Losy Louisa Zamperiniego są tak niezwykłe, że tylko kwestią czasu było, aż ktoś przeniesie je na wielki ekran. Niestety, tym kimś okazała się Angelina Jolie, reżyserka równie ambitna, co pozbawiona talentu. Jej „Niezłomny” to film wtórny, jednowymiarowy i nieznośnie nadęty.
Ewangelia według Angeliny Jolie
[Angelina Jolie „Niezłomny” - recenzja]
Losy Louisa Zamperiniego są tak niezwykłe, że tylko kwestią czasu było, aż ktoś przeniesie je na wielki ekran. Niestety, tym kimś okazała się Angelina Jolie, reżyserka równie ambitna, co pozbawiona talentu. Jej „Niezłomny” to film wtórny, jednowymiarowy i nieznośnie nadęty.
Angelina Jolie
‹Niezłomny›
EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Niezłomny |
Tytuł oryginalny | Unbroken |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 2 stycznia 2015 |
Reżyseria | Angelina Jolie |
Zdjęcia | Roger Deakins |
Scenariusz | Joel Coen, Ethan Coen, Richard LaGravenese, William Nicholson |
Obsada | Finn Wittrock, Domhnall Gleeson, Jai Courtney, Garrett Hedlund, Jack O'Connell, Alex Russell, Spencer Lofranco, Luke Treadaway |
Muzyka | Alexandre Desplat |
Rok produkcji | 2014 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Niezłomny |
WWW | Polska strona |
Gatunek | akcja, dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Trzeba przyznać Angelinie Jolie, że gra z widzem w otwarte karty: już w tytule zapowiada, że nie interesuje jej niuans i dwuznaczność, ale hagiografia. Amerykański olimpijczyk i weteran wojny na Pacyfiku, Louis Zamperini, na świętego nadaje się zresztą doskonale: jest w jego historii (opisanej w biografii autorstwa Laury Hillenbrand) i grzeszna młodość, i nawrócenie, i krzepiąca myśl, że nie ma takiego cierpienia, z którym nie można sobie poradzić przy pomocy siły ducha. Reżyserka usuwa z jego życiorysu wszystko, co choćby w niewielkim stopniu kłóci się z wizerunkiem nieskazitelnego bohatera – albo po prostu źle wygląda w kadrze (nie zobaczymy tu na przykład Adolfa Hitlera, gratulującego młodemu sportowcowi imponującego finiszu w biegu na 5000 metrów podczas berlińskich igrzysk). Żywoty świętych tolerują taką zerojedynkowość – kino niekoniecznie.
Początek filmu, w którym eskadra amerykańskich samolotów bombarduje japońskie cele nie zapowiada zupełnej porażki. Jest w tej sekwencji i rozmach, i fabularny nerw (bombowce nie są w najlepszym stanie, poza tym wiemy że Zamperini w końcu się rozbije – nie wiemy tylko kiedy). Batalistyka w „Niezłomnym” nie ma w sobie nic z efekciarstwa rodem z filmów Michaela Baya, za to – choć może nie zapada przesadnie w pamięć – wydaje się solidnie odrobioną lekcją z wojennych produkcji Stevena Spielberga, w których więcej realistycznej szamotaniny niż fetyszyzacji rozwałki. Jolie nie poprzestaje jednak na historycznej rekonstrukcji – jej ambicje (na zgubę całego filmu) są o wiele większe.
Zanim Louis Zamperini został światowej sławy biegaczem, wojennym bohaterem i wzorem chrześcijanina, był zwyczajnym chłopcem z domu włoskich imigrantów, którego w kościele interesowała o wiele bardziej uroda parafianek niż Słowo Boże. Wprawdzie oglądamy, jak młodemu Louisowi zdarza się coś przeskrobać i z kimś pobić, ale gdy tylko możemy spojrzeć w jego niebieskie oczy, widzimy, że odbija się w nich szlachetna dusza. Nie mamy wątpliwości, że modlitwy zafrasowanej matki zostaną wysłuchane i z małego łobuziaka wyrośnie ktoś niezwykły (a na pewno przystojny – Anglik Jack O’Connell, choć nie ma w sobie nic z Włocha, na ekranie prezentuje się bardzo dobrze). Szkoda, że reżyserka nie potrafi tej przemiany odpowiednio uwiarygodnić: przeskok między uciekaniem przed policją a stadionem olimpijskim jest tu łatwy jak pstryknięcie palcami.
Jolie dużo więcej uwagi poświęca wojennym przeżyciom Zamperiniego – a tymi można by obdzielić kilka biografii. Centralne miejsce w filmie zajmują trzy lata, jakie bohater spędził w japońskiej niewoli w obozach Omori i Naoetsu. Lepiej jednak nie oczekiwać od „Niezłomnego” nic ponad kopiowanie motywów z „Mostu na rzece Kwai” czy „Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence”. Z tego drugiego filmu wyjęty wydaje się zwłaszcza sadystyczny sierżant Mutsuhiro „Ptak” Watanabe (Takamasa Ishihara), w którego obsesyjnej fascynacji uwięzionym olimpijczykiem można dopatrzeć się homoerotycznego charakteru. Jolie nie jest jednak zainteresowana problematyzowaniem tego typu ambiwalencji – obozowe realia kreśli grubą kreską, wyraźnie oddzielając dobrych aliantów (z których Louis jest rzecz jasna najlepszy) od złych Japończyków.
W „Niezłomnym” doświadczenia mogące składać się na niezwykłą opowieść o nadziei i woli przetrwania, grzęzną w nieznośnym, parareligijnym kiczu. Filmowy Zamperini jest figurą Chrystusową, a jego wojenna tułaczka wyraźnie kojarzy się z obrazami z Ewangelii: mamy tu tortury godne „Pasji” Mela Gibsona, scenę symbolicznego ukrzyżowania, zmartwychwstanie, ba, nawet kuszenie (bohater może opuścić obóz i zamieszkać w Tokio, jeśli nagra propagandową audycję) oraz czterdziesto(siedmio)dniowy post, gdy po katastrofie samolotu Zamperini, wraz z dwoma innymi członkami załogi, dryfuje po Pacyfiku, pijąc deszczówkę i żywiąc się rybami i… mewami (to chyba jedyne miejsce w filmie, w którym pojawia się odrobina humoru pozwalającego uwierzyć, że w scenariuszu maczali palce bracia Coen). Reżyserka nie ma za grosz smaku, podbijając już i tak podniosłe tony nadętą muzyką Alexandre’a Desplata (to kolejna w tym roku po „Grze tajemnic” tak koszmarna partytura tego kompozytora) albo niezamierzenie śmiesznymi obrazami, jak wtedy, gdy pociski wystrzelone z japońskiego samolotu w cudowny sposób omijają Zamperiniego i trafiają w płynącego obok rekina. Błędem nieco tylko mniejszego kalibru jest tu nieudolne mieszanie planów czasowych – trudno dopatrzeć się większego sensu w przeplataniu scen z czasów wojny z retrospekcjami z dzieciństwa i zawodów sportowych (chyba że Jolie postanowiła w ten sposób pozbawić film rytmu i napięcia – to się jej akurat udało).
Największe pretensje do „Niezłomnego” mam jednak o to, co w tej historii wydaje się wyjątkowo ciekawe, a co Jolie najpierw obraca w frazes, a potem wypycha poza film: zwrot bohatera w stronę religii, który po latach pomoże mu przebaczyć oprawcom z czasów wojny. Dramat wiary sprowadza się tu do kilku drewnianych dialogów i obietnicy, jaką Louis składa w pontonie na środku Pacyfiku, gdy przyrzeka, że poświęci się Bogu, jeśli tylko uda mu się przetrwać. Temat wraca dopiero w napisach końcowych, niczym nieistotny przypis (w istocie dużo ciekawszy od całego filmu – zwłaszcza jeśli poczytać trochę o powojennych losach Zamperiniego). Finałowa nadzieja jest tu jednak wytrychem, rozwiązaniem zbyt łatwym i banalnym – i pewnie dlatego tak pasuje do towarzyszącej jej piosenki „Miracles” zespołu Coldplay.