Legenda o bohaterskich panfiłowcach, którzy – jak przed wiekami wojownicy spartańscy Persów – mieli powstrzymać zmierzające ku Moskwie nazistowskie czołgi, narodziła się zimą 1941 roku. Następnie, za sprawą stalinowskiej propagandy, zaczęła żyć własnym życiem. I nieistotny był fakt, że najprawdopodobniej niewiele miała wspólnego z prawdą. Wydarzeń tych nie weryfikuje również film Kima Drużynina i Andrieja Szalopy „Dwudziestu ośmiu panfiłowców”.
East Side Story: Każdy ma swoje Termopile
[Kim Drużynin, Andriej Szalopa „Dwudziestu ośmiu panfiłowców” - recenzja]
Legenda o bohaterskich panfiłowcach, którzy – jak przed wiekami wojownicy spartańscy Persów – mieli powstrzymać zmierzające ku Moskwie nazistowskie czołgi, narodziła się zimą 1941 roku. Następnie, za sprawą stalinowskiej propagandy, zaczęła żyć własnym życiem. I nieistotny był fakt, że najprawdopodobniej niewiele miała wspólnego z prawdą. Wydarzeń tych nie weryfikuje również film Kima Drużynina i Andrieja Szalopy „Dwudziestu ośmiu panfiłowców”.
Kim Drużynin, Andriej Szalopa
‹Dwudziestu ośmiu panfiłowców›
Któż nie zna legendy o trzystu spartiatach, którzy pod wodzą króla Leonidasa bohatersko powstrzymywali całą armię perską przed marszem na Attykę i Ateny? Wąwóz termopilski stał się symbolem bezprzykładnego bohaterstwa i oporu przeciwko wrogowi. W kolejnych wiekach niejednokrotnie odwoływano się do antycznego przykładu, mówiąc i pisząc o innych miejscach walk jako o „polskich” czy jakichkolwiek innych Termopilach. Niekiedy były to zdarzenia udokumentowane źródłowo, w innych przypadkach oparte na nie do końca jasnych przekazach. I tak jest w przypadku wydarzeń, jakie miały miejsce w połowie listopada 1941 roku niedaleko od Wołokołamska, gdzie przeciwko Niemcom walczyła 16 Armia pod dowództwem Konstantego Rokossowskiego. W jej składzie znajdowała się między innymi 316. Dywizja Strzelców generała Iwana Wasiljewicza Panfiłowa. To właśnie żołnierze tej dywizji – a mówiąc jeszcze precyzyjniej: czwartej kompanii 2 batalionu 1075 pułku piechoty – stali się bohaterami legendy o nieustraszonych panfiłowcach.
Po agresji hitlerowskiej na Związek Radziecki przez pierwszych kilka miesięcy Armia Czerwona cofała się na całej linii frontu – od Ukrainy po Karelię. Wydawało się nawet, że los Moskwy jest przesądzony. Wehrmacht zdawał się być niepowstrzymany. Stalin zarządził nawet ewakuację rządu do Kujbyszewa, ale sam pozostał na Kremlu. Opuszczenie siedziby przywódcy państwa i partii mogło bowiem zostać odczytane przez obywateli ZSRR jako akt tchórzostwa i kapitulanctwa. Dlatego też dyktator zdecydował się, jak każdego roku, 7 listopada – w kolejną rocznicę Wielkiej Rewolucji Październikowej – przyjąć defiladę na Placu Czerwonym. Maszerujący pod murami Kremla i mauzoleum Lenina żołnierze z miejsca zabierani byli na front, by stawić czoła niedawnemu jeszcze sojusznikowi w procesie zawłaszczania Europy. Zacięte walki toczyły się sto kilkadziesiąt kilometrów na zachód od stolicy, w rejonie Wołokołamska. Tam w dużej mierze ważyły się losy Moskwy. Tam narodziła się legenda panfiłowców.
Zgodnie z nią 16 listopada 1941 roku w czasie walk o wieś Dubosiekowo dwudziestu ośmiu krasnoarmiejców powstrzymało nacierających Niemców, niszcząc przy tym osiemnaście z pięćdziesięciu czterech czołgów. Jakiś czas później o wyczynie tym usłyszał przebywający na froncie dziennikarz gazety „Krasnaja Zwiezda” Aleksandr Kriwicki; po powrocie do stolicy opowiedział o tym redaktorowi naczelnemu, który nakazał mu napisanie artykułu gloryfikującego obrońców. Jako że opowieść przechodziła z ust do ust, każdy kolejny mówca coś od siebie dodawał – efekt końcowy daleki był od prawdy historycznej. Dość powiedzieć, że w artykule pojawiła się informacja na temat śmierci w walce wszystkich obrońców, co było oczywistą nieprawdą. Pięciu z nich przeżyło wojnę i opowiadało ze szczegółami, choć niechętnie, o tym, co działo się w Dubosiekowie. Różne były zresztą ich wojenne i powojenne losy; niektórzy trafiali do obozów, inni ukrywali tożsamość.
Zamieszanie wokół panfiłowców spowodowało, że pojawili się i tacy badacze przeszłości, którzy powątpiewali w fakt zaistnienia samej bitwy. Tezom tym sprzeciwia się między innymi szef pionu naukowego Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego Michaił Miagkow, który twardo stoi na stanowisku, że ów bohaterski czyn miał miejsce w rzeczywistości. Dlatego też od samego początku wspierał powstanie filmu na jego temat. Pierwsze prace nad scenariuszem Andriej Szalopa rozpoczął w 2009 roku; wtedy też rozpoczęto w Internecie zbiórkę na produkcję obrazu. Gdy uzbierano już całkiem pokaźną, chociaż wciąż niewystarczającą na rozpoczęcie prac, kwotę, postanowiły dorzucić coś od siebie ministerstwa kultury Rosji i Kazachstanu, pojawił się także prywatny inwestor. Zdjęcia ruszyły w październiku przed trzema laty, kręcono je pod Petersburgiem. Pierwotnie premierę zaplanowano na jesień 2015 roku, ostatecznie opóźniła się ona dokładnie o rok. Dzieło zatytułowane „Dwudziestu ośmiu panfiłowców” trafiło do kin 24 października tego roku. jako reżyserzy podpisali się po nim Szalopa oraz Kim Drużynin.
Żaden z nich nie miał doświadczenia w pracy nad filmami kinowymi. Andriej Szalopa (rocznik 1972) próbował wcześniej swych sił jako scenarzysta, aktor i reżyser, ale jedynie produkcji telewizyjnych. Zadebiutował w 2008 roku rosyjską odpowiedzią na amerykański horror „The Blair Witch Project”, którą zatytułował „Dopaść wiedźmę”. Ale to był obraz na poły amatorski. W jego powstaniu wspomógł go dwudziestoczteroletni Kim Drużynin, świeżo upieczony absolwent Państwowej Sankt-Petersburskiej Akademii Sztuk Teatralnych, który w tym samym roku najął się jako aktor w miejscowym Teatrze Młodego Widza. Wytrzymał tam trzy lata, po czym zdecydował się na rozpoczęcie kariery reżyserskiej. Od tamtej pory nakręcił sześć seriali (czasami były to tylko pojedyncze odcinki) i miniseriali sensacyjnych i kryminalnych: „Podróże Sindbada” (2011), „Czas Sindbada” (2012), „PPS 2” (2012-2013), „Najlepsi wrogowie” (2014), „Wspólniczka” (2014) oraz „Ostatni dzień” (2014). Po zakończeniu prac nad tym ostatnim zabrał się na dobre za film o panfiłowcach, który okazał się jego kinowym debiutem. Zresztą nie tylko jego, debiutantami przy takiej produkcji byli również operator Nikita Rożdiestwienski oraz kompozytor Michaił Kostyliew – multiinstrumentalista komponujący symfoniczną i neoklasyczną oraz tworzący soundtracki do gier komputerowych.
O fabule filmu niewiele da się powiedzieć. Pod wieloma względami przypomina ona klasyczny dramat wojenny „
Oni walczyli za Ojczyznę” (1975) Siergieja Bondarczuka, choć Drużynin i Szalopa nie mieli ambicji stworzenia epickiego fresku z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Interesował ich tylko jeden epizod, dlatego też zawęzili czas akcji do zaledwie kilku dni listopada 1941 roku. Najpierw przez pół godziny obserwujemy zwykłe życie żołnierzy przygotowujących się do mającej nastąpić obrony, później – przez kilka minut – ich marsz na pozycje, wreszcie przez ponad godzinę walkę przeciwko przeważającym siłom niemieckim. Od strony literackiej scenariusz musiał być minimalistyczny. Dialogów jest bowiem niewiele, zwrotów akcji – praktycznie wcale. Jest za to prawda pola walki, okrucieństwo wojny, bohaterstwo zwykłych żołnierzy, którzy noszą zresztą autentyczne nazwiska panfiłowców (jak chociażby sierżant Iwan Dobrobabin czy politruk Kłoczkow). Jest tym samym – i to należy uznać za największy walor filmu – świetna batalistyka.
Oczywiście, że obraz Drużynina i Szalopy wpisuje się we wciąż aktualną rosyjską propagandę. Że pod wieloma względami przypomina filmy powstające w czasach radzieckich. Zawsze można wyciągnąć także argument, że bazując na wydarzeniu niepewnym, podsyca jedynie mit narodowy. Ale jeśli odrzucimy tę warstwę apokryficzną, co pozostanie? Świetnie zrealizowany i przejmujący dramat wojenny, który możemy postawić obok innych nakręconych w ostatnich latach rosyjskich filmów o drugiej wojnie światowej, jak na przykład „
Bitwa o Sewastopol”, „
Droga na Berlin”, „
Jedynka” czy nowa wersja „
Tak tu cicho o zmierzchu…”. Twórcy na pewno nie mają czego się wstydzić, tym bardziej że „Dwudziestu ośmiu panfiłowców” nie powstawało w komfortowych warunkach, a budżet mimo wszystko nie pozwolił na zatrudnienie wielkich gwiazd. Każdy z członków ekipy realizatorskiej wykonał jednak swoją pracę na najwyższym poziomie. I chociaż na pewno efekt końcowy mógł być lepszy, jest za co chwalić twórców.
Na planie filmowym nie pojawiły się wprawdzie gwiazdy kina rosyjskiego, ale nie zabrakło aktorów o dużym doświadczeniu filmowym i teatralnym. Wybijali się przede wszystkim: Aleksandr Ustiugow („
Ślad tygrysa”, „
Udar słoneczny”) w roli szeregowego Moskalenki, Oleg Fiodorow („
Człowiek w oknie”, „
Pod przykrywką”) jako starszyna Grigorij Szemiakin, wcielający się w szeregowca Musabeka Sengibajewa Azamat Nigmanow („
Konwój”, „
Orlean”) i w sierżanta Dobrobanina Jakow Kuczerewski („
Ani kroku w tył!”); wreszcie Aleksiej Morozow („
Sprawozdanie z życia”) jako politruk Wasilij Kłoczkow, który zresztą zginął 16 listopada 1941 roku pod Dubosiekowem. To jemu propaganda radziecka przypisała słynne słowa, które miał przed walką wypowiedzieć do żołnierzy drugiego batalionu: „Rosja jest wielka, ale cofać się nie ma gdzie — za nami jest Moskwa!”. Czy jednak Kłoczkow rzeczywiście je wypowiedział, czy też wymyślił je Aleksandr Kriwicki, pisząc do „Krasnej Zwiezdy” swój artykuł o „dwudziestu ośmiu poległych bohaterach” – tego pewnie nigdy się nie dowiemy.
