Esensja.pl Esensja.pl W pierwszej edycji majowych krótkich recenzji filmowych pochylamy się nad tajemniczym „Cloverfield Lane 10” i dwoma francuskimi filmami z festiwalową przeszłością.
W pierwszej edycji majowych krótkich recenzji filmowych pochylamy się nad tajemniczym „Cloverfield Lane 10” i dwoma francuskimi filmami z festiwalową przeszłością.
Nie należy to zapewne to zbyt popularnych skojarzeń, ale „Cloverfield Lane 10” ma wiele z niedawnego oscarowego „Pokoju”. Tak tu jak i w dramacie z Brie Larson w roli głównej oś fabuły kręci się na niewielkiej przestrzeni wokół bohaterki, której wolność jest ograniczona przez tajemniczego oprawcę. Gdy Michelle budzi się po wypadku samochodowym wokół niej nie ma szpitalnych urządzeń a wzrok nie wyostrza się na twarzach spoglądających na nią lekarzy, pielęgniarek czy bliskich. Przypięta kajdankami do rury i do kroplówki otrzymuje od swojego tajemniczego wybawiciela o przyciężkiej posturze apokaliptyczną wizję – na Ziemi doszło do ataku nieznanego pochodzenia. Nie wiadomo czy chemicznego, atomowego czy z kosmosu, w każdym razie świat jaki znamy przestał istnieć. Michelle przyjmuje tę teorię z dystansem, wszak nie co dzień następuje koniec świata. Tym bardziej, że wiadomość płynie od mężczyzny, który nie napawa ani zachowaniem ani wyglądem natychmiastowym zaufaniem. Podobnie do kreowanej w filmie Lenny’ego Abrahamsona rzeczywistości tak i ta tutaj, stworzona w przydomowym atomowym bunkrze, jest krucha i wypełniona łatwą do wyczucia iluzją. Wątpliwości co do jej spójności podsycane są regularnie, szczególnie, że całość opiera się fundamencie złożonym ze strachu przed wystawieniem się na skażone, lecz niczym nienamacalne i sprawdzalne powietrze na powierzchni. Pokusa weryfikacji rośnie więc z każdą sceną. Paradoksalnie lżejszy gatunkowo „Cloverfield Lane 10” dostarcza większego ładunku emocji niż jej swego rodzaju fabularny bliźniak. Bo tam gdzie w „Pokoju” jest miejsce na łzawy i sztampowy dramat, dla bohaterki „Cloverfield…” nie ma na to czasu. Krzepienie serc i wyciskanie łez zastępują kopniaki, szarpaniny i desperacka walka o wyjście na wolność. Choć kadry opierają się na perspektywie Michelle, widz podobnie do bohaterki musi radzić sobie ze sprytną żonglerką fabularnymi zakrętami, które przesuwają co rusz domysły na temat prawdy na inną stronę barykady. Nawet jeśli w finale funduje się nie wiele ponad przewidywalną rozgrywkę, jednakowoż uzasadnioną wymaganiami i tak mocno okrojonego w tym minimalistycznym wydaniu science-fictionowego gatunku, trudno mówić o rozczarowaniu. Po dość monotonnym i nie do końca spełnionym „Projekcie: Monster”, środkowa, czy bardziej druga część rodzącej się serii wchodzi jakościowo co najmniej o jeden schodek wyżej. Jeśli w planowanym rozwinięciu „Cloverfield Lane 10” ta tendencja zostanie utrzymania, jej finał może mieć dużo z kultowego arcydzieła. Sebastian Chosiński [70%] Trzy lata francuska reżyserka i scenarzystka Catherine Corsini kazała czekać na swój kolejny film. Następca nominowanych do jednej z ważniejszych nagród na festiwalu w Cannes „ Trzech światów” obraz „Pewnego lata” ponownie główną postacią czyni kobietę, a w zasadzie… dwie kobiety. Nowością jest natomiast przeniesienie fabuły o ponad cztery dekady wstecz. Jest początek lat 70. XX wieku. Dwudziestokilkuletnia, średnio atrakcyjna Delphine Bienchessa (w tej roli Izïa Higelin, znana z obecnego w naszych kinach komediodramatu „Samba”) mieszka z rodzicami na wsi. Ciężko pracuje fizycznie, pomagając im w prowadzeniu gospodarstwa. Wydaje się szczęśliwa. Ale tylko do momentu, gdy najbliższa przyjaciółka i zarazem kochanka oznajmia, że niebawem wychodzi za mąż. Rozgoryczona jej postępkiem, Delphine opuszcza rodzinną farmę i wyjeżdża do Paryża, aby ułożyć sobie życie na nowo. Jest przekonana, że w wielkiej aglomeracji, gdzie nie obowiązują skostniałe normy moralne, los ponownie się do niej uśmiechnie. I tak też się dzieje – młoda dziewczyna poznaje starszą o kilkanaście lat, piękną Carole (gra ją pochodząca z walońskiej części Belgii Cécile de France, bohaterka dramatu „Chłopiec na rowerze” i thrillera „Möbius”), aktywistkę ruchu feministycznego. Prowincjuszka szybko ulega fascynacji dojrzałą, charyzmatyczną, wyzbytą uprzedzeń kobietą. Z czasem także Carole stwierdza ze zdziwieniem, że nieśmiała Bienchessa nie jest jej obojętna. Do tego stopnia, że kiedy Delphine po otrzymaniu wiadomości o chorobie ojca postanawia wrócić do rodzinnego domu, paryżanka jedzie za nią. Catherine Corsini podchodzi do – wciąż przecież kontrowersyjnego – tematu bardzo ostrożnie, aby nikogo nie urazić. Przedstawia racje każdej ze stron, robi to z umiarem i subtelnością; nie epatuje scenami lesbijskiego seksu, a mimo to udaje jej się przemycić obyczajowo opresyjny portret francuskiej prowincji sprzed czterdziestu lat. Z czasem napięcie więc rośnie, a widz coraz częściej zadaje sobie pytanie, jak zachowa się młoda prowincjuszka – wybierze obowiązek wobec rodziny czy szczęście? Sebastian Chosiński [70%] Filmowa adaptacja powieści francuskiego pisarza epoki Oświecenia, filozofa i encyklopedysty, Denisa Diderota, nie wywołała wprawdzie takiego oburzenia, jak sama książka, która została opublikowana w 1796 roku, a więc dopiero prawie czterdzieści lat od ukończenia pracy nad nią i dwanaście lat od śmierci autora. Powód był oczywisty – podjęty przez twórcę temat i śmiałość obyczajowa w jego przedstawieniu. Diderot początkowo był teistą, lecz z biegiem czasu jego poglądy ewoluowały i ostatecznie porzucił wszelką wiarę, przechodząc na stronę racjonalizmu i materialistycznego ateizmu. „Zakonnica” stała się wyrazem jego wrogich wobec Kościoła katolickiego poglądów. Powieść postanowił przenieść na ekran Guillaume Nicloux („Tamta kobieta”, „Kamienny krąg”, „Porwanie Michela Houellebecqua”, „Dolina miłości”), który był także – do spółki z Jérôme’em Beaujourem – scenarzystą filmu. To historia nastoletniej Marii Zuzanny Simonin (w tej roli Pauline Etienne), która wbrew własnej woli, pod presją rodziny, zostaje oddana do klasztoru klarysek. Choć dziewczyna jest bardzo religijna, nie marzy o poświęceniu całego życia Bogu. Nie ma jednak takiego szczęścia, jak dwie starsze siostry, które zostają wydane za mąż. Powód takiego postępowania wobec najmłodszej córki jest głęboko skrywany, ale ostatecznie zostaje Zuzannie wyjawiony – jest dzieckiem nieprawym. Dziewczyna od pierwszych dni w zakonie nie potrafi przystosować się do obowiązujących w nim reguł, które prowadzą do całkowitego ubezwłasnowolnienia. Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie przyjazna jej siostra przełożona (Françoise Lebrun), młoda zakonnica postanawia unieważnić śluby, co staje się początkiem jej gehenny. Prześladowana przez jedną z przeorysz (Louise Bourgoin) i molestowana seksualnie przez inną (Isabelle Huppert), Zuzanna przeżywa pasmo fizycznych i psychicznych upokorzeń. Nicloux stara się jednak, podobnie zresztą jak Diderot, nie oceniać postępowania mniszek, nie piętnować ich, a jedynie przedstawić zaistniałą sytuację (punktem wyjścia dla twórcy powieści była bowiem prawdziwa historia). Fakty mówią tu same za siebie. „Zakonnica” to film o umiłowaniu wolności i zdradzie wartości chrześcijańskich, których dopuszczają się ci, którzy z definicji mają służyć Bogu i Chrystusowi. Świetnie, choć bardzo ascetycznie zagrany, francuski dramat każe zadać sobie pytanie, czy racji nie miał Marcin Luter, widząc w zakonach samo zło.
|