To wydarzyło się naprawdę! W drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku. Mieszkająca w Hamburgu robotnica Gisela Werler została pierwszą w Niemczech kobietą rabującą banki. Przez dwa lata udało jej się ukraść równowartość dzisiejszego miliona euro. Nazwano ją już wtedy „Banklady”. I tak właśnie zatytułowany film Christiana Alvarta jest wierną – z jednym, choć istotnym wyjątkiem – rekonstrukcją jej historii.
Rabuś w spódnicy
[Christian Alvart „Bank Lady” - recenzja]
To wydarzyło się naprawdę! W drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku. Mieszkająca w Hamburgu robotnica Gisela Werler została pierwszą w Niemczech kobietą rabującą banki. Przez dwa lata udało jej się ukraść równowartość dzisiejszego miliona euro. Nazwano ją już wtedy „Banklady”. I tak właśnie zatytułowany film Christiana Alvarta jest wierną – z jednym, choć istotnym wyjątkiem – rekonstrukcją jej historii.
Christian Alvart
‹Bank Lady›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Bank Lady |
Tytuł oryginalny | Banklady |
Dystrybutor | Aurora Films |
Data premiery | 1 sierpnia 2014 |
Reżyseria | Christian Alvart |
Zdjęcia | The Chau Ngo |
Scenariusz | Kai Hafemeister, Christoph Silber |
Obsada | Ken Duken, Nadeshda Brennicke, Niels-Bruno Schmidt, Heinz Hoenig, Andreas Schmidt, Heinz Strunk, Konstantin Graudus, Natalie Thiede |
Muzyka | Christoph Blaser, Michl Britsch, Steffen Kahles |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Niemcy |
Czas trwania | 118 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | akcja, biograficzny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Gisela Werler nie była piękną kobietą. Ostre rysy twarzy, okulary, wreszcie chusta na głowie bądź berecik upodobniały ją raczej do strażniczek w obozach koncentracyjnych, niż do seksbomby w stylu Brigitte Bardot, jaką chciały w niej widzieć w latach 60. XX wieku zachodnioniemieckie media. Przyszła na świat rok po dojściu nazistów do władzy w Altonie, wówczas niewielkiej miejscowości pod Hamburgiem, która zresztą niebawem – decyzją Adolfa Hitlera – została włączona w granice tego portowego miasta. Gdy wkroczyła na drogę przestępstwa miała lat trzydzieści jeden; kiedy umarła, trochę już zapomniana – sześćdziesiąt dziewięć. Postać Giseli Werler przypomniał w 2007 roku, a więc cztery lata po śmierci „Banklady” (jak ją nazywano) niemiecki dokumentalista Manfred Uhlig, który jej wyczynom poświęcił jeden z odcinków serialu przedstawiającego najgłośniejsze napady sprzed lat. Rok później jej postać zrobiła pierwszy, jeszcze niewielki, kroczek na drodze do stania się fenomenem popkultury – została bohaterką krótkiej animacji autorstwa Katji Baumann („Gisela”). Wtedy też uznano, że historia Werler znakomicie nadaje się na pełnometrażową fabułę – do zdjęć przystąpiono w 2012 roku, a już rok później „Banklady” Christiana Alvarta doczekała się premiery. Co ciekawe, pierwszy pokaz odbył się podczas festiwalu filmowego w… Hamburgu.
Christian Alvart (rocznik 1974) karierę reżyserską rozpoczął od niskobudżetowego, na poły jeszcze amatorskiego thrillera „Ciekawość i kot” (1999), po sześciu latach nakręcił „Przeciwciała”. Następnie na jakiś czas wyprawił się za Ocean, gdzie zrealizował dwa horrory: w Kanadzie „Przypadek 39” (2009), natomiast w Hollywood – swój, jak dotychczas najbardziej znany obraz, „Pandorum” (2009). Coś chyba jednak poszło nie tak, jak powinno, ponieważ krótko potem zdecydował się na powrót do Niemiec, gdzie zresztą zabrał się ostro do pracy. Jej efektem były melodramat z wątkiem sensacyjnym „8:28” (2010) oraz – nakręcone dla telewizji – odcinki seriali kryminalnych „Wolff” (2012) oraz „Tatort” (2011-2014). Jak więc widać, po powrocie ze Stanów Zjednoczonych Alvart zaczął hołdować kinu dużo bardziej realistycznemu. Czego najjaskrawszym wyrazem stała się „Banklady”, której scenariusz wyszedł spod ręki niezbyt doświadczonego duetu Christoph Silber (miał swój udział przy „Goodbye, Lenin!”) i Kai Hafemeister. Twórcy fabuły niczego specjalnego wymyślać nie musieli – wystarczyło sięgnąć po prasę hamburską z drugiej połowy lat 60., poszperać w policyjnych archiwach, jak również uważnie prześledzić dokument Manfreda Uhliga.
Do prawdziwego przebiegu wydarzeń scenarzyści wprowadzili w zasadzie tylko jedną zasadniczą zmianę, która posłużyła im głównie podbiciu napięcia: prawdziwa Gisela Werler nie skradła maszynowego Thompsona z wystawy w holu budynku policji w Hamburgu, kupił go nielegalnie jej kompan. Ale wróćmy do punktu wyjścia. Jest połowa lat 60. Gisela (gra ją ulubiona aktorka Alvarta, Nadeshda Brennicke, znana za naszą zachodnią granicą przede wszystkim z licznych seriali i filmów telewizyjnych) ma już trzydziestkę na karku, ale wciąż gnieździ się z rodzicami w niewielkim mieszkaniu w Altonie. Dla siebie ma jeden pokój, w którym od czasu do czasu przyjmuje swego adoratora – kolegę z pracy w fabryce tapet, starszego od niej i mało atrakcyjnego Uwego (w tej roli Andreas Schmidt, kojarzony z nagrodzonych Oscarem „
Fałszerzy” Stefana Ruzowitzky’ego oraz „Fausta” Aleksandra Sokurowa). Życie kobiety jest szare i beznadziejne; jej codzienność po pracy to wiecznie zrzędzący ojciec, inwalida wojenny, i ciągle zasmucona matka, która stara się jakoś wiązać koniec z końcem. Jedno jest pewne: robotnicze dzielnice Hamburga lat 60. były pewnie tak samo dołujące jak ich odpowiedniki w Łodzi czy na Górnym Śląsku.
Pewnego wieczoru po randce z Uwem Gisela zagląda do walizki, jaką mężczyzna, spłoszony przez jej matkę, w zamieszaniu zostawił w jej pokoju. To, co w niej znajduje, daje jej sporo do myślenia. Jakiś czas później Uwe pojawia się ponownie, tym razem towarzyszy mu kolega – taksówkarz, który przedstawia się jako Peter (gra go Charly Hübner, widziany między innymi w „Życiu na podsłuchu” i „
Spalonych słońcem 2”). Chcą odzyskać walizkę, a przede wszystkim znajdujące się w niej pieniądze. Gisela oddaje je, żądając jednak procentu. Domyśla się, że gotówka nie została zarobiona przez mężczyzn uczciwie; by poznać prawdę, zaczyna ich śledzić. Szybko wychodzi na jaw, że Peter i Uwe napadli na bank i planują zrobić to po raz kolejny. Na drodze staje jednak… strach adoratora dziewczyny. Wtedy – w tajemnicy przed nim – Werler oferuje swoje usługi nowemu znajomemu. Ten z początku jest bardzo zaskoczony i niechętny, nie wierzy, że kobiecie starczy odwagi, ale też nie ma nic do stracenia – podejmuje ryzyko, które ostatecznie opłaca mu się. Od tego momentu przez dwa lata Gisela i Peter tworzą złodziejską parę. Film Alvarta nie skupia się jednak tylko na bandyckim procederze, jest nade wszystko portretem kobiety – tak zdeterminowanej, że dla polepszenia swego losu gotowa jest nawet wejść na drogę przestępstwa.
Z jednej strony można więc postrzegać „Banklady” jako obraz sensacyjny, ale z drugiej jest on – niemal – klasycznym (melo)dramatem psychologiczno-obyczajowym. Giselę pchają bowiem ku złu nie chciwość i wrzodzone okrucieństwo, lecz marzenia o lepszym życiu, o prawdziwej miłości, o wakacjach na Capri, na które nigdy nie zarobi, bo przecież z pensji robotnicy nie stać jej nawet, by pojechać odpocząć nad Bałtyk. W latach 60. zachodnie Niemcy przeżywały ogromny wzrost gospodarczy; nie wszyscy jednak w równym stopniu korzystali z dobrodziejstw boomu. Z tego wynikała postępująca radykalizacja postaw: część niemieckiej młodzieży, pod wpływem agitacji marksistów, zamieniała się w lewicowych (bądź lewackich) bojowników (chociażby spod znaku Frakcji Czerwonej Armii), inni – jak Gisela Werler – wchodzili na drogę przestępstw pospolitych. Alvart, choć przedstawił wydarzenia sprzed prawie półwiecza, zrobił to w sposób bardzo nowoczesny, posiłkując się w warstwie wizualnej odniesieniami do komiksu i historii pulpowych (nawiązania do stylistyki Quentina Tarantino są miejscami aż nadto widoczne). Co zresztą korespondowało ze sposobem, w jaki opisywano „dokonania” „Banklady” w prasie niemieckiej z epoki.
Postać zuchwałej, ale i sympatycznej złodziejki pokazana jest z pewnym sentymentem – nie widzimy na ekranie bezdusznej przestępczyni, widzimy natomiast kobietę, która zdołała wydobyć się z grzęzawiska i znaleźć w sobie odwagę, by powalczyć o marzenia. Inna sprawa, że od samego początku powinna mieć świadomość, że ta historia nie ma prawa zakończyć się szczęśliwie. Ale też nie możemy przeceniać intelektu Giseli Werler – jej determinacja nie idzie bowiem w parzę z głębszą refleksją; znacznie częściej nad logicznym rozumowaniem i chłodną kalkulacją biorą górę emocje. Dlatego jej postępowanie tak bardzo kontrastuje z taktyką obraną przez Petera, który ma wyraźny cel na horyzoncie i namiętne uczucie do Giseli nie jest mu do niczego potrzebne, wręcz przeciwnie – może jedynie zburzyć ich doskonale funkcjonujący układ. Po drugiej stronie barykady stoi natomiast, skrojony na miarę Kevina Costnera grającego Eliota Nessa w „Nietykalnych” (1987) Briana De Palmy, nadambitny komisarz Fischer (Ken Duken, znany z dramatu wojennego „Max Manus” i thrillera politycznego „
Dwa życia”). To młody oficer po stażu w Scotland Yardzie, dla którego sprawa „Banklady” jest pierwszą w karierze, oznacza więc dla niego być albo nie być w zawodzie.
Głównie z tego powodu gotowy jest zrobić wszystko, by dopaść Werler. Stosowane przez niego metody śledcze sprawiają, że film Alvarta pod wieloma względami przypomina amerykańskie kino gangsterskie – w każdym razie nie brakuje w nim pościgów, strzelanin, trupów. A jeśli do atrakcyjnej i wartko poprowadzonej fabuły dodamy jeszcze więcej niż przyzwoite aktorstwo (wyróżniają się zwłaszcza Nadeshda Brennicke i Charly Hübner), pewni możemy być jednego – dwie godziny poświęcone „Banklady” na pewno nie pójdą na marne.