Transatlantyk 2015: Dzień 2 [Samir „Iraqi Odyssey”, Cyprien Vial „Bébé tigre”, Jeppe Rønde „Tajemnice Bridgend”, Claudio Marcone „Skala szarości” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W relacji z drugiego dnia festiwalu piszemy o czterech filmach: iracko-niemcko-szwajcarsko-emirackiej (jaki właściwie jest przymiotnik od „Zjednoczonych Emiratów Arabskich…?)„Irackiej odysei”, francuskim „Młodym tygrysie”, duńskim „Bridgend” i chilijskiej „Skali szarości”.
Transatlantyk 2015: Dzień 2 [Samir „Iraqi Odyssey”, Cyprien Vial „Bébé tigre”, Jeppe Rønde „Tajemnice Bridgend”, Claudio Marcone „Skala szarości” - recenzja]W relacji z drugiego dnia festiwalu piszemy o czterech filmach: iracko-niemcko-szwajcarsko-emirackiej (jaki właściwie jest przymiotnik od „Zjednoczonych Emiratów Arabskich…?)„Irackiej odysei”, francuskim „Młodym tygrysie”, duńskim „Bridgend” i chilijskiej „Skali szarości”.
Samir ‹Iraqi Odyssey›EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Iraqi Odyssey | Reżyseria | Samir | Zdjęcia | Yuri Burak, Kirill Gerra, John C. Kelleran, Pierre Mennel, Samir, Lukas Strebel | Muzyka | Maciej Sledziecki | Rok produkcji | 2014 | Kraj produkcji | Irak, Niemcy, Szwajcaria, Zjednoczone Emiraty Arabskie | Czas trwania | 162 min | Gatunek | dokument | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Iracka odyseja(Iraqi Odyssey, 2014, reż. Samir) Zacząć należy od stwierdzenia banalnego, ale idealnie pasującego do omawianego dzieła – najlepsze scenariusze pisze samo życie. Kręcąc „Iracką odyseję”, Samir (autor podpisał film tylko imieniem) postanowił opowiedzieć historię swojej licznej rodziny, która na przestrzeni lat rozpierzchła się po niemal całym świecie. On sam zresztą, choć urodził się w połowie lat 50. ubiegłego wieku w Bagdadzie, od 1961 roku mieszkał z rodzicami w Szwajcarii. I tak jest po dziś dzień. U podnóża Alp spędził dzieciństwo, młodość i wiek dojrzały; tam zdobył wykształcenie, stając się najpierw zawodowym fotografem, a później twórcą filmowym (oprócz dokumentów, na koncie ma również obrazy fabularne). Co zdecydowało o tym, że w kolejnym ze swoich filmów dokumentalnych zdecydował się spojrzeć w głąb siebie i w przeszłość swoich najbliższych? Fakt, że nawet na tle czteromilionowej diaspory irackiej, los jego rodziny wydał mu się niezwykły. Zadał więc sobie pytanie: Dlaczego tak się stało? Odpowiedź musiała go zaskoczyć, skoro na jej zaprezentowanie potrzebował aż… stu sześćdziesięciu minut. Ale nie bójcie się – podczas seansu „Irackiej odysei” czas płynie wartkim strumieniem, bo też to, co Samir pokazuje na ekranie „zasysa” na całego. Film Irakijczyka – od ponad pół wieku mieszkającego w Szwajcarii – jest drogą przez niemal wszystkie kontynenty. Tropiąc swoich stryjów, ciotki, kuzynostwo musiał odbyć podróże nie tylko po Bliskim Wschodzie i Europie (także wschodniej), ale dotrzeć również do Nowej Zelandii i Ameryki Północnej. Nie wszyscy zgodzili się na rozmowy przed kamerą; niektórzy odmawiali udzielania jakichkolwiek informacji na temat przeszłości rodziny; bywało też, że dokumentalista docierał do krewnych zbyt późno – ci, na spotkaniu z którymi najbardziej mu zależało, umierali. Materiału zebrał jednak odpowiednio dużo, aby stworzyć monumentalne dzieło, które, choć „aktorów” ma wielu, to prawdziwego bohatera tylko jednego. Jest nim Irak – państwo, o którym historycy mówią niekiedy, że jest tworem sztucznym, w powstanie którego na początku lat 30. XX wieku zaangażowali się Brytyjczycy, kontrolujący terytorium nad Tygrysem i Eufratem od czasu pierwszej wojny światowej. Ale film przekonuje, że nawet jeśli takie były jego początki, to mimo wszystko z biegiem czasu kraj ten zyskał odrębny byt; wierzący mogliby stwierdzić, że Allach tchnął weń duszę. Samir patrzy więc na historię swojej ojczyzny przez pryzmat losów najbliższych krewnych, jako punkt wyjścia stawiając swojego dziadka ze strony ojca, po którym odziedziczył nazwisko. Sam niewiele pamięta z lat spędzonych w Iraku; miał przecież zaledwie sześć lat, kiedy opuścił kraj. Rodzeństwo ojca było dla niego dość długo jedynie mglistym wspomnieniem. Bo cóż potrafi zachować w pamięci sześcioletnie dziecko na temat swojej ciotki czy stryja? Co może wiedzieć o ich poglądach politycznych, marzeniach i życiowych wyborach? A te, jak się po latach okazało, miały bezpośredni związek z powojenną historią Iraku. Członkowie rodu Dżamal Aldinów zaangażowani byli w ruch oporu przeciwko Brytyjczykom i naznaczonemu przez nich królowi Fajsalowi II; sprzyjali rewolucji 14 lipca (1958 roku), która doprowadziła do obalenia monarchii i stworzenia autokratycznej republiki pod rządami generała Abd al-Karim Kasima. Wierzyli w socjalizm i komunizm, który zaczął wtedy, dzięki sponsoringowi ze strony Związku Radzieckiego, przenikać nad Tygrys i Eufrat. Przeżywali ciężkie chwile po rewolucji 14. Ramadana (1963 roku), kiedy to Kasima obalił i zamordował jego były przyjaciel, generał Abd as-Salam Arif, a władza stopniowo zaczęła przechodzić w ręce Partii Baas, łączącej w swojej ideologii panarabski nacjonalizm z socjalizmem. To w tamtym czasie krewni Samira zaczęli swą „odyseję”, najczęściej via Moskwa, trafiając w różne zakątki globu. Niektórzy wracali jeszcze do kraju, rządzonego już wówczas przez Saddama Husajna – głównie na swoje nieszczęście. Na losie Dżamal Aldinów odcisnęły swe piętno wszystkie dramatyczne zwroty w najnowszej historii Iraku, aż po wojnę z Iranem ajatollaha Chomeiniego (1980-1988), wojnę z Kuwejtem (1990-1991) i drugą interwencję w Zatoce Perskiej (w 2003 roku), która ostatecznie doprowadziła do obalenia dyktatury Husajna, ale rozpoczęła nowy, pełen tragizmu okres w dziejach państwa. Z „Irackiej odysei” przebija przede wszystkim bezbrzeżny smutek, tęsknota za „rajem utraconym”, za Bagdadem i Basrą, kąpielami w wodach Eufratu i Tygrysu, ale też wielkie rozczarowanie tym, jak świat i wielkie mocarstwa – zainteresowane jedynie złożami ropy naftowej – przyczyniły się do upadku tego zakątka Bliskiego Wschodu. Wiele gorzkich słów pada pod adresem Amerykanów i Związku Radzieckiego, ale także Szwajcarów, których niechęć do imigrantów wcale nie jest, jak się okazuje, zjawiskiem nowym. Młody tygrys(Bébé tigre, 2014, reż. Cyprien Vial) Po kilku krótkometrażówkach nadeszła pora na debiut z prawdziwego zdarzenia, na dużym ekranie. Rozglądając się za interesującym tematem, Francuz Cyprien Vial (rocznik 1979) zdecydował się opowiedzieć historię nastoletniego nielegalnego imigranta z położonego na pograniczu indyjsko-pakistańskim Pendżabu. Gdy Many (w tej roli znakomity Harmandeep Palminder) trafił do Francji, miał zaledwie piętnaście lat. Jego rodzice zapożyczyli się, aby syn mógł zostać przemycony do Europy; traktowali to jak inwestycję w przyszłość, licząc na to, że chłopiec znajdzie jakieś zajęcie i będzie mógł ich wspierać finansowo. Trudniący się przemycaniem dzieci Kamal (gra go Vikram Sharma), zlitował się jednak nad nastolatkiem i zamiast wysłać do ciężkiej fizycznej pracy, wskazał mu drogę do ośrodka dla imigrantów, dając tym samym Many’emu choć cień szansy na normalne życie. Właściwa akcja dzieła Cypriena Viala zaczyna się dwa lata po tych wydarzeniach. Młody Hindus mieszka we francuskiej rodzinie zastępczej, uczy się w szkole z dziećmi przybyłymi nad Sekwanę i Loarę z różnych zakątków świata, wierzy w to, że dzięki dobrym ocenom, droga na studia stanie przed nim otworem. Ale system jest bezduszny. Nawet mając odpowiednio wysokie oceny, bez zgody na stały pobyt, Many nie ma co myśleć o dalszym kształceniu. To sprawia, że się załamuje. Z drugiej strony presję na niego wywierają rodzice, wciąż czekający na przesyłki pieniężne z Europy. Nie chcąc ich zawieść, chłopak nawiązuje kontakt z Kamalem, prosi go o pracę i ją otrzymuje. Ponownie zapala się przed nim światełko w tunelu, tym bardziej że wpada mu w oko – nie bez wzajemności – czarnoskóra koleżanka z klasy, Elisabeth (debiutująca na ekranie Elisabeth Lando). Problem w tym, że Many’emu coraz trudniej jest łączyć naukę z pracą dla Kamala; na dodatek pamiętać należy o tym, że nie wszystkie interesy prowadzone przez „dobrodzieja” chłopaka są legalne. Z czasem przed siedemnastolatkiem stają coraz poważniejsze wyzwania, które mogą zaważyć na jego dalszym życiu. Jak to często w takich przypadkach bywa, bohater „Młodego tygrysa” przechodzi przyspieszony kurs dorosłości i związanej z nią odpowiedzialności – nie tylko za siebie, ale także za innych, bliskich sobie ludzi. Vial chce dać mu szansę, ale dobrze wie, że ta historia nie ma prawa zakończyć się jak bajka o Kopciuszku. I to dodatkowy walor filmu francuskiego reżysera – jest on po prostu wiarygodny. Jeppe Rønde ‹Tajemnice Bridgend›EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Tajemnice Bridgend | Tytuł oryginalny | Bridgend | Dystrybutor | M2 Films | Data premiery | 11 grudnia 2015 | Reżyseria | Jeppe Rønde | Zdjęcia | Magnus Nordenhof Jønck | Scenariusz | Jeppe Rønde, Torben Bech, Peter Asmussen | Obsada | Hannah Murray, Josh O'Connor, Adrian Rawlins, Patricia Potter, Nia Roberts, Steven Waddington, Scott Arthur, Aled Llyr Thomas | Muzyka | Karsten Fundal | Rok produkcji | 2015 | Kraj produkcji | Dania | Czas trwania | 95 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Bridgend(2015, reż. Jeppe Rønde) To film, z którym można mieć problem. Bo choć opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce w rzeczywistości (i ponoć, jak przekonuje autor dzieła w napisach końcowych, do tej pory nie ustały), przedstawione zostały w sposób tak mocno nacechowany mistyką, że niekiedy jej natężenie przyprawia o śmiech. Bridgend to mniej więcej czterdziestotysięczne miasteczko w południowej Walii, które stało się znane z powodu niewyjaśnionej do tej pory fali samobójstw wśród nastolatków. Pomiędzy 2007 a 2012 rokiem z życiem rozstało się tam, wieszając się (poza jednym przypadkiem), siedemdziesięciu dziewięciu młodych ludzi (głównie w przedziale wiekowym trzynaście-siedemnaście lat). Nakręcono już o tym przed dwoma laty film dokumentalny (zatytułowany po prostu „Bridgend”, w reżyserii Johna Michaela Williamsa), teraz nadeszła kolej na fabułę. Co ciekawe, zabrał się za to nie Brytyjczyk, ale Duńczyk – Jeppe Rønde (rocznik 1973), wcześniej realizujący przede wszystkim dokumenty. W napisaniu scenariusza wspomogli go bardziej doświadczeni rodacy: Torben Bech i Peter Asmussen. Czy to był dobry pomysł, można się zastanawiać, bo jeśli komuś zawdzięczamy te mistyczne wtręty, to właśnie im (a zwłaszcza Asmussenowi, który miał podobne zapędy także w swoich wcześniejszych tekstach). Film zaczyna się od powrotu. Z Bristolu do Bridgend przeprowadza się nastoletnia Sara (w tej roli, znana z „Gry o tron”, Hannah Murray); to w zasadzie decyzja jej ojca, policjanta Dave’a (gra go Steven Waddington, pamiętany z ról w „Ostatnim Mohikaninie” i „Jeźdźcu bez głowy”), który po śmierci żony postanawia przenieść się do rodzinnego miasteczka. Pierwsza sprawa, jaką musi rozwiązać, to właśnie niewyjaśniona seria samobójstw. Do tej pory zanotowano ich ponad dwadzieścia; wszystkie miały jedną cechę wspólną – młodzi ludzie wieszali się w miejscach, w których bez problemu na ich ciała mogli natrafić jako pierwsi ich rodzice. Sara szybko aklimatyzuje się w nowym miejscu, zdobywa przyjaciół, z którymi spędza sporo czasu – w szkole i poza nią. Dziwnym trafem nie dają jej do myślenia ich przedziwne „zabawy”, przypominające jakiś sekciarski kult. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, daje się w to wciągnąć, o niczym nie informując ojca. On z kolei długo pozostaje ślepy na to, co dzieje się z córką. Jeppe Rønde z jednej strony prostą drogą prowadzi widza do wyjaśnienia zagadki, sugerując, co kieruje nastolatkami, ale z drugiej – jakby to rozwiązanie wydawało mu się zbyt oczywiste (i przyziemne) – na siłę komplikuje fabułę wtrętami rodem z mistycznego horroru. Momentami jednak zdecydowanie w tym przesadza, a w scenie finałowej – mówiąc żargonem młodzieżowym – już całkiem jedzie po bandzie. W efekcie film może spodobać się widzom nastoletnim, ale dorośli wyjdą raczej z seansu poirytowani. Claudio Marcone ‹Skala szarości›Skala szarości(En la gama de los grises, 2015, reż. Claudio Marcone) Kolejny pełnometrażowy debiut reżyserski na tegorocznym Transatlantyku. Tym razem twórcy chilijskiego. Claudio Marcone zdecydował się opowiedzieć napisaną przez scenarzystę Rodriga Antonia Norero historię, łącząc wodę z ogniem. Nie unikając scen naturalistycznych, starał się zachować subtelny poetycki nastrój. Co mu zresztą zaskakująco zgrabnie wyszło. Bohaterem obrazu jest około trzydziestoletni architekt Bruno (gra go, mający na koncie całkiem sporo ról telewizyjnych, Francisco Celhay). Mężczyzna przeżywa właśnie trudny okres. Chcąc przemyśleć w spokoju swoje dotychczasowe życie i wyciągnąć właściwe wnioski na przyszłość, na jakiś czas wyprowadza się z domu, pozostawiając piękną żonę Soledad (Daniela Ramírez) i syna Daniela. Mieszka, bez żadnych wygód, w starym warsztacie stolarskim swojego dziadka. Mimo kłopotów osobistych, nie rezygnuje w tym czasie z pracy zawodowej. Od bankowca Germana Schulza (Marcial Tagle) przyjmuje kolejne zlecenie. Niecodzienne. Ma bowiem stworzyć dzieło-symbol, oddające ducha miasta. By zaś skutecznie wgryzł się w przeszłość Santiago de Chile, bankowiec kontaktuje go z młodym historykiem, znającym dzieje stolicy od podszewki. Fernando (Emilio Edwards) był kiedyś nauczycielem, teraz oprowadza wycieczki po mieście. Jego zadaniem jest pokazanie Brunonowi najbardziej charakterystycznych miejsc, które mogłyby stać się dla niego odpowiednią inspiracją. Historyk szybko zdobywa sympatię architekta; obaj mężczyźni doskonale się rozumieją, lubią spędzać ze sobą czas. Z czasem przekonują się, że łączy ich jeszcze więcej. Marcone niczego nie ukrywa, ba! niektórzy mogą mieć nawet pretensje do Chilijczyka, że zdecydowanie zbyt dużo… odkrywa. Najważniejsze jednak, że jest to fabularnie uzasadnione, nie służy więc jedynie szokowaniu widzów. Reżyser skupia się na postaci – wewnętrznie rozdartego pomiędzy odpowiedzialnością o najbliższą rodzinę a fascynację nowym przyjacielem – Brunona, ale nie traci też z oczu Fernanda, który – choć wypełnia jedynie drugi plan – w dużym stopniu przyciąga uwagę, będąc chyba nawet bardziej tragicznym bohaterem. Zostaje to dobitnie podkreślone, gdy mówi do architekta (cytat zapewne niedokładny): „Ty masz luksus wyboru”. Widz – zresztą – też. Nie wszyscy dotrwali do końca seansu, ale ci, którzy poczekali do ostatniego kadru, nie powinni poczuć się zawiedzeni.
|