Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andriej Konczałowski
‹Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBiałe noce listonosza Aleksieja Trapicyna
Tytuł oryginalnyБелые ночи почтальона Алексея Тряпицына
ReżyseriaAndriej Konczałowski
ZdjęciaAleksandr Simonow
Scenariusz
ObsadaAleksiej Trapicyn, Irina Jermołowa, Timur Bondarienko, Wiktor Kołobow, Wiktor Bieriezin, Tatiana Silicz, Irina Silicz, Jurij Panfiłow, Nikołaj Kapustin, Siergiej Jurjew, Walentina Ananina, Liubow Pawłowna, Liubow Zykowa, Natalia Siemionowa, Margarita Titowa, Aleksandr Mołczanow, Wiktor Babicz, Anna Tracz
MuzykaEduard Artiemjew
Rok produkcji2014
Kraj produkcjiRosja
Czas trwania92 miny
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

East Side Story: Dzień bez nocy, noc bez ukojenia
[Andriej Konczałowski „Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Nieczęsto się zdarza, aby prawdziwy mistrz światowej kinematografii zdecydował się nakręcić film tak odmienny od tych, które realizował w ostatnich latach. Aby posłużył się przy tym – z jednym wyjątkiem – aktorami nieprofesjonalnymi. Andriej Konczałowski, mimo prawie osiemdziesięciu lat na karku, zaryzykował. I przyniosło mu to wymierną korzyść. „Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna” uhonorowane zostały Srebrnym Lwem w Wenecji.

Sebastian Chosiński

East Side Story: Dzień bez nocy, noc bez ukojenia
[Andriej Konczałowski „Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna” - recenzja]

Nieczęsto się zdarza, aby prawdziwy mistrz światowej kinematografii zdecydował się nakręcić film tak odmienny od tych, które realizował w ostatnich latach. Aby posłużył się przy tym – z jednym wyjątkiem – aktorami nieprofesjonalnymi. Andriej Konczałowski, mimo prawie osiemdziesięciu lat na karku, zaryzykował. I przyniosło mu to wymierną korzyść. „Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna” uhonorowane zostały Srebrnym Lwem w Wenecji.

Andriej Konczałowski
‹Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBiałe noce listonosza Aleksieja Trapicyna
Tytuł oryginalnyБелые ночи почтальона Алексея Тряпицына
ReżyseriaAndriej Konczałowski
ZdjęciaAleksandr Simonow
Scenariusz
ObsadaAleksiej Trapicyn, Irina Jermołowa, Timur Bondarienko, Wiktor Kołobow, Wiktor Bieriezin, Tatiana Silicz, Irina Silicz, Jurij Panfiłow, Nikołaj Kapustin, Siergiej Jurjew, Walentina Ananina, Liubow Pawłowna, Liubow Zykowa, Natalia Siemionowa, Margarita Titowa, Aleksandr Mołczanow, Wiktor Babicz, Anna Tracz
MuzykaEduard Artiemjew
Rok produkcji2014
Kraj produkcjiRosja
Czas trwania92 miny
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Andriej Siergiejewicz (Michałkow-)Konczałowski przyzwyczajony jest do laurów zdobywanych na krajowych i międzynarodowych festiwalach i przeglądach; w ciągu trwającej już ponad pół wieku kariery reżysera i scenarzysty zgromadził kilkadziesiąt nagród. Ale fakt uhonorowania w tym roku w Wenecji Srebrnym Lwem obrazu tak skromnego i niepozornego jak „Białe noce listonosza Aleksieja Trapicyna” był zaskoczeniem nie tylko dla krytyków, lecz również dla samego twórcy. Przypomnijmy: urodzony w 1937 roku Konczałowski, starszy (o osiem lat) brat Nikity Michałkowa, zdobywał ostrogi w latach 60. XX wieku jako bliski współpracownik Andrieja Tarkowskiego (był między innymi współautorem scenariusza „Andrieja Rublowa”). Do momentu wyjazdu ze Związku Radzieckiego każdy z wyreżyserowanych przez niego filmów okazywał się artystycznym sukcesem: począwszy od „Pierwszego nauczyciela” (1965), poprzez „Asię Kłaczinę, która kochała, lecz za mąż nie wyszła” (1967), „Szlacheckie gniazdo” (1969), „Wujaszka Wanię” (1970), aż po „Romancę o zakochanych” (1974) i najgłośniejszą ze wszystkich, monumentalną „Syberiadę” (1978). W ciągu dekady spędzonej w Stanach Zjednoczonych Andriej Siergiejewicz nakręcił sześć filmów; przynajmniej dwa z nich – „Kochankowie Marii” (1983) oraz „Uciekający pociąg” (1985) – można uznać za co najmniej udane.
Niestety, z biegiem czasu jego twórczość ulegała postępującej hollywoodyzacji, co wyraźnie odbijało się na jej poziomie. Gdy Kraj Rad chylił się ku upadkowi, reżyser zdecydował się wrócić – choć nie na stałe – do ojczyzny, gdzie najpierw nakręcił rozliczeniową (z epoką stalinowską) tragikomedię „Wewnętrzny krąg” (1991), a następnie podejmujące dyskurs z aktualną sytuacją społeczno-polityczną Rosji komediodramaty „Kurka Riaba” (1994), „Dom wariatów” (2002) i „Blask luksusu” (2007). Gdy jednak otrzymywał propozycje od producentów z USA bądź Europy Zachodniej, również nie odmawiał; dla nich zrealizował mityczną „Odyseję” (1997), historycznego „Lwa w zimie” (2003) oraz baśniowego „Dziadka do orzechów i króla szczurów” (2009). Na tle ostatnich z wymienionych najnowszy film Konczałowskiego prezentuje się nad wyraz skromnie (dość powiedzieć, że cała ekipa liczyła jedynie dwadzieścia pięć osób), mimo że – wbrew pozorom – wcale nie zaliczał się do najtańszych. Poczta Rosyjska wyłożyła na „Białe noce…” 30 milionów rubli (to jest około 820 tysięcy dolarów), a Ministerstwo Kultury Federacji Rosyjskiej dołożyło 26,5 miliona (czyli mniej więcej 720 tysięcy „zielonych papierków”).
Zdjęcia kręcono na dalekiej północy kraju. Miejscem akcji jest rozłożona nad brzegiem Kenoziera wieś Kosicyna w pobliżu Wierszynina w rejonie plesieckim obwodu archangielskiego (niedaleko największego obecnie kosmodromu w Rosji). Na odtwórców głównych, jak i drugoplanowych i epizodycznych ról reżyser wybrał okolicznych mieszkańców, zaś tytułowego Aleksieja Trapicyna gra… prawdziwy Aleksiej Trapicyn. Premiera światowa dzieła miała miejsce podczas tegorocznego 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji: 4 września obejrzeli je dziennikarze, dzień później miał miejsce pokaz konkursowy, a następnego dnia przewodniczący jury – francuski kompozytor filmowy Alexandre Desplat – ogłosił, że „Białe noce…” otrzymały Srebrnego Lwa (złota statuetka przypadła Szwedowi Royowi Anderssonowi za film „Gołąb usiadł na gałęzi, rozmyślając o życiu”). Po tym sukcesie w Rosji zapadła decyzja, aby obraz Konczałowskiego wystawić do wyścigu o Oscara, ale wówczas głos zabrał reżyser, który poprosił, aby jednak tego nie robić. Przedstawił argumenty – notabene absolutnie przekonujące (że nagroda ta nie ma już aż tak wielkiego znaczenia artystycznego, że tworzenie osobnej kategorii dla „najlepszych filmów nieanglojęzycznych” pogłębia sztuczny podział światowej kinematografii, sugerując jednocześnie, że filmy anglojęzyczne są czymś lepszym) – i przekonał decydentów.
W efekcie rosyjskim kandydatem do lauru przyznawanego przez Amerykańską Akademię Filmową będzie w przyszłym roku „Lewiatan” Andrieja Zwiagincewa – obraz równie dobry, jeśli nie jeszcze lepszy. Po wielkim sukcesie we Włoszech „Białe noce…” postanowiono jak najszybciej pokazać w kraju; dokładnie tydzień temu – w niedzielę 19 października – film zaprezentowała publiczna telewizja Kanał 1. Czy w takim razie trafi on jeszcze do kin w Rosji i kiedy pojawi się jego wydanie DVD – na razie nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że jury w Wenecji nie pomyliło się, przyznając dziełu Konczałowskiego Srebrnego Lwa. To naprawdę kawał znakomitego kina w stylu – odartej co prawda z patetyzmu i epickości – „Syberiady”. Aleksiej Trapicyn, przez sąsiadów ze wsi nazywany po prostu Liochą, od lat pracuje jako listonosz. To mężczyzna po przejściach – być może już po sześćdziesiątce, samotny, od dwóch lat stroniący od alkoholu, którego każdy dzień wygląda tak samo. Wstaje wcześnie rano, służbową motorówką płynie do sąsiedniej wsi, w której mieści się urząd pocztowy, tam odbiera przesyłki (listy, gazety, przekazy pieniężne) i wraca, by dostarczyć je adresatom. Jest na dodatek tak uczynny, że pomaga sąsiadom, robiąc dla nich także zakupy w sklepiku niedaleko poczty – dla jednych chleb, dla innych papierosy. U każdego zatrzyma się na chwilę, pogada o codziennych problemach i troskach; coś poradzi, a jeśli trzeba, to również zestrofuje. Niekiedy jest spowiednikiem, innym znów razem kompanem do zwyczajnej rozmowy.
Najchętniej Liocha zatrzymuje się u Iriny. Kobieta jest już po czterdziestce i mieszka we wsi jedynie z synkiem Timurem. Przyjechała z dużego miasta; widać coś jej się w życiu nie udało, noga się powinęła i musiała uciekać, a może tylko szuka chwili wytchnienia i spokoju. U niej Trapicyn zawsze może liczyć na gorącą herbatę i coś do przekąszenia. Choć zniszczona niełatwym życiem, Irina wciąż zachowała resztki urody; listonosz jest nią zauroczony, nocami spać nie może, marzy, by leżeć w łóżku obok niej. Chcąc trafić do serca kobiety, zaprzyjaźnia się z Timką. Zabiera go ze sobą na motorówkę, roztacza nad chłopcem opiekę, zastępując mu ojca. Ale Irina mimo wszystko jest z innego świata – zagubiona pośród lasów i jezior wioska jest dla niej jedynie chwilowym przystankiem; nie chce mieszkać tu przez następne lata, z dala od cywilizacji i uciech, jakie ona ze sobą niesie. Zupełnie inaczej niż Aleksiej, który spędził we wsi całe swoje dotychczasowe życie, który nie potrafiłby zaaklimatyzować się w innym miejscu, któremu cykl dnia wyznacza natura. I chociaż Trapicyn zdaje sobie sprawę z tego, że związek z Iriną byłby z góry skazany na niepowodzenie (ona wie to jeszcze lepiej), nie rezygnuje. I trudno mu się dziwić – widzi w nim ostatnią szansę na wyrwanie się ze szponów samotności, na ucieczkę przed nałogiem, na – mówiąc najbanalniej jak to możliwe – normalne życie.
Andriej Siergiejewicz z wielką subtelnością podgląda swoich bohaterów; niekiedy można odnieść wrażenie, że mamy raczej do czynienia z filmem dokumentalnym aniżeli fabułą. Scenariusz „Białych nocy…” powstał wcześniej jedynie w ogólnym zarysie, podobnie było z dialogami; większość elementów narracji rodziła się na planie. Oprócz wybijających się na plan pierwszy bohaterów – Aleksieja, Iriny i Timura – ważną (kto wie, czy nie najważniejszą) rolę gra w dziele Konczałowskiego przyroda. Sekwencje przedstawiające Trapicyna przemierzającego na motorówce wody jeziora mają wręcz siłę magiczną, unosi się nad nimi mistyczna aura; podobne odczucia towarzyszą widzowi w momencie, gdy kamera pokazuje skąpaną w nocnej zorzy – stąd tytułowe „białe noce” – śpiącą jeszcze wieś. To widoki, które zapierają dech w piersiach. Których nie da się zapomnieć. Od których nie sposób oderwać wzrok. Czy, wychowawszy się w takim świecie, zdołalibyśmy bez utraty części siebie przenieść się na stałe do przemysłowego miasta, któremu ton nadają dudniące przez dwadzieścia cztery godziny na dobę podkłady kolejowe? Oderwany od swoich korzeni Liocha byłby z góry skazany na życiowe niepowodzenie. Ale z drugiej strony – zostając we wsi, traci kobietę, w której kocha się od dłuższego czasu. Dla człowieka takiego jak on wybór, przed którym staje, ma wymiar prawdziwie tragiczny.
Postać Liochy, jak już wspomnieliśmy, gra naturszczyk – listonosz Aleksiej Trapicyn, który w dużej mierze na ekranie wciela się w siebie samego. Podobnie jest z pozostałymi bohaterami. Wyjątkiem jest Irina, której twarzy użyczyła zawodowa aktorka Irina Jermołowa (rocznik 1969), absolwentka Państwowego Instytutu Teatralnego w uralskim Swierdłowsku (dzisiejszym Jekaterynburgu), od dziewięciu lat pracująca w Teatrze Nikołaja Kolady. Choć ma na koncie kilkadziesiąt ról scenicznych, na ekranie do tej pory pojawiała się bardzo rzadko, głównie na drugim planie i w epizodach w produkcjach telewizyjnych. W (dalekiej) przyszłości być może aktorem zostanie Timur Bondarienko, dziesięcioletni chłopiec, który zagrał syna Iriny. Po „Białych nocach…” pojawił się już bowiem w kolejnym filmie – w melodramatycznym serialu Olgi Dobrowej-Kulikowej „Długa droga do domu”. O wielkości dzieła Konczałowskiego, poza świetną reżyserią i urokliwymi plenerami, zdecydowały jeszcze co najmniej dwa elementy. Po pierwsze: doskonałe zdjęcia Aleksandra Simonowa, operatora, który zdobył rozgłos współpracując przez lata z – bardzo cenionym przez Andrieja Siergiejewicza – Aleksiejem Bałabanowem („Ładunek 200”, „Morfina”, „Palacz”, „Też chcę”). Po drugie: niezwykle klimatyczna i minimalistyczna ścieżka dźwiękowa autorstwa Eduarda Artiemjewa, legendy rosyjskiej muzyki eksperymentalno-elektronicznej, mającego na koncie współpracę z Andriejem Tarkowskim („Solaris”, „Stalker”), Nikitą Michałkowem („12”, „Spaleni słońcem”) i oczywiście samym Konczałowskim („Syberiada”).
koniec
26 października 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 3. Oko w oko z potworem
Marcin Mroziuk

22 IV 2024

Nie da się ukryć, że pozbawione głowy ciało Wilziga nie prezentuje się najlepiej, jednak ważne okazuje się to, że wciąż można zidentyfikować poszukiwanego zbiega z Enklawy. Obserwując rozwój wydarzeń, możemy zaś dojść do wniosku, że przynajmniej chwilowo szczęście opuszcza Lucy, natomiast Maximus ląduje raz na wozie, raz pod wozem.

więcej »

East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
Sebastian Chosiński

21 IV 2024

Mariupol to prawdopodobnie najboleśniej doświadczone przez los ukraińskie miasto w toczonej od ponad dwóch lat wojnie. Oblężone przez wojska rosyjskie, przez wiele tygodni sukcesywnie niszczone ostrzałami z lądu, powietrza i morza. Miasto zamordowane po to, by złamać opór jego mieszkańców i ukarać ich za odrzucenie „ruskiego miru”. O tym opowiada dokument Maksyma Litwinowa „Mariupol. Niestracona nadzieja”.

więcej »

Fallout: Odc. 2. Elementy układanki zaczynają do siebie pasować
Marcin Mroziuk

19 IV 2024

Z jednej strony trudno nam zachować powagę, gdy obserwujemy, jak bardzo zachowanie Lucy nie pasuje do zwyczajów i warunków panujących na powierzchni. Z drugiej strony w miarę rozwoju wydarzeń wygląda na to, że właśnie ta młoda kobieta ma szansę wykonać z powodzeniem misję, która na pierwszy rzut oka jest ponad jej siły.

więcej »

Polecamy

Bo biblioteka była zamknięta

Z filmu wyjęte:

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński

Wielkie bohaterstwo małych ludzi
— Sebastian Chosiński

Gdy rzeczywistość zastępuje fikcję
— Sebastian Chosiński

Dwie siostry i pamięć o matce
— Sebastian Chosiński

W poszukiwaniu straconego życia
— Sebastian Chosiński

Azerski „bękart wojny”
— Sebastian Chosiński

Za nieswoją ojczyznę
— Sebastian Chosiński

Od miłości do nienawiści
— Sebastian Chosiński

By państwo rosło w siłę, a obywatele czuli się bezpieczniej
— Sebastian Chosiński

Bandyta też chce być kochany
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.