Postmodernistyczna zabawa konwencjami...? Film o filmie. Albo historia o pamiętaniu. Ewentualnie ambitny melodramat... Widz sam musi zadecydować.
Powieść jak na dłoni
[Christoffer Boe „Rekonstrukcja” - recenzja]
Postmodernistyczna zabawa konwencjami...? Film o filmie. Albo historia o pamiętaniu. Ewentualnie ambitny melodramat... Widz sam musi zadecydować.
Christoffer Boe
‹Rekonstrukcja›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Rekonstrukcja |
Tytuł oryginalny | Reconstruction |
Dystrybutor | Tantra |
Data premiery | 1 kwietnia 2005 |
Reżyseria | Christoffer Boe |
Zdjęcia | Manuel Alberto Claro |
Scenariusz | Christoffer Boe, Mogens Rukov |
Obsada | Maria Bonnevie, Nikolaj Lie Kaas, Krister Henriksson, Nicolas Bro, Helle Fagralid, Peter Steen, Malene Schwartz, Ida Dwinger |
Muzyka | Thomas Knak |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | Dania |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Zaskakujący film. Surrealistyczny. Magiczny. Na pierwszy rzut oka - kiczowaty, tandetny, chaotyczny. Film o miłości, a tak naprawdę o nas samych - widzach.
Alex (Nikolaj Lie Kaas) ma dziewczynę - Simone (Maria Bonnevie). Kochają się. Choć Alex wątpi w swoje uczucia.
Aimee (również Maria Bonnevie) jest żoną wziętego pisarza, Augusta (Krister Henrikssson). Kocha go, on ją też. Jednak zaniedbywana Aimee samotnie spaceruje po mieście, gdyż mąż musi w tym czasie zajmować się interesami.
Jedną z początkowych scen filmu jest spotkanie Aimee i Alexa. Nie widzą się jednak pierwszy i ostatni raz… Mówi nam o tym narrator, mąż Aimee. Ale i bez tego wiemy, że będą się spotykać wielokrotnie, że ta chwila będzie się powtarzać. Tu warto się zatrzymać, gdyż scena ta ma niesamowity nastrój... Wprost kipi emocjami, choć prowadzony dialog jak i tempo całości są powolne i melancholijne. Mamy wrażenie, że nie tylko oni się znają nawzajem. Wydaje nam się, że również my uczestniczymy w tym już po raz kolejny. Od pierwszego kadru wnikamy w ten świat, jesteśmy jego częścią.
Zapamiętajmy to ostatnie zdanie, wrócę jeszcze do niego.
Oczywiście - powyższy opis wydaje się być bardzo trywialny. "Ot, zwykły melodramat" - stwierdzi ktoś. Owszem, dużo tu melodramatyczności i najprostszych uczuć. Film jest "namiętny" (to słowo jest tu niezbędne, mimo iż stylistycznie niekoniecznie poprawne) - zarówno w warstwie fabularnej (związek Aimee i Alexa), jak i wizualnej - całość jest wspaniale sfotografowana (co doceniło jury tegorocznego CAMERIMAGE, przyznając operatorowi - Manuelowi Alberto Claro - Brązową Żabę, tym samym jednocześnie potwierdzając werdykt jury Cannes 2003, gdzie film dostał Złotą Kamerę). Ale nie jest to namiętność rodem z telenowel. To raczej inny typ uczucia, bardziej pożądanie intelektualne.
Początkowo odnosi się wrażenie, że ten debiut reżyserski Christoffera Boe′a (Duńczyka) jest jedynie zabawą konwencjami. Film składa się z pociętych, utrzymanych w onirycznej konwencji scen, które często nie wynikają jedna z drugiej, a zdają się być plątaniną myśli i obrazów. Dopiero po jakimś czasie dostrzegamy delikatną sieć powiązań, choć klimat snu nie znika (film zapewne spodobał by się Bunueleowi i Dalemu, bo blisko mu pod względem formalnym do „Psa andaluzyjskiego").
Tak naprawdę nie wiemy, czy film jest snem jednego z bohaterów/bohaterek. Może to imaginacja Augusta, który mówiąc zza kadru, zdaje się kreować świat na ekranie. Kieruje bohaterami niczym Bóg. Ale w żadnym razie nie jest to film o tym, co kieruje naszym losem. Dziwne sytuacje nie są wynikiem zabawy scenarzystów, wszystko tu służy jakiemuś celowi. Owszem, czasem symbolika zdaje się być natrętnie kiczowata, ale chwile później - na wzór surrealistów - każe wyzwolić się nam z utartych kanonów i tradycyjnych odniesień, uciekając w kierunku czegoś nowego, indywidualnego, bardziej ulotnego. W jakiś sposób film przypomina dzieła Krzysztofa Kieślowskiego, choć o ile u Polaka metafizyka była tematem filmu, tu jest raczej sposobem opowiadania. Jednak „skażenie Kieślowskim” jest tu w jakiś sposób widoczne.
Warto jeszcze na moment wrócić do warstwy wizualnej filmu. Początkowa chropowatość zdjęć, ich przesiąkniecie cyfrowym szumem zdaje się sugerować, że mamy do czynienia z kolejnym filmem utrzymanym w stylistyce Dogmy (co nie dziwi, zwłaszcza że mamy do czynienia z produkcją duńską). Ale to tak naprawdę kamuflaż. Jedno z założeń Dogmy mówi o tworzeniu fabuł jak najbliższych rzeczywistości, w "Rekonstrukcji" ten postulat zostaje podważony. Nagle bowiem następuje przeskok w stronę zdjęć jak najbardziej czystych wizualnie - tym samym dostajemy wyraźny sygnał - przekonanie, że będzie to film w jakimś stopniu realistyczny, należy włożyć między bajki. Gładka, ucharakteryzowana twarz bohaterek wyraźnie podkreśla filmowość dzieła. A gdy narrator z offu mówi: „To tylko film. Konstrukcja [...]", nie mamy wątpliwości co do iluzoryczności obrazu. Ale mimo tej świadomości nadal jesteśmy „tam”, istniejemy obok bohaterów. Drżąca kamera (zapewne zdjęcia celowo są rozedrgane) zdaje się nam sugerować, że jesteśmy częścią uniwersum filmu.
Idźmy dalej - scena miłosna między Alexem i Aimee składa się z nieruchomych, dynamicznie zmontowanych zdjęć a każdy kadr zdaje się być wyjętym ze wspomnień obrazem. Ich ciąg przypomina migawki, jakie często pozostają nam w umyśle, gdy całość wydarzenia znikła już z pamięci. Może jest to film o pamiętaniu, o wspomnieniach? Tylko czyich wspomnieniach? Być może to wniknięcie w pamięć Alexa. Albo Augusta, o którego roli już wspomniałem.
Ale zaryzykujmy inne stwierdzenie - to film o nas. W olbrzymim stopniu, jeżeli nie w całości, to dzieło mówi o widzu - o mnie, o tobie, o nich. Przyznam szczerze - od czasów "Między słowami" Sophii Coppolli nie spotkałem się z obrazem, który w równie pięknie sfotografowanej scenerii (tam – Tokio, tu – Kopenhaga), mówiłby o nas samych tak wiele.
Zanim jednak odkryjemy, dlaczego ten film tak bardzo dotyczy nas samych, przyjrzyjmy się osobie Augusta. Ta postać w całym tym filmowym świecie stanowi wielką niewiadomą. Czy to - jak wspomniałem - Bóg? Czy może pisarz który, by zawrzeć swoja historię na kartach nowej powieści, stara się przypomnieć sobie część minionego życia?
Co istotne - ten film jest bezczasowy (albo - ponadczasowy). Nie wiemy czy sceny następują po sobie, przed sobą czy też może są losowo dobrane. Nawet prolog i epilog filmu nie muszą być początkiem i końcem historii. August ma ogląd całości i może być narratorem z racji tego, że śledzi żonę, lub relacjonuje wszystko z perspektywy czasu, gdy już Aimee opowiedziała mu o romansie.
August potrafi manipulować światem wokół siebie. Sprawia, że Aimee zapomina o miłosnej nocy, tym samym do zdarzenia nigdy nie dojdzie – to czego nie pamiętamy, rozpływa się w niebycie, tym samym trzeba to sobie na nowo przypominać. To by tłumaczyło strukturę narracyjną dzieła - August próbuje zrelacjonować, zrekonstruować wydarzenia, których doświadczyli Alex i Aimee. Byłby to więc film o tworzeniu, kreowaniu - pewnego rodzaju spowiedź artysty. August, bohater i narrator jako alter ego Boe, reżysera. Prawdopodobnie reżyser nie miałby nic przeciwko takiemu zestawieniu.
A teraz zapomnijmy o tym, co było powyżej. Trudno tego dokonać, prawda? Coś, co zaistniało w naszej świadomości, czego doświadczyliśmy, niezwykle trudno wymazać z pamięci. Wspomniałem już, że niezmiernie ważne jest to jak wiele wysiłku włożył reżyser, byśmy poczuli się częścią tamtego świata. To co nam pokazuje jest tak rozplanowane, by utkwić w naszej świadomości. Jest to konstrukcja, ale i także zręczna manipulacja (choć pozbawiona negatywnego oddźwięku utożsamianego z tym słowem). Ten film jest o naszym pamiętaniu - widz ma wrażenie, że oto na ekranie ogląda przebłyski swojej świadomości, widzi znajome obrazy. Takie, które sam może w sobie nosić. Zresztą sprawa pamięci jest tu niezwykle istotna. Alex, po nocy z Aimee, jakby znika z tego świata. Nikt go nie poznaje (nawet Simone) i nie pamięta. Pojawia się wtedy pytanie: jak inni, wyobrażenie innych o nas, nasze relacje społeczne, kształtują nas samych. Jedynie Aimee zdaje się pamiętać Alexa. Ale już po chwili i ona o nim zapomina, choć - jakby nieświadomie - wraca do niego. Dlaczego?
Wcześniej Alex mówi do niej: „Jeżeli ty jesteś moim snem, to ja muszę być twoim”. Zdanie niezwykle istotne, bo podkreśla nie tylko iluzoryczność tego, co oglądamy, ale także wyjaśnia wszechobecne paradoksy - w śnie nie ma logiki. Są emocje, podświadome reakcje, niezrozumiałe gesty i czyny. Tak jak ten, że Aimee dosiada się do stolika nieznajomego sobie mężczyzny, bo zafascynowała ją jego samotność. Tym mężczyzną był Alex.
Ale reżyser ani na moment nie pozwala nam zapomnieć, że to film. Tylko film. Przypomina nam o tym fabułą, montażem, zdjęciami, słowami bohaterów. Na ulotce dystrybutora znajduje się hasło (fragment monologu Augusta): „To tylko film. Konstrukcja. Ale i tak boli”. Jakże to trywialne, proste, melodramatyczne. Prawdziwe.
Prawdziwe dlatego, że to film o nas. Czy zastanawialiśmy się, dlaczego podczas seansu filmowego lub lektury książki tak łatwo przyjmujemy to, co jest nam oferowane? Dlaczego zanurzamy się w tym świecie, mimo iż doskonale zdajemy sobie sprawę z jego sztuczności? Czemu udzielają nam się emocje bohaterów, czemu stajemy po ich stronie? Pozwalamy sobą zawładnąć iluzji, symulacji rzeczywistości... Nawet wtedy, gdy ta rzeczywistość w żadnym stopniu nie odzwierciedla realności.
Boe mówi o nas... To, co nam oferuje, to nasze wspomnienia, których jeszcze nie mamy (wiem, że to sprzeczność, ale to jest zamierzone)... Diagnozuje mentalność czytelnika/widza, odkrywając w jakimś stopniu mechanizm uczestnictwa w kulturze. Tak jak Alex fascynuje się Aimee będącą uosobieniem iluzji, tak my nie możemy przejść obojętnie obok oglądanego filmu, czy czytanej książki, bo one z zasady wymaga od nas uczestnictwa i współkreowania. Z tej przyczyny nie dziwią nas rozmowy dwójki kochanków - mimo iż pełne niedopowiedzeń i niezrozumiałych odniesień, są dla nas jasne... Zdążyliśmy już dodać swój własny kontekst. Słowem: podobnie jak August/Boe dopisaliśmy stronę do powieści/scenariuszu...