Kino SF ma się chwilowo wyjątkowo słabo. Ile czasu minęło od ostatniej przyzwoitej propozycji? Praktycznie półtorej roku, licząc od „Pitch Black”. Dla widzów, którzy uwierzyli złym recenzjom tego (moim zdaniem dobrego) filmu i nie obejrzeli go na wielkim ekranie, okres oczekiwania jest jeszcze dłuższy. „Ewolucja” jest pierwszą propozycja SF od dłuższego czasu, przy której nie trzeba się nadmiernie wysilać w poszukiwaniu pozytywnych cech filmu. Nie oznacza to niestety, że film jest całkowicie udany, ale po tak długim poście nawet ten skromny, nienajlepiej przyprawiony posiłek przyjmuję z radością.
Alienbusters
[Ivan Reitman „Ewolucja” - recenzja]
Kino SF ma się chwilowo wyjątkowo słabo. Ile czasu minęło od ostatniej przyzwoitej propozycji? Praktycznie półtorej roku, licząc od „Pitch Black”. Dla widzów, którzy uwierzyli złym recenzjom tego (moim zdaniem dobrego) filmu i nie obejrzeli go na wielkim ekranie, okres oczekiwania jest jeszcze dłuższy. „Ewolucja” jest pierwszą propozycja SF od dłuższego czasu, przy której nie trzeba się nadmiernie wysilać w poszukiwaniu pozytywnych cech filmu. Nie oznacza to niestety, że film jest całkowicie udany, ale po tak długim poście nawet ten skromny, nienajlepiej przyprawiony posiłek przyjmuję z radością.
Ivan Reitman
‹Ewolucja›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ewolucja |
Tytuł oryginalny | Evolution |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 20 lipca 2001 |
Reżyseria | Ivan Reitman |
Zdjęcia | Michael Chapman |
Scenariusz | David Diamond, David Weissman, Don Jakoby |
Obsada | Seann William Scott, Dan Aykroyd, David Duchovny, Julianne Moore, Orlando Jones, Ted Levine |
Muzyka | John Powell |
Rok produkcji | 2001 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 101 min |
WWW | Polska strona Strona |
Gatunek | komedia, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Udała się tutaj moim zdaniem główna oś filmu. Pomysł z wprowadzeniem szybko ewoluujących obcych daje z jednej strony pole do popisu specjalistom od efektów specjalnych (o tym za chwilę), z drugiej strony pozwala od razu zdefiniować filmową sytuacje bohaterów jako wyścig z czasem. Dzięki dobrej koncepcji film stosunkowo szybko nabiera tempa, które udało się utrzymać aż do początku trzeciego aktu.
Udały się również nawiązania do największego przeboju Reitmana – obu części „Pogromców duchów” (Ghostbusters). To prawda, wykorzystanie tego samego schematu zostanie przez część widzów uznane za odgrzewanie starego kotleta, ale jako sympatyk reitmanowskich „nieudaczników z pomysłem” przyjąłem to powielenie schematu jak gest pozdrowienia dla starych fanów. Reitman uchodził w latach 80. za geniusza masowej, ale inteligentnej komedii. Jeśli jego niegdysiejszego geniuszu nie starcza dziś na stworzenie całkowicie oryginalnego filmu, to dobrze przynajmniej, że tych kilka nowych pomysłów zdecydował się jawnie i bezpretensjonalnie podeprzeć sprawdzonym, dobrym szkieletem.
Jedna z pochwał pod adresem „Ewolucji” należy się też twórcom efektów specjalnych. Ekipa Phila Tippetta to czołówka branży, przez część wielbicieli efektów specjalnych uważana za niedościgłych mistrzów w tworzeniu nieistniejących stworów (od stworów w „Powrocie Jedi” do dinozaurów z „Parku Jurajskiego” i gigantycznych robali z „Żołnierzy kosmosu”). O ile dziś, w kilka lat po komputerowej rewolucji w kinie, praktycznie nie ma już sensu polecać filmu zdaniem „trzeba zobaczyć te efekty”, o tyle w „Ewolucji” kilka scen naprawdę zasługuje na uwagę właśnie dzięki efektom komputerowym. Wcale nie dlatego, że efekty są tak realistyczne (nie są), ale po prostu dlatego, że są dowcipne. Graficy komputerowi zdołali na tyle dobrze wpasować się w nastrój filmu, że obecność kilku spośród utworzonych przez nich stworów pełni w filmie rolę komediowego gagu.
Nieco gorzej wyszedł niestety dobór aktorskiej ekipy. Tam gdzie w „Pogromcach duchów” mieliśmy na ekranie kilka wyraźnie sprecyzowanych charakterów, z których każdy miał określone komediowe zadanie, „Ewolucja” proponuje skład bardzo nierówny. Główny problem: David Duchowny jest na ekranie ciągle tym samym beznamiętnie artykułującym swoje kwestie Foksem Mulderem z telewizyjnego serialu. Niestety, w odróżnieniu od serialu, tutaj jego poczucia humoru możemy się raczej domyślać z lekko sarkastycznej miny, niż doświadczyć go w odpowiednich komentarzach. Jak na komedię, jeden wyraz twarzy bez przyzwoitych komediowych kwestii to za mało (w każdym razie za mało „dziś” – w odniesieniu do filmów z Louisem De Funesem ten komentarz może nie być prawdziwy; geniusza jednego wyrazu twarzy i ŻADNYCH komediowych kwestii, Bustera Keatona, pomijam już zupełnie jako, cóż, właśnie geniusza). Przy słabej konstrukcji pierwszoplanowego bohatera (to zarzut nie tyle do Duchownego ile przede wszystkim do scenariusza), pierwsze komediowe skrzypce grać musi postać z drugiego planu i w tej roli mało znany Orlando Jones dokonuje cudów. Co najmniej jeden z jego komediowych komentarzy zasługuje moim zdaniem na stałe miejsce nie tylko w panteonie filmowej komedii, ale wręcz w potocznym języku (pozostawiam odkrycie komentarza każdemu z czytelników – mowa o scenie podczas operacji). Choćby dla Jonesa warto obejrzeć ten film. Szkoda, że reszta ekipy, na czele z Julianne Moore, została tak zmarnowana.
Również w odróżnieniu od „Pogromców duchów”, w „Ewolucji” w zasadzie niewiele dzieje się między samymi bohaterami. Dynamiczne relacje, które w trakcie tamtego filmu powodowały zmianę światopoglądu i nastawienia praktycznie każdej z postaci, tutaj zmieniły się w pozbawione głębszego znaczenia umowne grepsy. W zasadzie to nawet zabawne, że praktycznie każda z postaci „Pogromców duchów” przechodziła w trakcie filmu ewolucję, podczas gdy w „Ewolucji” każda z postaci stoi w miejscu…
Obok niedopieczonych dialogów, przez które większość ekipy aktorskiej zostaje zredukowana prawie do roli statystów, najcięższym zarzutem pod adresem filmu jest brak konsekwencji i niewykorzystanie potencjału dobrego pomysłu. Jeśli obcy ewoluują w tak szybkim tempie, to dlaczego w drugiej połowie filmu ewolucja nagle tam mocno zwalnia (a wraz z nią cała akcja filmu)? Dlaczego twórcy nie zdecydowali się wprowadzić organizmu inteligentniejszego od człowieka i skonfrontować bohaterów w nierównej walce? Akurat w tym wypadku odpowiedzią jest chyba nie tylko brak wyobraźni scenarzystów, ale również podejście producenta – w pierwotnej wersji scenariusza film miał być poważnym thrillerem SF o inwazji obcych (temat aż prosi się o takie potraktowanie). Dopiero po pewnym czasie historię przerobiono na opowieść komediową. Od połowy filmu szwy między niegdysiejszym thrillerem a obecną komedią widać moim zdaniem bardzo wyraźnie. W kilku potencjalnie komediowych scenach akcja jest prowadzona do chwili, w której w komedii powinna pojawić się puenta gagu i …nic. Aktorzy sprawiają wrażenie, jakby również czekali na tę puentę, ale scenariusz najwyraźniej jej nie przewidział. Jedynie muzyka sugeruje, że zamysł był komediowy. Kilka tego typu scen pod rząd wywołało na mnie wrażenie, że ani reżyser, ani aktorzy nie bardzo wiedzą gdzie i jak dalej pociągnąć ten film. W rezultacie trzeci akt opowieści jest najsłabszy i mocno nadweręża cierpliwość widza. Przyznam, że o ile w trakcie seansu miałem jeszcze nadzieję, że to tylko chwilowe spowolnienie, o tyle po filmie dopadła mnie irytacja, że tak zgrabny pomysł, stosunkowo umiejętnie rozwijany przez ponad godzinę, został przez twórców tak prosto spaprany w ostatniej części filmu.
Wielbiciele kina SF mają chwilowo na co czekać – A.I. i „Planeta małp” są dosłownie za rogiem. Temu, kto nie może się już doczekać nowych filmów SF w swoim kinie, można ostrożnie polecić seans „Ewolucji”. Najlepiej w ciepły wieczór, bez większych oczekiwań i z nastawieniem na bezpretensjonalną rozrywkę. Film Reitmana nie zapisze się złotymi zgłoskami w rozwoju komedii, ale kilka szczerych uśmiechów da się z niego wycisnąć.