East Side Story: Bardzo Dziki i Niepojęty Rozumem Wschód [Oleg Stiepczenko „Wij” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Gdyby nie brać pod uwagę „Trudno być bogiem” Aleksieja Germana, „Wija” Olega Stiepczenki można by uznać za jeden z najdłużej powstających filmów w dziejach kinematografii rosyjskiej. Pierwszy trailer obrazu pojawił się w kinach w grudniu 2006 roku, natomiast premiera odbyła się ponad siedem lat później. Jak wyszło? Mówiąc oględnie: ani to pierwsza, ani najlepsza ekranizacja noweli Nikołaja Gogola.
East Side Story: Bardzo Dziki i Niepojęty Rozumem Wschód [Oleg Stiepczenko „Wij” - recenzja]Gdyby nie brać pod uwagę „Trudno być bogiem” Aleksieja Germana, „Wija” Olega Stiepczenki można by uznać za jeden z najdłużej powstających filmów w dziejach kinematografii rosyjskiej. Pierwszy trailer obrazu pojawił się w kinach w grudniu 2006 roku, natomiast premiera odbyła się ponad siedem lat później. Jak wyszło? Mówiąc oględnie: ani to pierwsza, ani najlepsza ekranizacja noweli Nikołaja Gogola.
Oleg Stiepczenko ‹Wij›EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Wij | Tytuł oryginalny | Вий | Reżyseria | Oleg Stiepczenko | Zdjęcia | Vladimír Smutný, Jarosław Piłunski | Scenariusz | Aleksandr Karpow, Oleg Stiepczenko | Obsada | Jason Flemyng, Andriej Smoliakow, Aleksiej Czadow, Agné Ditkovskyté, Jurij Curiło, Olga Zajcewa, Charles Dance, Aleksandr Jakowlew, Igor Żyżykin, Walerij Zołotuchin, Nina Rusłanowa, Wiktor Byczkow, Iwan Mochowikow, Anatolij Guszczin, Aleksiej Pietruchin, Aleksandr Karpow, Aleksiej Ogurcow, Emma Czerna, Anna Czurina, Oleg Taktarow | Muzyka | Anton Garcia | Rok produkcji | 2014 | Kraj produkcji | Czechy, Niemcy, Rosja, Ukraina | Czas trwania | 130 min | Gatunek | fantasy, przygodowy | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W „Esensji” doceniliśmy już „Wija”, windując go na wysokie szesnaste miejsce naszego rankingu „ 100 najlepszych filmów grozy wszech czasów ”. Nie chodziło jednak o najnowszą wersję Olega Stiepczenki, ale kultowy obraz radziecki sprzed prawie pięćdziesięciu lat, w którym główne role zagrali Leonid Kurawliow i Natalia Warlej, a za reżyserię odpowiadali Gieorgij Kropaczow, Konstantin Jerszow i – przede wszystkim – maestro Aleksandr Ptuszko. Zresztą także i wtedy nie była to pierwsza próba zmierzenia się z dość nietypowym tekstem Nikołaja Gogola. Nietypowym dla tego dziewiętnastowiecznego autora rosyjskiego, kojarzonego głównie z tragikomicznymi „Rewizorem” (1836) i „Martwymi duszami” (1842). Ukazał się on pierwotnie w 1835 roku w tomie prozy „Mirgorod” (w tym samym zbiorze wydrukowano również „ Tarasa Bulbę”). Na ekran po raz pierwszy przeniósł „Wija” Wasilij Gonczarow w 1909 roku, dziewięć lat później powtórzył to, pracujący podówczas w Moskwie, Polak Władysław Starewicz (znany jako pionier animowanych filmów lalkowych). Oba dzieła, nieme jeszcze, nie zachowały się, niestety, do czasów współczesnych. Kolejna była adaptacja Ptuszki (1967), która zresztą jak najbardziej zasłużenie zdobyła rozgłos w całym świecie. W połowie lat 90. ubiegłego wieku po temat sięgnęła z kolei reżyserka Ałła Graczowa, która na Ukrainie zrealizowała animowaną krótkometrażówkę. Z czasem jednak coraz głośniej zaczęto mówić w Rosji o remake’u filmu sprzed półwiecza. I taki też obraz rzeczywiście trafił do kin w 2006 roku; była to nakręcona w Estonii, choć za pieniądze rosyjskie, „ Wiedźma”. Oleg Fiesienko oparł się luźno na opowiadaniu Gogola, akcję przenosząc w czasy współczesne – wyszedł z tego jednak koszmarek jakich mało. Na pocieszenie można było powiedzieć widzom, że to nie był ten zapowiadany remake. Jego autorami mieli być bowiem Oleg Stiepczenko (reżyser) i Aleksandr Karpow (scenarzysta), którzy pierwszy trailer swego „Wija” upublicznili w grudniu 2006 roku. Co ciekawe, nie mieli wtedy jeszcze ani dopiętego budżetu, ani nawet gotowego scenariusza; mieli za to determinację i wielkie chęci. Zdjęcia rozpoczęto w 2008, a zakończono w marcu 2012 roku. Do finansowania pozyskano producentów z zagranicy – głównie Brytyjczyków i Niemców, Czesi i Ukraińcy mieli z kolei zapewnić plenery. Zaangażowanie przedsiębiorców z Zachodu spowodowało też pewne zmiany w fabule; aby zadowolić Wyspiarzy wprowadzono zupełnie nowy wątek, związany z postacią kartografa Jonathana Greena, którego zagrał Jason Flemyng. Nie był to zresztą aktor pierwszego wyboru, wcześniej prowadzono oficjalne rozmowy z takimi gwiazdami, jak Vincent Cassel, Brad Pitt, Bruce Willis, Sean Bean, Tim Roth, Keanu Reeves, Christian Slater, Pierce Brosnan i Jason Statham. Że nic z tego nie wyszło? Co tam, skoro Flemyng poradził sobie bardzo przyzwoicie. Bohatera granego przez Flemynga oparto na prawdziwej postaci, żyjącego w XVII wieku, francuskiego badacza Guillaume’a Le Vasseura de Beauplana, który po swoich podróżach na Wschód wydał dwie cenione książki: „Opis Ukrainy” oraz „Od Transylwanii do Moskowii”. Po Europie podróżował wyposażoną w pomoce naukowe karetą i taką też wyprodukowano dla Greena w Niemczech – kosztowała 75 tysięcy dolarów (druga, przeznaczona do zdjęć kręconych we wnętrzu, „jedynie” 23 tysiące zielonych papierków). Na potrzeby „Wija” wybudowano również osiemnastowieczną wieś ukraińską, na którą złożyła się wieża, częstokół i dwadzieścia jeden domów. To wszystko musiało kosztować! Trudno się więc dziwić, że całkowity budżet filmu, którego premiera odbyła się 30 stycznia w Rosji, Armenii i Ukrainie, wyniósł 26 milionów dolarów. Ale opłacało się. W samej Rosji „Wij” Stiepczenki (także w wersji 3D) zwrócił się całkowicie w ciągu zaledwie kilkunastu dni wyświetlania; ba! do 16 lutego dochody wyniosły już 34 miliony! A jesteśmy jeszcze przed premierą DVD, zapowiadaną na poniedziałek 3 marca. Aż strach pomyśleć, czy reżyser, powodowany świetnymi wynikami finansowymi, nie zechce nakręcić kontynuacji. Tym bardziej że z Aleksandrem Karpowem (głównym scenarzystą dzieła) zna się doskonale. Obaj panowie są bowiem nie tylko rówieśnikami, przyszli na świat w 1964 roku, ale i znajomymi niemal od dzieciństwa, które upływało im w kazachskiej (choć wtedy jeszcze radzieckiej) Karagandzie. Akcja filmu rozpoczyna się w Noc Kupały. Młode – i wszystkie piękne jak z obrazka – chłopki nad brzegiem rzeki wiją wianki i ozdobione świeczkami rzucają je na wodę. Rozmawiają przy tym, śmieją się radośnie, słowem – sielanka. Przerywa ją jednak okrzyk pełen przerażenia, ktoś lub coś zaatakowało kobiety kąpiące się w rzece, próbowało je wciągnąć w toń. Gdy inni przybywają z pomocą, okazuje się, że Nastusi z przerażenia odjęło mowę, w jeszcze gorszym stanie jest córka sotnika, która umiera na rękach ojca. Ten zanosi jej ciało do starej drewnianej cerkwi, pobudowanej przed laty na trudno dostępnej skale i umieszcza w przyozdobionej kwiatami trumnie. Jednocześnie prosi ojca Paisija, aby odprawił nad jej ciałem panichidę. Spokój duszy zmarłej dziewczyny jest dla niego tak cenny, że oddaje popowi niemal wszystkie swoje oszczędności. A takie pieniądze, jak wiadomo, kuszą – i to nie jednego. Dotarłszy – z przeszkodami – do świątyni, Paisij przekonuje się, że córka sotnika została przemieniona w wiedźmę, ucieka więc, nakazując jednocześnie kozakom zabić deskami wszystkie drzwi, okna i otwory, aby żadna dusza – czysta czy nieczysta – nie zdołała wydostać się na zewnątrz. W tym samym czasie w odległej Anglii niemłody już uczony Jonathan Green romansuje z córką lorda Dudleya. Co zresztą nie podoba się ojcu dziewczyny. Nie docenia on faktu, że jego przyszły zięć może kiedyś zrobić karierę naukową, skoro nie ma ani tytułu szlacheckiego, ani majątku. Nakrywszy go w łóżku z ukochanym dzieckiem, nakazuje swojej służbie pojmać profanatora czci niewieściej. Temu jednak udaje się uciec; wieje, niemal dosłownie, na drugi kraniec świata – do Europy Wschodniej. Przy okazji, jako kartograf, bada nowe dla siebie ziemie i pisze mapy. Tak supernowoczesnym powozem, wyposażonym w wiele nowinek technicznych, dociera aż na Ukrainę, gdzie przypadkiem trafia na dwóch włóczących się po wsiach i lasach studentów teologii, Chołowa i Gorobca. Opowiadają oni Jonathanowi niezwykłą historię, której byli świadkami. Tym sposobem Anglik dowiaduje się o perypetiach ich przyjaciela Chomy Bruta, który podczas nocy spędzonej przez całą trójkę pod dachem domu pewnej staruchy, został uprowadzony przez wiedźmę. I chociaż udało mu się z jej niewoli wyzwolić, trafił z deszczu pod rynnę – do opanowanego przez złe moce (i ojca Paisija) chutoru Chortyca (która to nazwa stała się powodem oskarżeń pod adresem autorów filmu o kryptoreklamę znanej na Wschodzie marki wódek). Zaintrygowany tą opowieścią Green, trafia w końcu do wsi, gdzie jego los przecina się z losami Paisija, Chomy i rozpaczającego po śmierci córki sotnika. Anglik, wbrew pozorom, nie daje się zastraszyć; jest przecież zdeklarowanym materialistą, nie wierzy ani w Boga, ani w szatana. Dlatego właśnie sotnik postanawia – nie ostrzegając jednakże przed tym, co może mu grozić – wysłać go do starej cerkwi pod pozorem obserwacji okolicy z jej wieży. I wtedy zaczyna się na całego! Obraz Stiepczenki pod wieloma względami nawiązuje do pierwowzoru literackiego (wykorzystana, choć niekiedy w wersjach zmienionych, jest większość wątków z noweli Gogola), ale wprowadza też zupełnie nowe elementy, jak chociażby postać angielskiego kartografa. Sporą niespodzianką może też być rozwiązanie całej zagadki. Inna sprawa, że nie każdemu przypadnie ono do gustu. Tym bardziej że stoi w pewnej sprzeczności z tym, co na ekranie pokazano wcześniej (i co znamy z klasycznego dzieła Ptuszki). Skutkiem tego fabuła rozłazi się nieco w szwach, a wszelkie niekonsekwencje tym bardziej boleśnie kłują w oczy. To zrozumiałe, że Oleg Stiepczenko i Aleksandr Jakowlew chcieli stworzyć zupełnie nową jakość i, zachowując w miarę możliwości klimat starej opowieści, odejść od poprzedniej ekranizacji. Tylko jaki był sens dorzucać nowe treści, mając chyba świadomość tego, że wprowadzą one więcej zamieszania, niż cokolwiek wyjaśnią cz uporządkują. Wielkim walorem filmu z 1967 roku były wyśmienite, jak na owe czasy i możliwości „Mosfilmu”, efekty specjalne. Postać okrutnego demona, czyli Wija, robiła naprawdę spore wrażenie. Od twórców najnowszej ekranizacji należało więc oczekiwać, że postarają się przebić tamten obraz przede wszystkim od strony wizualnej. I to bezsprzecznie się udało (choć akurat wilkopodobne stworzenia goniące Greena w drodze do Chortycy wyszły średnio), tyle że główną tego ofiarą padł sam Wij. Obdarzono go taką aparycją i rozmiarami, że – gdyby nie tytuł dzieła – trudno byłoby odgadnąć, o jaką postać z mitologii wschodniosłowiańskiej chodzi. Jeśli więc ktoś liczy na to, że dane mu będzie zobaczyć osławione ciężkie powieki potwora, podtrzymywane widłami przez pomniejsze demony – spotka go srogi zawód. Ścigając się z producentami hollywoodzkimi, twórcy filmu rosyjskiego także ulegli obsesji gigantomanii. Ale to nie jedyny ich grzech. Kolejnym jest sposób, w jaki pokazali perypetie Jonathana na Ukrainie, wpisując się idealnie w schemat przygód cywilizowanego Europejczyka (z Zachodu) na Bardzo Dzikim i Niepojętym Rozumem Wschodzie. Ratuje ich, co prawda, trochę fakt, że zrobili to nie śmiertelnie poważnie, lecz z przymrużeniem oka. Ale podobnych opowieści, choć w innym kostiumie historycznym, była już cała masa. Po co więc się powtarzać? Dzięki dużemu budżetowi „Wijowi” zapewniono gwiazdorską, oczywiście jak na warunki rosyjskie, obsadę. W Jonathana Greena wcielił się wspomniany już wcześniej, doskonale znany w Hollywood, aktor angielski Jason Flemyng („Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, „Gwiezdny pył”, „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, „Kick-Ass”, „Starcie tytanów”), a w jego niedoszłego teścia, lorda Dudleya – Charles Dance („Obcy 3”, „Gosford Park”). To gwiazdy z Zachodu, a kto reprezentował Wschód? Podstępnego ojca Paisija zagrał Andriej Smoliakow („ Wysocki”, „ Stalingrad”), chłopa Piotra – Aleksiej Czadow („ 9 kompania”, „ Prosto w serce”), a jego ukochaną Nastusię – Litwinka Agné Ditkovskyté („ Boris Godunow”, „ Tadas Blinda. Początek”). Sotnik ma twarz Jurija Curiło („ PiraMMMida”, „ Chajtarma”), jego córka – Olgi Zajcewej („ Coś się ze mną dzieje”), natomiast lady Dudley – Anny Czurinej („ KostiaNika”). Starego Jawtucha zagrał, zmarły w marcu ubiegłego roku, Walerij Zołotuchin („ Czarna Błyskawica”, „ Pięć narzeczonych”), a jego żonę – Nina Rusłanowa („ Ojciec”, „ Żyła sobie baba”). W zdradzieckich kozaków Owierkę i Dorosza wcielili się z kolei Aleksandr Jakowlew („ Metro”, „ Legenda z numerem 17”) i robiący karierę za Oceanem Igor Żyżykin („ Rozbójnik Sołowiej”). Autorów zdjęć było dwóch. Za realizowane z powietrza odpowiadał Rosjanin Jarosław Piłunski („ Indi”), za pozostałe – a więc to jemu należy się miano głównego operatora – niezwykle doświadczony, w tej chwili już ponad siedemdziesięcioletni, Czech Vladimír Smutný („ Śmierć pięknych saren”, „Kola”, „Tobruk”). W obu przypadkach możemy mówić o profesjonalizmie najwyższej klasy. Zawodzi jednak ścieżka dźwiękowa autorstwa Antona Garcii (stałego współpracownika Stiepczenki), która nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie zawiera ona ani jednego motywu, który pozostałby w pamięci na dłużej, który chciałoby się nucić jeszcze po wyjściu z kina. Idealnie wypełnia swoją rolę ilustracyjną, ale nic ponad to. Trochę szkoda, że reżyser, wybierając kompozytora, kierował się raczej osobistymi sympatiami i znajomościami, niż dobrem dzieła.
|
Przy scenie na dachu wieży myślałem, że oglądam niewykorzystane sceny z "Nieustraszonych braci Grimm"...