Jeszcze nigdy na Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” nie było tylu dzieł nakręconych przez kobiety. Czy to przypadek, czy też świadoma polityka selekcjonerów? Co jednak najważniejsze – żaden z kobiecych obrazów zaprezentowanych podczas przeglądu nie okazał się niewypałem. A tym bardziej nie mógł nim być zwycięski pełnometrażowy debiut kinowy Niginy Sajfułłajewej „Jak mam na imię”.
East Side Story: Niedojrzałość na sprzedaż
[Nigina Sajfułłajewa „Jak mam na imię” - recenzja]
Jeszcze nigdy na Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” nie było tylu dzieł nakręconych przez kobiety. Czy to przypadek, czy też świadoma polityka selekcjonerów? Co jednak najważniejsze – żaden z kobiecych obrazów zaprezentowanych podczas przeglądu nie okazał się niewypałem. A tym bardziej nie mógł nim być zwycięski pełnometrażowy debiut kinowy Niginy Sajfułłajewej „Jak mam na imię”.
Nigina Sajfułłajewa
‹Jak mam na imię›
Konkurencja podczas tegorocznego „Sputnika” była ostra. Przynajmniej kilka filmów – począwszy od „
Białych nocy listonosza Aleksieja Trapicyna” Andrieja Konczałowskiego, poprzez oparte na powieści braci Strugackich „
Trudno być bogiem” Aleksieja Germana, „
Syna” Arsienija Gonczukowa, „
Próbę” Władimira Kotta, aż po „
Jeszcze jeden rok” Oksany Byczkowej – mogło pokusić się o zgarnięcie głównej nagrody festiwalu. A mimo to powędrowała ona do debiutującej w dużym formacie Niginy Sajfułłajewej, która w Warszawie zaprezentowała młodzieżowy dramat psychologiczny „Jak mam na imię”. Urodzona w tadżyckim Duszanbe w 1985 roku scenarzystka i reżyserka od początku swojej kariery filmowej pozostaje wierna tematyce młodzieżowej, a mówiąc precyzyjniej – relacjom pomiędzy nastolatkami a dorosłymi. Najczęściej bohaterkami jej filmów są młode, dojrzewające dziewczyny, które odkrywając własną seksualność, starają się – mniej lub bardziej bezboleśnie – wkroczyć w dorosłość. Tak było w przypadku krótkometrażówek „Chcę z tobą” (2009) i „
Dzika róża” (2011), seriali „Dziewuszki” (2012-2014) i „Kocha, nie kocha” (2013); nie inaczej jest też z kinowym debiutem Sajfułłajewej.
Film – zgodnie z oficjalnymi informacjami – kosztował 1,2 miliona dolarów. Pokazany po raz pierwszy na tegorocznym „Kinotawrze” w Soczi, wywalczył nagrodę specjalną jury; otrzymał również nominację – na której się zresztą skończyło – do Grand Prix. Do kin w Rosji trafił jednak stosunkowo późno, bo dopiero w końcu listopada, a więc mniej więcej w tym samym czasie, gdy pokazany został w kinach warszawskich w ramach „Sputnika nad Polską”. Docenili go polscy jurorzy, którzy postanowili przyznać dziełu autorki z Tadżykistanu, choć mieszkającej obecnie w Moskwie, pierwszą nagrodę. Czy słusznie? Akcja obrazu rozgrywa się latem na Krymie. Do Ałupki przyjeżdżają z Moskwy dwie siedemnastolatki: Ola i Sasza (Aleksandra). Są najbliższymi koleżankami, które – jak można się domyślać – zbliżył do siebie fakt, że obie wychowywały się bez swoich biologicznych ojców. Ola i tak była w lepszej sytuacji, ponieważ jej matka wyszła za mąż, dzięki czemu dziewczyna miała chociaż ojczyma; Saszy nawet to nie było dane. Teraz wspiera swoją przyjaciółkę w podróży, której celem jest odnalezienie mieszkającego na półwyspie ojca. Jego dom, niezbyt okazały, stoi niedaleko od plaży; mimo atrakcyjnej lokalizacji, trudno byłoby jednak nazwać to miejsce szczególnie urokliwym.
Trzeba bowiem przyznać, że reżyserka zrobiła sporo, aby uniknąć pocztówkowych widoczków, zazwyczaj kojarzących się z krymskimi kurortami. Bo też jej film jest psychologicznym dramatem, a nie romantyczną komedią. Ola jest pełna obaw. Kim okaże się całkowicie nieznany jej mężczyzna? Jak zareaguje na pojawienie się nigdy nie widzianej, a prawie już dorosłej córki? W ostatniej chwili dziewczyna wpada w panikę, gotowa jest nawet zrobić w tył zwrot i wracać do Moskwy. Powstrzymuje ją przed tym Sasza, która proponuje, aby zamieniły się rolami – ona wystąpi jako córka Siergieja, dzięki czemu przyjaciółka będzie mogła przypatrywać się ojcu z boku. I tak też się dzieje, co ostatecznie doprowadza do zaskakująco dramatycznych rozwiązań. Dwie młode moskwianki bardzo się od siebie różnią: Ola jest stonowana, subtelna, zagubiona, Sasza natomiast należy do tych osób, które idą przez życie, rozpychając się łokciami, które tupetem nadrabiają niepewność i strach przed tym, jak zostaną przyjęte przez nowe środowisko. Prawda bowiem jest taka, że i Aleksandrą targają emocje. Że za fasadą nastoletniej seksbomby, doskonale zdającej sobie sprawę, jak kusić i uwodzić mężczyzn, kryje się tęskniąca za normalnym domem młodziutka kobieta.
Wchodząc w „buty” Oli, zaczyna jej zazdrościć faktu odnalezienia (a może i odzyskania) ojca, dlatego coraz bardziej wczuwa się w rolę, jakby chciała zawładnąć mężczyzną i już nie oddać go przyjaciółce. Prawdziwa córka Siergieja jest tym faktem tak onieśmielona, że nawet jeśli chce, to nie potrafi przerwać wymykającej się spod kontroli maskarady. By to zrobić, musi stać się taka sama jak Sasza i zerwać z wizerunkiem grzecznej nastolatki. Nigina Sajfułłajewa nie odkrywa w „Jak mam na imię” Ameryki, ale poprzez prosty i często wykorzystywany w kinie motyw zamiany ról stawia swoich bohaterów w zupełnie nowej dla nich sytuacji. Umiejętnie buduje bardzo wiarygodne portrety psychologiczne całej trójki; sprawia przy tym, że widz daleki jest od potępiania w czambuł kogokolwiek. Nawet Saszy, która choć jest motorem napędowym całego zamieszania, także płaci wysoką cenę za odstawione przed Siergiejem widowisko. Najbardziej pokrzywdzoną wydaje się jednak mimo wszystko Ola, której konflikt z przyjaciółką z biegiem czasu zdaje się być coraz bardziej nieunikniony. Ale i ojciec dziewczyny nie może uznać wizyty dziewczyn za sympatyczne wydarzenie. Zmanipulowany i oszukany, on również wiele traci – zaufanie do córki, wewnętrzny spokój. Autorka nie puentuje opowiedzianej przez siebie historii. Widz musi wnioski końcowe wysnuć sam. Na szczęście materiał, jaki otrzymuje wcześniej jest wystarczająco skomplikowaną łamigłówką, aby jeszcze długo po seansie zastanawiać się na postępowaniem i losami trojga bohaterów.
Do roli czterdziestodwuletniego Siergieja udało się reżyserce z Tadżykistanu zaprosić Konstantina Ławronienkę (w rzeczywistości starszego od swego bohatera o lat jedenaście), znanego głównie dzięki kreacjom w „Powrocie” (2003) i „Wygnaniu” (2007) Andrieja Zwiagincewa, ale również z „
Nowej Ziemi” (2008) oraz najnowszej rosyjskiej adaptacji powieści Aleksandra Dumasa „
Trzej muszkieterowie” (2013). W Olę, jego prawdziwą córkę, wcieliła się debiutująca na ekranie dwudziestojednoletnia Marina Wasiljewa (rodem z Pskowa), z kolei jej przyjaciółkę Saszę zagrała o rok młodsza, pochodząca z Białorusi, Aleksandra Borticz, która po „Jak mam na imię” zdążyła już zagrać w trzech kolejnych, oczekujących jeszcze na premierę, obrazach, między innymi w „DuchLess 2” Romana Prygunowa oraz „Nieuchwytnych” Artioma Aksienienki. Kirył natomiast ma twarz moskwianina Kiryła Kaganowicza (rocznik 1987), aktora i muzyka (wokalisty grupy Deep Sky), który przed paru laty pojawił się w dramacie „
Rosja 88” (2009). Obsadę uzupełnia jeszcze, wcielająca się w postać wczasowiczki Swiety, Anna Kotowa, kojarzona dziś dzięki „
Długiemu i szczęśliwemu życiu” (2012) oraz „
Dubrowskiemu” (2014). Scenariusz filmu wyszedł spod ręki Sajfułłajewej oraz Liubow Mulmienko, współautorki dwóch innych „sputnikowych” dzieł: „
Jeszcze jeden rok” oraz „Kombinat Nadzieja”. Autorem zdjęć jest zaś trzydziestotrzyletni petersburżanin Mark Zisielson, którego widzowie wierni „Sputnikowi” poznali przed rokiem, oglądając „
Pragnienie” (2013).