Musical, który jest zarazem baśnią i psychoanalizą w wersji pop. Wilk w ludzkiej postaci lubieżnie śpiewa o młodym mięsku, piekarz zdziera z Kapturka czerwony płaszczyk, a Kopciuszek ucieka z balu w panice niczym z wyjątkowo wyuzdanej orgii. Pani piekarzowa omal nie rujnuje swego małżeństwa szaleńczym dążeniem do posiadania dziecka, a nad wszystkim unosi się duch feministycznej analizy i książek typu „Biegnąca z wilkami”. Tylko czy nie za dużo tych grzybów w barszcz?
Seks, baśnie i krowa biała jak mleko
[Rob Marshall „Tajemnice lasu” - recenzja]
Musical, który jest zarazem baśnią i psychoanalizą w wersji pop. Wilk w ludzkiej postaci lubieżnie śpiewa o młodym mięsku, piekarz zdziera z Kapturka czerwony płaszczyk, a Kopciuszek ucieka z balu w panice niczym z wyjątkowo wyuzdanej orgii. Pani piekarzowa omal nie rujnuje swego małżeństwa szaleńczym dążeniem do posiadania dziecka, a nad wszystkim unosi się duch feministycznej analizy i książek typu „Biegnąca z wilkami”. Tylko czy nie za dużo tych grzybów w barszcz?
Rob Marshall
‹Tajemnice lasu›
WASZ EKSTRAKT: 60,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Tajemnice lasu |
Tytuł oryginalny | Into the Woods |
Dystrybutor | Disney |
Data premiery | 13 lutego 2015 |
Reżyseria | Rob Marshall |
Zdjęcia | Dion Beebe |
Scenariusz | James Lapine |
Obsada | Anna Kendrick, Daniel Huttlestone, James Corden, Emily Blunt, Christine Baranski, Tammy Blanchard, Lucy Punch, Tracey Ullman |
Rok produkcji | 2014 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 124 min |
Gatunek | familijny, fantasy, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Materiały promocyjne nie eksponowały przesadnie faktu, że film jest oparty na musicalu „Into the Woods”, który w pomysłowy sposób splata fabuły znanych europejskich baśni: o Kopciuszku, Roszpunce, czarodziejskiej fasoli oraz Czerwonym Kapturku (wątki Śnieżki i Śpiącej Królewny w wersji filmowej zostały wycięte). Czarownica każe piekarzowi i jego żonie zdobyć cztery rzeczy celem odczynienia klątwy, przez którą nie mogą mieć dziecka. A te rzeczy pochodzą właśnie od bohaterów pozostałych bajek. Po licznych perypetiach, kiedy już się wydaje, że oto nadchodzi typowo baśniowy happy end, nagle następuje wielkie BUM i baśń gwałtownie zmienia klimat na ponury.
Przez dużą część filmu oczekiwałam jakichś postmodernistycznych zakręceń, „prawdziwych wersji” baśni i tak dalej. Szczególnie, że skojarzenia miałam… no, dozwolone od lat 18 – w końcu nie jest specjalną tajemnicą, że historia Czerwonego Kapturka to ostrzeżenie przed gwałtem, a książę Śpiącej Królewnie zrobił kilkoro dzieci zanim się w ogóle obudziła
1). Do tego dochodzą pomysły z samego musicalu (który i tak został przez studio Disneya znacznie ocenzurowany): Johnny Depp jako wilk lubieżnie śpiewa o młodym mięsku, piekarz zdziera z Kapturka czerwony płaszczyk, a Kopciuszek wybiega z balu z miną, jakby uciekała co najmniej przed obmacywaniem… i jeszcze ten budzący lekką grozę pościg za nią, obława niemal. Później okazuje się, że ucieczka była spowodowana wątpliwościami co do sensowności życia u boku księcia, ale od skojarzeń trudno się opędzić – szczególnie jeśli ktoś pamięta wypowiedź Andrzeja Sapkowskiego o różnicach między baśnią a fantasy.
2) Kapturek opowiada, jak to wilk jej „pokazał rzeczy straszne, ale i ekscytujące”, książę namiętnie obcałowuje panią piekarzową, a ona śpiewa smętnie o wyborze między przygodą a ułożonym życiem.
Bardzo podobały mi się wszystkie postaci, z wyjątkiem czarownicy granej przez Meryl Streep. Piekarz i jego żona są sympatyczni i prawdziwi (w granicach konwencji musicalu, oczywiście – w końcu żadna realna osoba nie zamienia nagle prowadzonego dialogu w arię); Jack od fasoli i jego mama takoż, macocha i złe siostry bardziej baśniowo przegięte, ale w pasujący do roli sposób. Rewelacyjny jest Kapturek, jednak szkoda, że niekonsekwentnie poprowadzony: na początku dostajemy małą cwaniarę, która w rozmowie z uczłowieczonym wilkiem jest tak asertywna, że tylko czekałam, kiedy mu sprzeda kopa w klejnoty i poprawi koszyczkiem. Niestety potem stopniowo zmienia się w zwykłe wystraszone dziecko. Jack w baśni był przygłupkiem, który sprzedaje krowę za garść fasoli. Tymczasem w filmie to bystry, ciekawy świata dzieciak – o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby konsekwentne pokazanie go jako marzycielskiego chłopca, sekowanego przez matkę-prostaczkę. Pewne przebłyski tego występują (zabawa w wojownika z krową jako rumakiem), jednak nie wiedzieć czemu twórcy filmu uparli się, by Jack mówił o Mlecznobiałej per ”on”, co u wiejskiego dziecka istotnie dowodzi tępoty, zupełnie nie pasującej do całokształtu jego zachowania.
Meryl Streep jako Czarownica gra w nieznośnie przeszarżowany (nawet jak na baśń muzyczną) sposób, natomiast po przemianie staje się postacią bardziej realistyczną. W roli odrzuconej matki byłaby wręcz wzruszająca… tyle, że to przecież jedno wielkie kłamstwo. Roszpunka znika „po angielsku”, ale właściwie tego nie zauważyłam. Jej rola, choć niezbędna w fabule, jest mało rozbudowana, służy właściwie jako tło dla Czarownicy.
Cudowna jest scenografia – baśniowa i zarazem realistyczna. Muzyka nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ale godzi się przyznać, że znakomita była totalnie przegięta i celowo kiczowata („campowa”, jak to się teraz mówi) aria dwóch książąt, którzy skacząc po wodospadzie śpiewają o swoich mękach zakochania, a na koniec padają na klęczki i rozrywają koszule na piersi. Ryb siną barwą wykłutych nie było. Bardzo uśmiałam się też słysząc wypowiedź księcia po tym, jak praktycznie zdradził swoją narzeczoną: „Mam być piękny, a nie wierny!”. Zresztą humoru w tym filmie jest dużo więcej, chociaż nie wszystko ubawiło mnie tak, jak by tego zapewne chcieli twórcy. Zapewne dlatego, że przeładowanie fabuły psychoanalizą bohaterów sprawiło, że nie zawsze byłam w stanie dokonać odpowiedniego zawieszenia niewiary. Wypowiedź „Nie jesteście dobrzy ani źli, jesteście miłymi ludźmi” jest ciekawa i skłania do myślenia, jednak w obliczu mnóstwa innych „psychologizmów” można ją przeoczyć. Bo i czego tam nie ma! Problemy w związku, pragnienie posiadania dziecka jako potencjalnie niszczące, lęk przed odpowiedzialnością, toksyczna matka, niedojrzały mężczyzna wiecznie goniący za nowymi zdobyczami, dorastanie do roli ojca, obciążanie dzieci konsekwencjami postępków rodziców, wybór ról społecznych… a to pewnie jeszcze dalece nie wszystko. Przy czym wszystkie te problemy pasują zdecydowanie do ludzi z drugiej połowy XX wieku, nie zaś ze świata feudalnego.
Jeszcze większy kontrast nastrojów stanowi druga połowa filmu: przez kilka chwil myślałam, że świat baśni zmienia się w realny – wyglądało to trochę jak budzenie się ze snu: czarodziejski domek babci w drzewie znika, nikt nie może nigdzie trafić… Walkę z olbrzymką odebrałam jako nawiązanie do problemów walki z terroryzmem: jak wiele można poświęcić dla zwycięstwa, czy racje drugiej strony zasługują na zauważenie, w jaki sposób walka ze złem niszczy nas samych (kłótnia połączona z wzajemnym oskarżaniem była dla mnie najbardziej przejmującą sceną w tym filmie).
Nie do końca wiem, czym „Tajemnice lasu” miały być: psychodramą w przebraniu baśni? komediodramatem? (zakończenie jest raczej ponure). Konwencja musicalu jeszcze wzmacnia nierealność, przez co wszystkie rozważania i psychologiczne symbole wydają się sztuczne i nie na miejscu. Film, jak dla mnie, broniłby się albo jako nieco okrutna muzyczna baśń, albo jako bajkowa alegoria współczesnych problemów, natomiast połączenie tych rzeczy zgrzyta. Do tego stopnia, że nawet obowiązkowej zwykle w recenzjach oceny nie jestem w stanie wystawić.
1) Bo podobno pierwotnie te baśnie wcale nie były dla dzieci. Albo może dzieci były bardziej uświadomione. Na jedno wychodzi.
2) W fantasy książę zwabiłby naiwne dziewczę w ciemny krużganek i zdeflorował, a po paru latach Kopciuszek wróciłaby na czele armii buntowników, mszcząc się za doznane krzywdy.