na wszystko, co da się osiągnąć, a co umożliwiają przecież przede wszystkim pieniądze. Film Scorsesego wygląda jak współczesna opera w kilkudziesięciu rozbuchanych obrazach, z aktorstwem balansującym na granicy kiczu i przerysowania, z absurdalną fabułą (opartą na faktach) i napompowanymi bohaterami. Scorsese nie kręci moralitetu. To, że bohater-makler jest „zły” widzimy w filmie w sposób oczywisty w sferze moralnej (narkotyki, prostytutki), nie widzimy za to ofiar jego machinacji finansowych. Za to widzimy tych, których deklaratywnie uszczęśliwił (w świetnej scenie emitowania/kręcenia reklamy). „Zło” staje się tutaj tak samo nierealne, niematerialne jak pieniądze z giełdy, których klient nigdy ma realnie nie zobaczyć, bo powinien je wciąż na nowo inwestować. Scenariusz „Wilka…”, autorstwa Terence’a Wintera, twórcy „Rodziny Soprano” (tym „gangsterskim” tropem można także podążyć zastanawiając się nad filmem– w końcu mowa o filmie autora „Chłopców z ferajny”!), jest właściwie zbiorem epizodów. To historia, która do niczego nie prowadzi, nie jest, jak wspominałam, moralitetem, służy raczej pokazaniu niezmordowanej reżyserskiej werwy Scorsesego i aktorskiego kunsztu Leonarda DiCaprio, który zagra absolutnie wszystko i będzie w tym wszystkim błyszczał. „Wilk…” to bowiem w dużej mierze popis tego jednego aktora. DiCaprio jako Belfort posunie się do absolutnie wszystkiego, ilustrując swoje popisy filuterną narracją zza kadru. Odważy się spojrzeć widzowi w oczy, chociaż ten przed chwilą widział, jak bohater na haju rozbił helikopter we własnym ogródku, znokautował żonę, prawie spowodował śmiertelny wypadek, i w tym spojrzeniu widać szczerość, podszytą łotrzykowską nutą „bo mogę”. W filmie stara się dotrzymywać mu kroku Jonah Hill jako Donnie Azoff, wspólnik Belforta, ale jego zadanie jest naprawdę trudne. Jedną z większych ról odgrywa tu także postać nieszczęśliwej, ale i dwulicowej żony Belforta (Margot Robbie), choć sam film jest mocno mizoginistyczny. Kobiety występują tu głównie jako ciała, kobiety w firmie Belforta są właściwie mężczyznami w garsonkach – szef w swoich licznych motywacyjnych przemowach w ogóle się do nich nie zwraca, czy też raczej mówi do nich jak do mężczyzn: „jeśli nie wprowadzimy tej firmy na rynek, będziesz miał grubą żonę, a jak ją wprowadzimy, to będziesz miał żonę z dużymi piersiami”. Świat z „Wilka…” to świat mężczyzn. Wszystko tu jest „po amerykańsku” – w pewnym momencie pada w końcu deklaracja, że Stratton Oakmont, firma Belforta, to Ameryka, przerysowana, przekoloryzowana, rozbuchana Ameryka. To film rozpasany pod każdym względem: sposobu kręcenia, kreacji postaci, scenografii. W tym rozpasaniu gubi się czasem sens – i nie mówię tu o ogólnym sensie obrazu, ale o szczegółach fabularnych (na przykład z filmu w dziwny sposób znika drugie dziecko Belfortów). To sprawia, że z „Wilka…” wychodzi się z dziwnym uczuciem niedosytu. To taki rodzaj kinematograficznej uczty, który zostawia człowieka głodnym.
|
Terence Winter to obecnie przede wszystkim twórca "Boardwalk Empire", co znacznie lepiej wiąże go z najnowszym filmem Scorsese.