„Witaj w klubie” (niespecjalne wierne, ale w gruncie rzeczy całkiem przyzwoite polskie tłumaczenie „Dallas Buyers Club”) to film z jednej strony pokazujący nowe, pozbawione rzewnego sentymentalizmu „Filadelfii” spojrzenie na AIDS, z drugiej strony prawdziwy popis aktorskiej gry odtwórców dwóch głównych ról. Ale można w tym filmie znaleźć jeszcze więcej elementów wartych uwagi.
Konrad Wągrowski
Kowboj, który został człowiekiem
[Jean-Marc Vallée „Witaj w klubie” - recenzja]
„Witaj w klubie” (niespecjalne wierne, ale w gruncie rzeczy całkiem przyzwoite polskie tłumaczenie „Dallas Buyers Club”) to film z jednej strony pokazujący nowe, pozbawione rzewnego sentymentalizmu „Filadelfii” spojrzenie na AIDS, z drugiej strony prawdziwy popis aktorskiej gry odtwórców dwóch głównych ról. Ale można w tym filmie znaleźć jeszcze więcej elementów wartych uwagi.
Jean-Marc Vallée
‹Witaj w klubie›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Witaj w klubie |
Tytuł oryginalny | Dallas Buyers Club |
Dystrybutor | Vue Movie Distribution |
Data premiery | 14 marca 2014 |
Reżyseria | Jean-Marc Vallée |
Zdjęcia | Yves Bélanger |
Scenariusz | Craig Borten, Melisa Wallack |
Obsada | Matthew McConaughey, Jennifer Garner, Jared Leto, Denis O'Hare, Steve Zahn, Michael O'Neill, Dallas Roberts, Griffin Dunne |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 117 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | biograficzny, dramat, historyczny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Ron Woodroof (Matthew McConaughey) jest typowym Teksańczykiem. Wróć! Takie uogólnienie z pewnością byłoby niesprawiedliwe dla Teksańczyków. Woodroof jest typowym wyobrażeniem prymitywnego Teksańczyka. Pracuje na budowie jako elektryk, ale kręci go rodeo. Lubi proste rozrywki – alkohol, narkotyki i przygodny seks. Czas spędza z podobnymi sobie kumplami. Gardzi pedałami i innymi odmieńcami. Nie jest w gruncie rzeczy głupi, ale postrzeganie świata ma nieskomplikowane. Do czasu.
Mamy lata 80., zjawisko AIDS jest jeszcze słabo rozpoznane i większości kojarzy się jedynie z jakąś dziwną chorobą krwi, na jaką zapadają homoseksualiści. Zapewne tak też myśli Woodroof, ale spotyka go przykra niespodzianka – mimo faktu, że gejem nie jest, że gejów nienawidzi, okazuje się być nosicielem wirusa HIV. Wychodzi na to, że przygodny seks heteroseksualny i narkotyki mogą też być przyczyną choroby. Woodroof otrzymuje z marszu dwa ciosy – lekarze dają jego wyniszczonemu ciału tylko 30 dni życia i odrzucają go kumple, z jednej strony gardząc za „pedalską krew”, z drugiej bojąc się zarażenia.
Czy wspomniałem, że Ron mimo wszystko nie jest głupim człowiekiem? Słyszy o eksperymentalnym leku zwanym AZT, który ma łagodzić objawy. Dostać się na listę testowanych pacjentów nie jest jednak łatwo, grozi też ryzyko, że przypadnie mu placebo. Ron działa więc na własną rękę, pozyskuje lek od przekupionego pielęgniarza. Niespecjalnie pomaga to jego organizmowi, po gwałtownej zapaści sprawa wychodzi na jaw. Woodroof rusza do Meksyku, by pozyskać lek na czarnym rynku, ale tam dowiaduje się, że jego skuteczność jest bardzo wątpliwa, a szkodliwość całkiem prawdopodobna. AZT to nieudany lek na raka, którego producent próbuje – za pomocą manipulacji, przekupstw i nacisków – wprowadzić dla chorych na AIDS. Jego działanie przy proponowanych stężeniach jednak tylko dodatkowo wyniszcza organizm. Pewien pozbawiony praw do wykonywania zawodu lekarz mówi Woodroofowi, że są inne leki – zakazane w USA, ale skuteczniejsze. Oczywiście nie usuną choroby, ale dadzą szansę na dłuższe życie i mniej cierpień.
Woodroof nie jest w ciemię bity. Zdobywa duży pakiet leków, przewozi je przez granicę, udając, że to na potrzeby własnego leczenia, po czym zaczyna nimi handlować. Nie może ich legalnie sprzedawać, tworzy więc tytułowy klub. Płaci się w nim za członkostwo, a członkom przysługuje miesięczna dawka leków. Motywacją Woodroofa z początku jest czysto egoistyczna – chce zarobić. Z czasem jednak, na skutek kontaktu z chorymi, w tym z wesołym transwestytą Rayonem, zaczyna dostrzegać pozytywy swego działania. Okazuje się, że to nie szpitale, nie służba zdrowia, ale właśnie jego klub potrafi przynieść ulgę w cierpieniach. Ale tu czeka go ciężka walka prawna, bo jego działalność balansuje na granicy prawa, a do tego jest kością w gardle farmaceutycznych koncernów i rządowych regulatorów rynku leków. Mimo faktu, że stan zdrowia bohatera się poprawia, choroba również będzie dla niego obciążeniem. Ale z drugiej strony po raz pierwszy w życiu ma wrażenie, że robi coś naprawdę słusznego.
Napisany w oparciu o autentyczną historię scenariusz to majstersztyk. Film o chorym na AIDS kowboju dotyka całej palety ważnych tematów. Na czoło wysuwa się oczywiście przemiana bohatera, który dzięki chorobie i kontaktom z innymi ludźmi (w dużej mierze homoseksualistami) nie tylko uczy się tolerancji wobec odmienności, ale też potrafi nadać swemu życiu – czy jego resztce – jakiś autentyczny sens. Woodroof dochodzi do wszystkiego powoli, nie przeżywa gwałtownych przemian, ale widać, że paradoksalnie zyskuje ogromne pokłady energii i motywacji do działania, coś, czego nie doświadczał nawet gdy był zdrowy. AIDS jest więc z jednej strony wyrokiem, z drugiej jednak strony zaskakującą szansą na pokazanie swego człowieczeństwa.
Drugą wielką zaletą filmu jest naturalistyczne pokazanie światka chorych na AIDS z początków epidemii. Nie mamy tu kolorytu homoseksualnych bohaterów kina Almodovara, nie mamy łzawego sentymentalizmu „Filadelfii”, mamy cierpiących ludzi, na granicy własnej godności, próbujących po prostu żyć, bądź po prostu mniej cierpieć. Nieważne kim są, nieważne w jaki sposób zarazili się wirusem, ważne, że każdy człowiek ma prawo do opieki zdrowotnej, do ograniczania cierpień, do przeżycia swych ostatnich miesięcy w najlepszym możliwy stanie. Dla Woodroofa stanie się to priorytetem.
Aby jednak to osiągnąć, konieczna jest walka z bezwzględną machiną rządową, kierowaną bezdusznymi regułami, interesami korporacyjnymi, nie dobrem pojedynczych ludzi. Tu główny bohater wchodzi w amerykański mit samotnego wojownika o sprawiedliwość, rzucającego rękawicę dużo potężniejszym siłom. Walka jest nierówna, ale determinacja i słuszność własnych idei muszą przynieść choć połowiczne efekty. Woodroof ostatecznie zwycięża, może nie w takim zakresie, w jakim by oczekiwał, ale jego walka z regulacjami i jego walka o przedłużenie własnego życia, ma głęboki sens nie tylko dla niego.
„Witaj w klubie” wreszcie to prawdziwy popis aktorskiego kunsztu. Jeszcze kilka lat temu, ba!, jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie potrafiłbym uwierzyć w to, że wkrótce będę się domagał Oscara dla Matthew McConaugheya. Gwiazdor takich dzieł jak „Powiedz tak”, „Władcy ognia”, „Sahara” czy „Nie wszystko złoto, co się świeci” kojarzył się z pokazywaniem gołego torsu i występami w filmach uważanych za mało ambitne holywoodzkie produkcyjniaki. A potem przyszła „Pokusa”, „Magic Mike” „Uciekinier”, „Witaj w klubie”, epizod w „Wilku z Wall Street”, czy kreacja w serialu „Detektyw” i Matthew wszedł do pierwszej ligi najlepszych aktorów. Przemiana niesamowita, rola w „Witaj w klubie” zasługuje na każdą nagrodę. Jego kreacja wiąże się z tak lubianą przez Akademię fizyczną przemianą bohatera (McConaughey własnym ciałem musi pokazywać postępy własnej choroby), ale w żadnej mierze się do niej nie ogranicza. Aktor doskonale oddaje różne oblicza swego bohatera, nie robiąc nigdy żadnej karkołomnej wolty, cały czas pokazując, że jest to ten sam bohater, który dzięki funkcjonowaniu w nowych uwarunkowaniach zmienia swe priorytety. Potrafi być oschły, cyniczny, potrafi otwierać się na innych i okazywać emocje. Znakomita kreacja.
McConaugheyowi towarzyszy również wyśmienity Jared Leto, nie po raz pierwszy w swej karierze odtwarzając postać o niejednoznacznej seksualności. Ale nie tylko to stanowi o jakości tej roli, Rayon to postać z krwi i kości, wyrazista, poruszająca i zabawna, która będzie katalizatorem przemiany Woodroofa. A do tego oczywiście dochodzi wiarygodne oddanie wyniszczenia przez chorobę i zmian własnego do niej odniesienia.
„Witaj w klubie” nie jest wymieniany jako główny kandydat do najważniejszego Oscara, ale z pewnością nie zostanie pominięty w rozdaniu. To ważne, poruszające, opowiadające o pewnych konkretnych czasach, ale dotykające wielu istotnych współczesnych kwestii, znakomicie zrobione kino.
Panie Konradzie! Ale po co streszczenie całej fabuły filmu w recenzji?? Ja na szczęście widziałem ale naprawdę nie lubię znać scenariusza przed obejrzeniem filmu.