Widzów, którzy nie zaznajomili się z filmem uprzedzam, że tekst zawiera bardzo paskudne spojlery.
Zakamarki duszy
[Atom Egoyan „Podróż Felicji” - recenzja]
Widzów, którzy nie zaznajomili się z filmem uprzedzam, że tekst zawiera bardzo paskudne spojlery.
Atom Egoyan
‹Podróż Felicji›
Przepadam za kinem Atoma Egoyana. Podczas gdy branżowe periodyki co rusz trąbią o poszukiwaniu nowych mistrzów kina i koronują najróżniejsze osoby na następców Kubricka, Kieślowskiego, czy Hitchcocka, Egoyan spokojnie, jakby na uboczu, kręci swoje niezwykłe filmy, od lat nie schodząc poniżej poziomu absolutnego mistrzostwa. Jeden z jego ostatnich obrazów, „Podróż Felicji”, po długich perypetiach trafił wreszcie do naszych kin. Film jest fenomenalny.
W „Podróży Felicji” Egoyan prezentuje widzom historię seryjnego mordercy i jego ofiary. Temat pozornie ograny, jednak reżyser przyzwyczaił już swoich widzów do tego, że nawet z materiału rokującego najmniejsze nadzieje, jest w stanie wyczarować rzeczy niezwykłe. Nie inaczej jest tym razem – „Podróż Felicji” nadaje tej wyeksploatowanej skorupie tyle nowych szlifów, że w zasadzie nie ma sensu nawet klasyfikować filmu w tej samej kategorii, co powiedzmy „Milczenie owiec” czy „Siedem”. U Egoyana widzowie oglądają na ekranie spokojnie rozwijający się dramat psychologiczny, z naciskiem na studium dwóch postaci. Jedna z nich do końca, zaś widz do połowy filmu, nie mają pojęcia, że druga z postaci okaże się seryjnym mordercą.
Jednak wbrew tradycji gatunku, odkrycie tożsamości i zamiarów mordercy bynajmniej nie jest w filmie najważniejsze. Na pierwszym planie znajdują się powoli odkrywane motywy zachowania dwójki głównych bohaterów. Jakimś nadzwyczajnym sposobem Egoyanowi udało się zrealizować to w taki sposób, że postacie Hilditcha (Bob Hoskins) i Felicji (Elaine Cassidy) są w trakcie filmu jednocześnie coraz bardziej do siebie podobne i coraz bardziej odmienne. Z jednej strony mamy wyraźny kontrast: Felicja jest w filmie charakteryzowana przez ujęcia w otoczeniu przyrody i przez fizyczny kontakt z ludźmi, Hilditch jest otoczony krajobrazem przemysłowym (środowisko pracy, okolica) i jedynie artefaktami obecności innych osób w postaci zapisu wideo i urządzeń z wizerunkiem matki. Dziewczyna jest uosobieniem szczerości i niewinności, mężczyzna najpierw wydaje się uprzejmym starszym panem, a następnie wyrachowanym kłamcą. Każde z nich zdaje się również żyć w innej epoce – Hilditch w jakiejś uwspółcześnionej wersji lat 50. (odpowiedni samochód, muzyka, umeblowanie, czarno-biały program w telewizji), Felicja, co ciekawe, w epoce jeszcze dawniejszej (przedstawiana w ruinach zamku, czy z kilkusetletnim miasteczkiem w tle). Jako postacie, pozornie nie mogliby być sobie bardziej odlegli.
Jednocześnie jednak szybko odkrywamy, że obie postacie łączy podobny stan umysłu – samotność i wyobcowanie. Oboje podejmują działania wyłącznie po to, aby od tego stanu uciec (Felicja poszukuje miłości, Hilditch na swój pokręcony sposób chce być potrzebny innym). Pomimo różnicy wieku, oboje zdradzają również dziecięce cechy – ona naiwność emocjonalną i zupełny brak umiejętności oceny sytuacji, on – dziecięcą zdolność zaparcia się własnych negatywnych zachowań, rozmiłowanie w kolekcjonowaniu przedmiotów, czy w wyimaginowanym kontakcie z matką. Dla obojga stosunek do zagadnienia macierzyństwa jest również kluczową cechą opisującą postać – w jego przypadku całe życie zostało zdeterminowane wpływem matki (począwszy od kulinarnej profesji, przez domowe zajęcia, po kompleks rodzicielski, wyrażany potrzebą opieki nad innymi); ona z kolei straciła matkę we wczesnym dzieciństwie, teraz zaś sama ma być czyjąś matką (koncepcja nie do przyjęcia dla Hilditcha, planującego jej morderstwo – nie można przecież zabić symbolu, jakim jest matka). Dzięki podobnym cechom obie postacie zdaje się łączyć jeden cel działania – desperacko poszukują pomocy w swoim zagubieniu. Dwie osoby, które zdają się być tak odległe, okazują się jednocześnie bardzo podobne.
Jednak jeśli u Felicji jej typowo dziecięce cechy są owocem młodego wieku, u Hilditcha są oznaką emocjonalnego spaczenia. W postaci Hilditcha Egoyan stworzył jeden z najbardziej niezwykłych wizerunków mordercy, jakie widziałem na ekranie. Łączy się w nim tyle przeciwieństw, że na papierze wydawałby się zapewne postacią niewiarygodną, tymczasem na ekranie ożywa w najbardziej niezwykły sposób. Kolejne sceny, prezentują go jako smakosza, wyrozumiałego szefa, człowieka pełnego współczucia, a przy tym fetyszystę, wyrachowanego kłamcę, mordercę, złodzieja, ale i ofiarę błędów wychowawczych własnej matki, spod której wpływu nadal nie może się wydobyć (ta gastronomiczna odmiana kompleksu Edypa!). Dzięki umiejętnej prezentacji stanu psychicznego Hilditcha, Egoyan umieszcza widza tak blisko tej postaci, że nie mamy możliwości w prosty sposób jej osądzić. Zbyt wiele tutaj wieloznacznych odczuć. Praktycznie każdemu zarzutowi towarzyszy sygnał usprawiedliwienia. W rezultacie widz przyjmuje tę skrzywdzoną, godną pożałowania, ale i przerażającą, groteskową postać, rozdarty między oskarżeniem, a współczuciem i zrozumieniem. Ogromna w tym zasługa Boba Hoskinsa, którego rolę uważam za wybitną. Hoskins zdaje się zupełnie bez wysiłku w ciągu kilku sekund przechodzić przez całe spektrum emocji, operując drobnymi gestami, językiem ciała, czy samym spojrzeniem. W ciągu jednej sceny potrafi wywołać współczucie, zrozumienie i przerażenie. Aktorski koncert niedopowiedzeń w niesłychanie trudnej i niewdzięcznej roli.
Zupełnie oddzielnym rozdziałem jest realizacyjna strona filmu. „Podróż Felicji” jest modelem opanowania, a przy tym zupełnie na głowie stawia typowe oczekiwania w stosunku do opowieści o seryjnym mordercy. Jak zwykle u Egoyana, narracja toczy się bardzo wolno i wymaga od widza dużej cierpliwości (co zapewne zniechęci do filmu część widzów preferujących dynamiczniejsze opowieści). Kamera jest w ciągłym ruchu jednak jest to zawsze ruch bardzo powolny, chwilami wręcz przytłaczający. Nigdy nie widzimy też żadnych szybkich cięć montażowych. Zdjęcia i montaż sprawiają wrażenie niezwykle eleganckich i spokojnych, niezależnie od tego, czy dotyczą scen konwersacji, czy scen w założeniu dynamicznych. A jednak pomimo rezygnacji z tych najbardziej oczywistych metod przyspieszenia tempa narracji, oglądamy w filmie kilka scen niezwykłego suspensu, wynikającego raczej z umiejętnie wypracowanego napięcia między postaciami, niż z technicznych zabiegów operatora, czy montażysty.
Mocno pomaga tutaj niekonwencjonalne wykorzystanie muzyki. W odróżnieniu od typowego podejścia, w którym ścieżka dźwiękowa pozwala zwiększyć dynamikę scen w założeniu dynamicznych, u Egoyana muzyka przede wszystkim odzwierciedla stan psychiczny bohaterów. Pozwala to na stworzenie napięcia w pozornie niedramatycznych momentach. Z drugiej strony sceny typowo dramatyczne (np. odkrycie przez Felicję prawdziwych zamiarów Hilditcha, czy konwersacja z nachalnymi ewangelistkami w ogrodzie) są prezentowane praktycznie zupełnie bez muzyki, a, mimo to, zawarty w nich ładunek napięcia nie wydaje się mniejszy.
Geniusz kina Egoyana wypływa w dużym stopniu z uwagi, jaką reżyser przywiązuje do znaczenia każdego ruchu kamery i każdej sceny. Mam wrażenie, że dosłownie każde ujęcie zostało wykorzystane w maksymalnie efektywny sposób. Reżyser wypełnia panoramiczną ramkę obrazu ogromną ilością symboli, metaforycznych obrazów stanu bohaterów i mnóstwem odniesień kulturowych, a przy tym nie przyciąga do nich sztucznie uwagi. Kino Egoyana to przede wszystkim podtekst, do którego widz musi dotrzeć sam. To właśnie dzięki takiemu podejściu przy kolejnych seansach film wyjawia widzowi coraz to nowe warstwy odniesień i znaczeń. Wiele z nich jest zrozumiałych dopiero po poznaniu całej historii obu postaci (symbolika ogrodu, postaci matki, historii Salome, nawiązania do opowieści o pięknej i bestii itd.). Wydaje się, że przy takim bogactwie materiału, Egoyan wymaga od widza nie tylko maksymalnej koncentracji, ale i powrotu do filmu podczas kolejnych seansów. Bez tego zrozumienie skali jego zabiegów jest praktycznie niemożliwe.
Widzowie, którzy znają wcześniejsze filmy reżysera, szybko rozpoznają też typowe egoyanowskie obsesje – np. centralna koncepcja filmu to kolejna wariacja na temat relacji niewinnej kobiety z osaczającym ją, pasożytniczo nastawionym mężczyzną. Mamy tu zatem ten sam temat, któremu Egoyan poświęcił większość filmów w ciągu ostatniej dekady (co ważniejsze, kolejny raz udało mu się odnaleźć dla niego zupełnie nowe ujęcie.). Mamy też typowe dla reżysera połączenie tradycji z technologią, a także depresyjnego, przytłaczającego tematu, z bardzo czarnym humorem – choćby w niesamowitej scenie konwersacji w ogrodzie z ewangelistkami, czy w konstrukcji postaci matki Hilditcha, zagranej przez Arsinee Khanjian (prywatnie żonę Egoyana, występującą we wszystkich jego filmach).
„Podróż Felicji” jest filmem absolutnie nadzwyczajnym. Dzięki oryginalnym rozwiązaniom stylistycznym, przetworzeniu konwencji, a przede wszystkim dzięki umieszczeniu w centrum narracji bardzo niezwykłej postaci, Atom Egoyan zdołał wywołać we mnie odczucia i emocje, do których filmy po prostu nie mają dostępu. Jak podczas obcowania z największymi dziełami, odniosłem wrażenie, że film Egoyana odkrywa przed widzem zakamarki ludzkiej duszy, z istnienia których czasami nie zdajemy sobie sprawy. Jeśli kino jest dziś w stanie osiągnąć tak wiele, to może nie jest z nim tak źle, jak wydaje się z repertuaru naszych dystrybutorów? Egoyan przywraca mi tę nadzieję.
P.S.
Film zebrał wprawdzie w Polsce dobre recenzje, uważam jednak, że nie powinien być recenzowany w typowym dziennikarskim trybie (czyli jeden pokaz i zabieramy się do pisania). Ogarnięcie zamysłu Egoyana, zrealizowanego w „Podróży Felicji”, nie wydaje mi się możliwe po jednym seansie. Dopiero ponowny kontakt z filmem, nie obarczony przymusem śledzenia fabuły, odkrywa przed widzem kolejne i kolejne warstwy znaczeń poszczególnych scen i pojedynczych ujęć. W tym sensie stawiam „Podróż Felicji” w towarzystwie dokonań takich mistrzów jak Kubrick, czy Bergman, których część filmów obowiązkowo wymaga wielokrotnych seansów.
P.S.II
Polski dystrybutor filmu nie śpieszył się z wprowadzeniem go na nasze ekrany (premierę przesuwano zresztą kilka razy). W rezultacie gdy film trafia do naszych kin, za granicą od ponad roku dostępne jest jego wydanie na taśmach wideo i DVD. Gorąco polecam amerykański dysk DVD (region 1), wydany przez firmę Artisan pod oryginalnym tytułem „Felicia’s Journey”. Oprócz znakomitej jakości technicznej samego filmu (wersja panoramiczna 2.35:1, anamorficzny transfer, dźwięk zapisany w systemie Dolby Digital), na dysku znalazło się kilka ważnych dodatków: oddzielna ścieżka audio z niezwykłą muzyką z filmu, niekonwencjonalne materiały związane z postacią Hilditcha (m.in. zapis spotkań wideo z każdą z jego ofiar), a przede wszystkim nadzwyczajnej jakości komentarz audio Atoma Egoyana. Reżyser prezentuje w nim tyle spostrzeżeń i koncepcji dotyczących wątków zawartych w filmie, że może tym podłamać nawet najbardziej spostrzegawczych widzów. Słuchając Egoyana (po dwukrotnym obejrzeniu filmu) miałem wrażenie, że w najlepszym razie udało mi się ledwie zadrapać powierzchnię znaczeń, jakie skrywa jego film.