W dniu ósmym naszej relacji z 30. Warszawskiego Festiwalu Filmowego mamy dla was – niespodzianka – cztery recenzje. „Ciotka Hilda!”, „Daleko, daleko”, „Chłód w lipcu” i „Geronimo”.
W dniu ósmym naszej relacji z 30. Warszawskiego Festiwalu Filmowego mamy dla was – niespodzianka – cztery recenzje. „Ciotka Hilda!”, „Daleko, daleko”, „Chłód w lipcu” i „Geronimo”.
Ciotka Hilda! (Tante Hilda!, reż. Jacques-Rémy Girerd, Benoît Chieux)
Karolina Ćwiek-Rogalska [30%]
Piękna, ręcznie rysowana animacja (twórcy podkreślili to jeszcze w napisach końcowych) z proekologicznym przesłaniem. Co mogło pójść nie tak? Autorzy chyba nie do końca zdali sobie sprawę z tego, jak antypatyczne postaci stworzyli na ekranie. Tytułowa Hilda mieszka na szczycie góry, pod którą podjeżdża rowerem, w wielkim szklanym domu razem z chorymi na Alzheimera rodzicami. Jest ekologiczna do tego stopnia, że średnio interesują ją jakiekolwiek możliwe korzyści z eksperymentów rosyjskiego biologa, który się w niej na zabój kocha. Naukowiec chce stworzyć rośliny o większej wydajności – mogłoby to na przykład pomóc w zwalczaniu głodu – ale Hilda wie lepiej: nie tylko, że GMO to zło absolutne, bo tylko kwiatki, które hoduje i które do niej przemawiają, mają rację bytu, ale też poprawia obliczenia Rosjanina. Jakim cudem tak się na tym zna? Tajemnica, imperatyw narracyjny. Głównym przeciwnikiem Hildy jest Dolores, uczulona na wszystkie możliwe rośliny, monstrualnie otyła złośliwa baba. Twórcy decydują się zniuansować tę postać dopiero na samym końcu, ale wtedy jest już za późno. W dodatku sytuacje, w których ją przedstawiają, i sposób rysowania tej bohaterki, nie pomagają. Szkoda wysiłku rysowników, „Ciotka Hilda!” może skutecznie zniechęcić do zdrowego trybu życia przez wtłukiwanie go w głowę razem z dziwnym przekonaniem, że wszyscy oprócz Hildy myślą tylko o pieniądzach, ją natomiast stać na gigantyczny dom z pielenia marchewek. Można by jeszcze docenić surrealistyczny humor autorów (wątek francuskiego prezydenta) i nawiązania do klasyki (środek wywołujący trwały porost włosów), gdyby nie nachalnie i z wyższością serwowane moralizujące tezy.
Daleko, daleko (Resan Till Fjäderkungens Rike, reż. Esben Toft Jacobsen)
Karolina Ćwiek-Rogalska [70%]
Druga pokazywana na tegorocznym WFF animacja podąża odmiennym torem niż opisywana wyżej „Ciotka Hilda!”. Mamy tu do czynienia z komputerową animacją, ale stworzoną bez nadmiernej szczegółowości: twórcy skupili się na zarysach świata przedstawionego, większą uwagę przywiązując do ożywienia postaci. Johan, mały zając, traci matkę, która zostaje zabrana przez Pierzastego Króla. Ma on rzekomo bać się wody, więc ojciec Johana postanawia zabrać syna na łódź i zamieszkać na środku oceanu. Na wodzie panuje pustka – tylko czasami w radiu odzywa się głos psa Billa, uciekiniera z królestwa Pierzastego Króla. Kiedy pewnego dnia Bill zaczyna z przestrachem wzywać pomocy, Johan upatruje w tym szansę by spotkać Pierzastego Króla i poprosić go o uwolnienie swojej matki. Wszystkie pokazywane na ekranie zwierzęta – te rzeczywiste i te fantastyczne – zwracają na siebie uwagę sposobem animacji: faktycznie, mimo nadania im cech ludzkich, wyglądają jak zwierzęta. Dziwić może za to decyzja, by film był w 3D, głównie dlatego, że przez większą część czasu owo 3D nie znajduje większego zastosowania. Twórcy inteligentnie splatają mityczne i religijne motywy z tkanką fabularną, stawiając przed młodszym i starszym widzem pytanie o to, jak to jest stracić rodzica, jak i czy w ogóle można się z tym pogodzić, co to znaczy wierzyć i co czeka nas po drugiej stronie. Film godny polecenia, zwłaszcza dla młodszych widzów, których chce się skonfrontować z trudniejszymi życiowymi dylematami w prostej do przyswojenia formie.
Chłód w lipcu (Cold in july, reż. Jim Mickle)
Urszula Lipińska [50%]
Fabuła pomiędzy kinem na serio a zupełnie niepoważnym filmem. Akcja zaczyna się mocno i mknie wartko. Richard odkrywa w swoim domu włamywacza i w obronie własnej pakuje mu kulę w serce. To oczywiście początek problemów, bo zamiast po tej tragedii po prostu żyć dalej własnej życie, Richard wikła się w śledztwo dotyczące człowieka, którego zabił. Zupełnie bez zaskoczenia odkrywa całą sieć zależności o których nie miał pojęcia i drąży. Po drodze przelewa się dużo krwi, ale wynika z tego także dużo dobrej zabawy. Najwięcej z obojętnych min, jakie strzela główny bohater, niby człowiek z ludu, a jednak bronią posługujący się wybitnie dobrze. Sam film jest umiarkowanie odkrywczy i raczej przeciętny, ma swoje lepsze i gorsze momenty oraz klei się na tyle, na ile zwykły kleić się filmy kołujące wokół kina klasy B.
Geronimo (reż. Tony Gatlif)
Urszula Lipińska [40%]
Tony Gatlif już dawno znalazł w kinie swój język, którego konsekwentnie się trzymał. Szkoda, że nie do końca robi to w „Geronimo”, filmie bardzo utrzymanym w typowych dla niego klimatach, ale też nie mającym do zaproponowania nic nowego. Brakuje tu przede wszystkim transowości, magicznej atmosfery, która raz po raz wyrzuca film poza granice rzeczywistości, nadaje mu nietypowy, nieoczywisty klimat. Tym razem poza szablonem mieści się jedynie opowiada w nim historia miłosna, która jest wiarygodna tylko dlatego, że została świetnie rozegrana aktorsko. Reszta filmu pozostawia pewien niedosyt: nawet sceny taneczno-śpiewające Gatlif potrafił już wnieść na wyższe poziomy, uzbroić je w większe wyrafinowanie, rozgrzać nimi zmysły. „Geronimo” niby ma energię, ale jest jakby filmem bardziej zgaszonym w porównaniu do najlepszych tytułów twórcy, cierpi też na kompleks powtórki z rozrywki. Gatlif po raz kolejny zajmuje się tymi samymi tematami, nie zastanowiwszy się uprzednio jak tchnąć w nie nowe, ciekawsze życie, jak dopisać „Geronimo” kolejny rozdział w pisanej przez siebie mitologii.
