„Szybcy i wściekli 7” Jamesa Wana to wybuchowe zwieńczenie pewnej epoki w serii niemal od piętnastu lat bawiącej swoich fanów niemożliwą samochodową akrobatyką i zapadającymi w pamięć postaciami. Żadna następna część nie będzie już taka sama ze względu na nieobecność Paula Walkera, który w 2013 roku zginął w wypadku samochodowym i nie zdążył dokończyć pracy nad filmem. W „siódemce” puszczają wszelkie hamulce, a w scenach akcji i poziomie nieprawdopodobieństwa gaz zostaje wciśnięty do dechy. To po prostu wyborna zabawa dla fanów i jednocześnie hołd złożony zmarłemu aktorowi.
Samochody (nie) latają
[James Wan „Szybcy i wściekli 7” - recenzja]
„Szybcy i wściekli 7” Jamesa Wana to wybuchowe zwieńczenie pewnej epoki w serii niemal od piętnastu lat bawiącej swoich fanów niemożliwą samochodową akrobatyką i zapadającymi w pamięć postaciami. Żadna następna część nie będzie już taka sama ze względu na nieobecność Paula Walkera, który w 2013 roku zginął w wypadku samochodowym i nie zdążył dokończyć pracy nad filmem. W „siódemce” puszczają wszelkie hamulce, a w scenach akcji i poziomie nieprawdopodobieństwa gaz zostaje wciśnięty do dechy. To po prostu wyborna zabawa dla fanów i jednocześnie hołd złożony zmarłemu aktorowi.
James Wan
‹Szybcy i wściekli 7›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Szybcy i wściekli 7 |
Tytuł oryginalny | Furious 7 |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 10 kwietnia 2015 |
Reżyseria | James Wan |
Zdjęcia | Marc Spicer, Stephen F. Windon |
Scenariusz | Chris Morgan, Gary Scott Thompson |
Obsada | Jason Statham, Paul Walker, Dwayne ‘The Rock’ Johnson, Vin Diesel, Elsa Pataky, Jordana Brewster, Lucas Black, Michelle Rodriguez |
Muzyka | Brian Tyler |
Rok produkcji | 2015 |
Kraj produkcji | Japonia, USA |
Cykl | Szybcy i wściekli |
Czas trwania | 140 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | akcja, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Fandom „Szybkich i wściekłych” stanowi rodzaj subkultury takiej, jak ta pokazana w pierwszym filmie serii, a sama seria to cykl kina rozrywkowego wymykającego się poważnym ocenom, bezwstydna przyjemność, którą kupuje się z dobrodziejstwem inwentarza albo odstawia z pogardliwym uśmiechem. „Siódemka” stanowi tego kwintesencję – przesadzona, nieznająca granic, kondensująca popkulturę do dwuipółgodzinnego seansu.
Losy cyklu wiły się po horyzoncie kina rozrywkowego wyboiście niczym polskie drogi. Pierwszy film wpisywał się w nurt subkulturowy, pokazując społeczność zażartych fanów motoryzacji ścigających się w nielegalnych wyścigach po ulicach Los Angeles. „Szybcy i wściekli” Roba Cohena wypromowali Vina Diesela i Paula Walkera, wówczas jeszcze niespecjalnie znanych szerszej publiczności, i eksploatowali znane schematy wątków infiltracyjnych kina sensacyjnego. Człowiek z zewnątrz, który potem okazuje się młodym agentem FBI, wchodzi do zamkniętej grupy, stając się ulubieńcem jej lidera. Ale jak wiadomo, nawet będąc tylko obserwatorem, naruszamy porządek tego, co poddajemy oględzinom, a przecież Brian nie tylko przygląda się ulicznym wariatom – chce być jednym z nich i zdobyć ich zaufanie. Do tego właśnie dochodzi, lecz wówczas pojawia się także konflikt interesów, zdrada i problem lojalności. Filmy o społecznościach ze ścisłym kodeksem postępowania i własnym światem zawsze znajdywały fanów, bo młodzi widzowie mogli utożsamiać się z bohaterami na własny sposób tworzących rzeczywistość, w oderwaniu od arbitralnych zasad. Tak też stało się z „Szybkimi i wściekłymi”, w wielu kręgach znanymi jako kino kultowe.
Niestety, mimo powodzenia pierwszego filmu, „Za szybcy, za wściekli” Johna Singletona stanowili przykład spadku formy i sequela pozbawionego polotu poprzednika. O sukcesie pierwowzoru zadecydował przecież duet charyzmatycznych, uzupełniających się bohaterów, w drugiej części rzodzielonych przez Vina Diesela, który zadecydował o tym, że nie chce zagrać w kontynuacji. Trwający na posterunku Paul Walker jako Brian wplątywał się zatem w policyjno-przestępczą intrygę, mając do pomocy, występujących również w kolejnych odcinkach, Romana i Teja, dwóch kumpli zmieniających dynamikę postaci i układ sił w świecie bez Doma Toretto. Z trzecią częścią nie było lepiej – tam zabrakło bowiem nawet chłopięcego uroku Briana. W „Szybkich i wściekłych: Tokio Drift” akcja przenosiła się do stolicy Japonii, gdzie pewien Amerykanin próbował sił w lokalnych wyścigach i wchodził w tamtejsze układy. Chociaż za „trójką” stał nie kto inny, tylko odpowiedzialny za wskrzeszenie dogorywającego cyklu Justin Lin, to filmowi zabrakło charakteru, a co najważniejsze, charyzmatycznego bohatera. Grający protagonistę Lucas Black okazał się doskonale nijaki i nie budził takich emocji jak duet Dom-Brian. Tak naprawdę w ogóle ich nie budził.
Gdy więc wydawało się, że „Szybcy i wściekli” to seria niemal martwa, Vin Diesel postanowił wrócić do projektu. Pojawiła się cała stara ekipa – Paul Walker, Michelle Rodriguez i Jordana Brewster. Czwarty film, „Szybko i wściekle”, podejmował fabułę kilka lat po wydarzeniach z pierwszego odcinka. Dom nie zapomniał o zdradzie Briana, który nadal pracuje jako agent FBI. Gdy okazuje się, że obaj bohaterowie ścigają tego samego bandytę, łączą szyki, a zadry z przeszłości w obliczu wspólnego wroga idą w zapomnienie. Poznajemy nowych bohaterów, przede wszystkim piękną Giselle, prawą rękę narkotykowego barona. Ponadto, na ekranie leci piach spod kół i iskry ze zgniatanej karoserii. Jednym słowem wracają starzy dobrzy znajomi, ale nikt nie zapomina o samochodach, wyścigach i wykręconych pomysłach na sceny akcji (trudno nie wspomnieć o szalonym przejeździe tunelem pod granicą amerykańsko-meksykańską).
Od tego czasu dobra passa wydaje się nie opuszczać cyklu, a wraz z piątą częścią do entuzjazmu fanów dołączają również krytycy, którzy wcześniej nie wyrażali się o serii zbyt pochlebnie. W „Szybcy i wściekli 5” w oparach benzyny zostają połączone schematy heist movie, filmu o skokach na bank, i samochodowego kina akcji. Wracają postaci z każdego odcinka cyklu, nawet Han z niechlubnego „Tokio Drift”. Z powodów fabularnych nie ma tylko Michelle Rodriguez i jej krnąbrnej Letty, ale za to na ekranie, u boku Vina Diesela i Paula Walkera, zadomawia się Dwayne Johnson w roli twardziela nie z tej ziemi ścigającego protagonistów, niejakiego agenta Hobbsa. Tak uformowana ekipa zabiera się do dzieła, to znaczy okradnięcia króla kryminalnego półświatka Rio de Janeiro z jego fortuny. Akcenty zaczynają się przesuwać: aby uniknąć popadnięcia w marazm, Justin Lin ogranicza standardowe wyścigi uliczne, jednocześnie dodając sekwencje blockbusterowe – szalone, niemożliwe pomysły w rodzaju ogromnego sejfu ciągniętego przez dwa samochody po ulicach metropolii. W tym kierunku reżyser pójdzie także w szóstej części, gdzie w wątku rodem z opery mydlanej wraca Letty, niesamowite, przeczące logice i prawom fizyki sceny są liczniejsze niż w poprzedniczce, a do samochodów na drodze dołącza najprawdziwszy czołg. W szóstym odcinku nie ma miejsca na przypadkowych widzów ani na miłośników standardowych wyścigów.
Ogromny sukces cyklu po jego wskrzeszeniu naturalnie doprowadził do realizacji siódmej części. Na fotelu reżysera Lina zmienił Australijczyk pochodzenia malezyjskiego, specjalista od horrorów, takich jak „Naznaczony” i „Obecność”, James Wan, który stwierdził, że chce wprowadzić do filmu klimat filmów sensacyjnych z lat 70. pokroju „Francuskiego łącznika”. Mimo rewolucji fani byli dobrej myśli. Świat serii runął jednak w chwili śmierci jednej z głównych gwiazd filmu, Paula Walkera. Produkcję przesunięto, scenariusz przepisano, a niedokończone sceny aktora przejęli jego bracia, wspierani nowoczesną techniką komputerową. Film nabrał nowego znaczenia – miał być pożegnaniem z pewną epoką cyklu (bo chociaż Vin Diesel zapowiedział „ósemkę”, to „Szybcy i wściekli” w takim kształcie, w jakim ich znamy, bez Paula Walkera już na pewno nie wrócą), lecz również z ulubionym bohaterem i aktorem. Dla ekipy stało się to również hołdem złożonym przyjacielowi. Życie zaczęło przenikać filmową rzeczywistość.
I wreszcie „siódemka” zajechała na ekrany kin, z miejsca stając się wielkim finansowym hitem. Spodobała się również krytykom i wycisnęła łzy wzruszenia z fanów. W „Szybkich i wściekłych 7” wszystkiego jest dużo – akcji, przesady, epizodów aktorskich, absurdów, minut seansu, a nawet emocji – od niefrasobliwego rozbawienia po wstydliwe rozklejenie się nad tym, jak film operuje w przestrzeni między realnością a ekranowym przedstawieniem. To jednocześnie doskonały spektakl, przypomnienie, że kino to sen, fabryka wyobraźni, miejsce, gdzie można decydować o losie bohaterów i pchać ich w zaskakujących kierunkach. Kumulacja wszystkiego jest w filmie Wana oszałamiająca. Nadmiar to jego drugie imię, ale na szczęście nie jest to nadmiar mdlący, przynajmniej nie dla fana serii.
Intryga kryminalna stanowi pretekst, ponieważ to, co interesuje publiczność najbardziej to relacje prywatne między bohaterami i zwariowana akcja. Tak jak zapowiadała „szóstka”, na horyzoncie pojawia się brat głównego czarnego charakteru z poprzedniego odcinka, Deckard Shaw, grany przez ikonę współczesnych ekranowych twardzieli, czyli Jasona Stathama. Co ciekawe, to fani zażyczyli sobie, aby w cyklu Vin starł się właśnie z mistrzem brytyjskiej sensacji, wyrażając swoją opinię na ten temat na Facebooku. Podobnie jak film stanowi kwintesencję absurdów całego cyklu, tak bohater Stathama jest niepokonanym twardzielem w stanie czystym, zwielokrotnionym do nie wiadomo której potęgi. Chociaż nosi się na poważnie, Statham bawi się wizerunkiem króla sensacji, traktując swoją postać z przymrużeniem oka. Tak samo robi reszta obsady. Jeśli projekt ma się udać, nie sposób zachować się inaczej, zwłaszcza gdy na ekranie samochody skaczą ze spadochronami, latają między wieżowcami i uciekają dronom.
Chociaż Wan nie jest obeznany z kinem akcji, to rozumie poetykę serii. Wprowadza odważne zmiany, ograniczając muzykę hip-hopową na rzecz ilustracyjnej, dynamizując sceny bójek chaotycznym montażem i w finale rozwalając plan filmowy na modłę obrazów zniszczenia uwielbianych przez Michaela Baya. Preferuje również poważniejsze tony, ale jednocześnie nie rezygnuje z humoru, dostarczanego bezpośrednio przez Romana i Teja, a pośrednio przez ostentacyjnie absurdalne sceny akcji. Reżyser wie, że „Szybcy i wściekli” nie mają nic wspólnego z ograniczeniami, dlatego nagina filmową rzeczywistość aż do momentu zerwania celuloidowego materiału. Całość daje dużo satysfakcji i zabawy, niczym azjatyckie bijatyki, indyjskie masale lub tollywoodzkie spektakle walki. To najprawdziwsze igrzyska dla fanów i zwłaszcza dla nich. Nikt nie zawraca sobie głowy przypadkowym widzem, za to mnóstwo razy twórcy puszczają oko do wielbicieli serii. Każdy bohater (spośród żyjących, retrospekcji brakuje) ma na ekranie swoje pięć minut, nawet drewniany Lucas Black.
Co ciekawe, „Szybcy i wściekli 7” to nie jest film, w którego świecie zagłębiamy się do reszty. Owszem, wracamy do ulubionych bohaterów jak na spotkaniu z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, ale seans przebiega na granicy między życiową jawą a filmowym snem. Stąd nietrudno bawić się hiperbolizacją wszystkiego, począwszy od akcji, skończywszy na emocjach, które kumulują się w zakończeniu, bezwstydnie sentymentalnym, bezpośrednio odnoszącym się do smutnej rzeczywistości i cichego porozumienia między twórcami a publicznością.
