Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Denis Villeneuve
‹Nowy początek›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
80,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNowy początek
Tytuł oryginalnyArrival
Dystrybutor UIP
Data premiery11 listopada 2016
ReżyseriaDenis Villeneuve
ZdjęciaBradford Young
Scenariusz
ObsadaAmy Adams, Jeremy Renner, Forest Whitaker, Michael Stuhlbarg, Nathaly Thibault, Mark O'Brien, Tzi Ma, Abigail Pniowsky
MuzykaJóhann Jóhannsson
Rok produkcji2016
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania116 min
WWW
GatunekSF
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Niedojechanie
[Denis Villeneuve „Nowy początek” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3

Borys Jagielski

Niedojechanie
[Denis Villeneuve „Nowy początek” - recenzja]

4.
Od przeszło dziesięciu tysięcy znaków z mozołem rozstawiam figury na koncepcyjnej szachownicy imitując partię rozegraną przez Teda Chianga. Najwyższa pora dać filmowi Villeneuve’a zapowiedzianego na początku mata.
Wyczytałem, że po próbnych seansach publiczność źle oceniła pierwotny tytuł filmu brzmiący tak samo jak tytuł opowiadania. Reżyser (bądź producent) zmienił go zatem na prostsze „Arrival” – „Przybycie”. Kryje się tu ironia, ponieważ określenie „Arrival”, podobnie jak „Historia twojego życia”, również nawiązuje do wątku potraktowanego po macoszemu przez scenarzystę. Od razu na pierwszych stronach opowiadania Chiangowska narratorka używa tego słowa w odniesieniu do narodzin swojej córki. Niestety, w filmie ta piękna paralela – przybycie Obcych jak narodziny dziecka, jego przedwczesna śmierć jak ich niespodziewane odejście – zostaje okaleczona i na dokładkę podtruta kiczem.
W pierwowzorze oba wątki są ze sobą ściśle splecione. Razem z Louise Banks zgłębiamy tajemnicę heptapodzkiego języka, ale jednocześnie obserwujemy dorastanie córki i zachodzimy w głowę, w jaki sposób te dwie historie się ze sobą połączą. W finale Chiang bezbłędnie spina frapujące, twarde science fiction ze wzruszającą historią obyczajową, serwując nam przy okazji niewielki (w porównaniu z główną koncepcją) twist.
Taki materiał wyjściowy to marzenie dla uzdolnionego filmowca. Sądzę, że na przykład Christopher Nolan – reżyser, który w „Memento” odwrócił przemyślnie kolejność wydarzeń, natomiast w „Prestiżu” mistrzowskim montażem scalił ze sobą kilka wątków – potrafiłby przekuć „Historię twojego życia” na kinowe arcydzieło.
Co zrobił Villeneuve do spółki z Heissererem? Wątek córki zamieniono w tkliwą reklamówkę hospicjum z charakterystyczną kolorystyką i nieostrym obrazem. W opowiadaniu córka ginie nagle jako młoda kobieta w wypadku podczas wspinaczki skalnej. W filmie – umiera jako nastolatka wskutek nieuleczalnej, białaczkopodobnej choroby. Już ta niczym nieuzasadniona zmiana wiele mówi nam o emocjonalnym wyczuciu twórców filmu. Co gorsza, historię „twojego” (czyli córki) życia mocno skrócono nie próbując zintegrować jej z resztą fabuły. Wątek obyczajowy jawi się przez to w „Nowym początku” jako kwiatek do kożucha; w najlepszym razie jako wymuszony pretekst do finałowego twistu.
O ile w pierwszym akcie reżyserowi i scenarzyście jako tako udaje się oddać napięcie towarzyszące nawiązaniu kontaktu z obcą formą życia, o tyle akt drugi, poświęcony próbom porozumienia się z Heptapodami, wystawia na próbę cierpliwość widza. Zespół doktor Banks główkuje nad ideogramami, ale tak właściwie w tej środkowej, newralgicznej części filmu dzieje się bardzo niewiele. Złośliwie można by powiedzieć, że przez kilkadziesiąt minut musimy obserwować jak MacGuffinowskie ośmiornice robią kleksy na szybie. Zapomnijmy o filozoficznym podglebiu opowieści, o trzonie pomysłu Chianga, który właśnie wówczas należałoby zacząć inteligentnie przekładać na język filmu. Przepadły też interesujące zagadnienia zasygnalizowane przez pisarza: odmienne rozumienie matematyki przez obcą inteligencję, język jako broń (w opowiadaniu wojsko zabrania naukowcom uczyć obcych angielskiego; „wymiana lingwistyczna” ma być jednokierunkowa).
W zamian zostajemy uraczeni szeregiem absurdzików. Zwyczajna pracowniczka uniwersytetu mieszka w domu godnym rektora prestiżowej uczelni. W zespole naukowców znajduje się fizyk teoretyczny, chociaż „rozmowy” z Obcymi nigdy nie dotyczą nauk ścisłych. Żołnierze amerykańskiej armii przydzieleni do zabezpieczenia operacji o strategicznym znaczeniu dla państwa buntują się i podkładają bombę, bo „naoglądali się telewizji”. Ale prawdziwa „bomba” dopiero przed nami:
W trzecim akcie wojowniczy chiński generał postanawia zaatakować Heptapody. W ostatniej chwili powstrzymuje go bohaterka, która przed momentem pojęła język przybyszów i „zajrzała” w przyszłość. Zaczerpniętą stamtąd informacją przekonuje chińskiego dowódcę, by zaniechał użycia siły. Tym sposobem cała misterna koncepcja Chianga zostaje porzucona na rzecz zgoła banalnej pętli czasowej. Twórcy zapomnieli, że SF jest już gatunkiem na tyle dojrzałym, iż podobne rozwiązania fabularne należy albo opracować i przedstawić o wiele subtelniej (por. „Donnie Darko”, „Wynalazek”), albo wykorzystać w ramach kina rozrywkowego („Powrót do przyszłości”, „Terminator”). Droga środka wybrana w „Nowym początku” prowadzi donikąd. Jak ironicznie zauważa Szymon Gruda: „Hipoteza Sapira-Whorfa (…) odgrywa magiczną rolę (…) niesławnych midichlorianów ze świata ‘Gwiezdnych wojen’ – magii przybranej w niby-naukowy żargon”.
Film ratuje częściowo solidna gra aktorska oraz strona wizualna. Widać staranność, z jaką zaprojektowano Heptapody i ich pismo. Niektórym zaimponuje też flirt Villeneuve’a z poetyką „Odysei kosmicznej” oraz filmów Andrieja Tarkowskiego, choć akurat wygórowane ambicje kanadyjskiego reżysera w ostatecznym rozrachunku dodatkowo osłabiają jego dzieło. Owszem, statki Obcych nawiązują wyglądem do czarnych monolitów, manipulowanie grawitacją przy wejściu przypomina odrobinę „wirówkę” z pokładu „Discovery”, a atonalna muzyka Jóhanna Jóhannssona budzi jednoznaczne skojarzenia z „2001” – ale to wszystko jest w gruncie rzeczy (drogim) efekciarstwem, gdyż kosmici nie musieli wcale przylatywać na powierzchnię Ziemi. Mogli po prostu ustawić ekrany i komunikować się z nami z orbity, tak jak w opowiadaniu.
„Nowy początek” nie sprawdza się też zupełnie jako metafora egzystencjalna. Filmowanie bohaterów na tle łąki przy wiejącym wietrze to trochę za mało. Nie atakuję tu wbrew pozorom chochoła. Raz, że scenariusz dotyczy nieuniknioności śmierci (ale nie potrafi tematu mądrze rozegrać); dwa, że ilość punktów komunikacyjnych zostaje zredukowana ze stu dwunastu do nabrzmiałej w znaczenie dwunastki (ale kto jest niby Jezusem?); trzy, że o ile w literackim pierwowzorze istotnie odnajdziemy ślady ugruntowanej fizycznie oraz filozoficznie mistyki, o tyle w filmie wszystko sprowadza się do wyświechtanego przesłania „musimy ze sobą współpracować i żyć w pokoju”. Ryan Gilbey w swej recenzji napisał, że „prawdziwie magiczny film wytwarza mistykę przerastającą fabularne niespodzianki. W ‘Nowym początku’ jest na odwrót”.
Żeby chociaż film Villeneuve’a w fabularne niespodzianki obfitował.
Rozwiążmy równanie, zakończmy partię. Eric Heisserer, scenarzysta, ma na swoim koncie remaki „Koszmaru z ulicy Wiązów” i „Cosia”, piątą część „Oszukać przeznaczenie”, horror „Kiedy gasną światła” oraz katastroficzny film z Paulem Walkerem. Nie wiem, jak osobę z takim dorobkiem można zaangażować do ekranizacji wyjątkowo inteligentnego opowiadania fantastycznonaukowego, ale wiem, że ze współpracy scenarzysty pokroju Heisserera z reżyserem pokroju Villeneuve’a nie mogło wyniknąć nic dobrego.
5.
Głupio byłoby kończyć sążnisty tekst „ad hominemem”. To nie komentarz na Facebooku. Dorzucę więc jeszcze parabolę.
Równo dwadzieścia lat temu miał swoją premierę inny mierny film fantastycznonaukowy o identycznym tytule. No, niemalże identycznym, ale nie będziemy przecież robić wielkie halo z powodu przedrostków i tak nie występujących w naszym języku. „The Arrival” – „Spotkanie” – przeszedł jednak bez echa przyćmiony gigantycznymi statkami kosmicznymi z „Dnia Niepodległości”, które przyleciały do kin na całym świecie w tym samym roku.
Tamto „Spotkanie” również opowiada o trudności porozumienia się Człowieka z Obcym. Okoliczności są natomiast bardziej dramatyczne. Oto główny bohater, astronom grany przez Charliego Sheena z bródką w stylu „goatee”, infiltruje meksykańską łże-elektrownię. Skrywa się pod nią tajna baza kosmitów, z której złowrodzy przybysze emitują ogromne ilości gazów cieplarnianych poddając Matkę Ziemię bezlitosnemu antyterraformowaniu. Nie ze złośliwości. Po prostu wolą upały.
Udane sceny tego filmu zliczymy na palcach jednej ręki. W jednej z nich Charlie Sheen, przebrany chwilowo za Obcego, wraca windą z podziemnej bazy na powierzchnię. Windą jedzie też inny Obcy. Przypadkowy współpasażer zagaduje do protagonisty w swoim niezrozumiałym, gardłowym języku. Charlie nic nie kapuje, odpowiada skinieniem głowy. Obcy nabiera podejrzeń, natarczywie powtarza pytanie. Charlie wie, że za moment zostanie zdemaskowany. Mógłby próbować narysować na ścianie jakiś ideogram, ale po co?
Jednym ciosem wywala Obcego z windy.
koniec
« 1 2 3
6 grudnia 2016
1) Zauważmy, że podążając tym tropem rozwiążemy także „paradoks dziadka” notorycznie stawiający pod znakiem zapytania możliwość podróży w przeszłość. Wystarczy, że osoba przenosząca się do przeszłości nie pojawi się tam w osobnym ciele, tylko bezcieleśnie osiądzie w percepcji jakiejś osoby rzeczywiście w tamtych czasach żyjącej. Podróżnik będzie widział i słyszał oczami i uszami „gospodarza” nie będąc w stanie wpłynąć na podejmowane przezeń działania. Powróci do teraźniejszości z nową wiedzą, lecz w żaden sposób nie wpłynie na kształt zaszłych zdarzeń. Teraźniejszość wyjdzie z tego bez szwanku.

Komentarze

07 XII 2016   09:50:07

Jeżeli Villeneuve to oszust to ja w obszarze kinowego SF poproszę takich więcej. Please - lie to me!

11 XII 2016   23:48:41

Choć czasu brak, jako ćwierćetatotowy komentator recenzji na temat filmu „Nowy początek”, poczułem się w obowiązku zabrać głos.
Mimo przydługiego wstępu recenzja jest ciekawa, szczególnie, że bardzo daleka od entuzjazmu. W kwestii rachunku kwantowego i fizyki różyczkowej jestem kompletnym lajkonikiem… Nie czytałem też opowiadania więc nie wiem ile i co zepsuł reżyser. Mimo to pozwalam sobie na kilka bezczelnych uwag:
1. To jest film na motywach, a nie adaptacja tekstu opowiadania. Skoro w recenzji pojawia się „Blade runner”… Podobno Ridley Scott nawet nie przeczytał książki Dicka. Film stał się klasyką, ale treściowo mocno odbiega od powieści „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” Stephen King nie cierpi „Lśnienia” Kubricka, Lem ponoć nie lubił „Solaris” Tarkowskiego; filmy odbiegały od tego co mieli w głowie pisarze. Czy to automatycznie oznacza, że te są one złe?
Film „Władca pierścieni” mocno trywializuje i spłyca przekaz Tolkiena, a jednak jest świetnym widowiskiem i jednym z najlepszych obrazów fantastycznych jakie powstały.

2. Z listą „absurdzików” z grubsza się zgadzam, podobne jednak można znaleźć w wielu hollywoodzkich filmach uważanych dziś za znakomite i kultowe.

3. Recenzent twierdzi: „w filmie wszystko sprowadza się do wyświechtanego przesłania „musimy ze sobą współpracować i żyć w pokoju”.”

NIEPRAWDA! Jak błyskotliwie udowodniłem w komentarzach do poprzednich esensjonalnych recenzji, twórcy „Arrival” pozostawiają furtkę dla odmiennych interpretacji; może czeka nas współpraca międzynarodowa i świetlana przyszłość, może to powstanie nowego gatunku człowieka, a może to początek inwazji…. Nic tu nie jest oczywiste, chyba, że oglądałem jakiś inny film, ale z tego samego roku, z tymi samymi aktorami, tym samym reżyserem i tym samym tytułem.

4. Lubię się czepiać, więc na koniec jeszcze szpila językowa. W politpoprawnym angielskim termin „American Indians” ma pewien sens, bo pozwala odróżnić rdzennych mieszkańców Ameryki od mieszkańców Indii. Podobne sformułowanie istnieją i w innych językach narodów z kolonialną przeszłością (np. w języku francuskim „amérindien”). Po polsku jednak amerykański Indianin brzmi jak masło maślane, bo innych Indian w języku polskim po prostu nie ma. W Indiach można spotkać co najwyżej Indian turystów z USA. Już mniej mnie rażą „australijski kangur”, „góralski oscypek” albo „francuski szampan”…
Pomimo lekkiej złośliwości, zapewniam, że kolejne recenzje kolejnych filmów przeczytam z zainteresowaniem. Z uszanowaniem
P.S. Popieram Bartmana

12 XII 2016   09:29:08

Dzięki za obszerny komentarz i za dobre słowo. Odpowiadam pokrótce:

Ad. przydługi wstęp do recenzji: Może i przydługi, ale jak zaznaczam już w samym wstępie, to nie jest recenzja. :)

Ad. 1: Reżyserowie nie muszą oczywiście niewolniczo trzymać sie pierwowzorów. Mogą nawet coś odjąć – ważne, żeby bilans końcowy był dodatni (jak u Petera Jacksona, którego ekranizacja WP jest, jak piszesz, "świetnym widowiskiem"). Uważam jednak, że w "Nowym początku" Villeneuve więcej zabrał niż dodał. Tutaj trafniejszym kontrargumentem do mojej recenzji byłoby stwierdzenie "Przecież Chiangowi się podobało!", ale skoro go nie użyłeś, nie będę nań odpowiadał. :)

Ad. 2: Jasne, lecz ja nie krytykuję typowych "movie mistakes", lecz niespójności fabularne. Wielu chwali film jako "realistyczne SF", a reżysera za jego warsztat. Te absurdziki nie mają zatem prawa tu być.

Ad. 3: Ciekawe zagadnienie: Czy zakończenie otwarte (w sensie: "nie wiadomo, co dalej się wydarzy?") oznacza zakończenie niejednoznaczne ("chcemy zastanawiać się, co dalej się wydarzy, fabuła filmu z nami 'zostaje'")? Dla mnie nie. Zakończenie może być otwarte (a takie jest w "Nowym początku", nieco paradoksalnie, zważywszy na kolistą konstrukcję filmu), ale do namysłu nie zachęcać, choćby dlatego, że jeden z głównych bohaterów łopatologicznie wyjaśnił, o co chodzi. Więcej niedomówień, poproszę. Więcej krwi z rozbitej wargi w szklance z alkoholem.

Ad. 4: Masz sto procent racji. Staram się starannie przeczesywać swoje teksty pod kątem pleonazmów, ale niektórych nie wychwytuję. Full disclosure: Pisząc ten fragment zerknąłem do hasła o Sapirze w angielskiej Wikipedii i oczywiście zasugerowałem się "ichnim" politycznopoprawnym "american Indians".

14 XII 2016   22:18:10

Trochę się zgadzam, trochę się nie zgadzam, ale zawsze miło, kiedy autorzy artykułów reagują na komentarze czytelników. Czuwaj!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Co nam w kinie gra: Perfect Days
Kamil Witek

16 IV 2024

„Proza życia według klozetowego dziada” może nie brzmi za zbyt chwytliwy filmowy tagline, ale Wimowi Wendersowi chyba coraz mniej zależy, aby jego filmy cechowały się przede wszystkim potencjałem na komercyjny sukces. Zresztą przepełnione nostalgią „Perfect Days” koresponduje całkiem nieźle z powoli podsumowującym swoją twórczość Niemcem, który jak wielu starych mistrzów, powoli zaczyna odchodzić do filmowego lamusa. Nie znaczy to jednak, że zasłużony reżyser żegna się z kinem. Tym bardziej że (...)

więcej »

Fallout: Odc. 1. Odkrywanie realiów zniszczonego świata
Marcin Mroziuk

15 IV 2024

Po obejrzeniu pierwszego odcinka z jednej strony możemy poczuć się zafascynowani wizją postapokaliptycznego świata, w którym funkcjonują bardzo zróżnicowane, mocno od siebie odizolowane społeczności, z drugiej strony trudno nie ulec lekkiej dezorientacji, gdyż na razie brakuje jeszcze połączenia pomiędzy poszczególnymi wątkami.

więcej »

East Side Story: Wielkie bohaterstwo małych ludzi
Sebastian Chosiński

14 IV 2024

Nie trzeba być żołnierzem w mundurze generalskim, aby dokonywać czynów wielkich. Nie trzeba mieć w ręku karabinu czy sterów czołgu. Niekiedy wystarczy prawdziwa, a nie jedynie deklarowana miłość bliźniego, względnie – zwykła ludzka przyzwoitość. W to właśnie byli „uzbrojeni” mieszkańcy gruzińskiej wsi Shindisi, którzy w sierpniu 2008 roku ratowali swoich rannych żołnierzy przed zemstą Rosjan. O tym opowiada dramat wojenny Dita Cincadzego.

więcej »

Polecamy

Wilkołaki wciąż modne

Z filmu wyjęte:

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Dogadajcie się najpierw sami
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Czy kangur na pewno jest kangurem?
— Jarek Tokarski

Tegoż twórcy

Siła pustyni dla początkujących
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja ogląda: Grudzień 2017 (4)
— Konrad Wągrowski

W poszukiwaniu samego siebie
— Marcin Szałapski

Esensja ogląda: Październik 2017 (3)
— Jarosław Loretz

Muzyka stop!
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Dotyk zła
— Jarosław Robak

Transatlantyk 2015: Dzień 6
— Sebastian Chosiński

Esensja ogląda: Wrzesień 2014 (1)
— Piotr Dobry, Jarosław Robak, Kamil Witek

14. T-Mobile Nowe Horyzonty: Chaos to porządek, którego jeszcze nie rozumiemy
— Kamil Witek

Esensja ogląda: Październik 2013 (1)
— Gabriel Krawczyk

Tegoż autora

Ziemia obiecana
— Borys Jagielski

Głos miał nieprzyjemny
— Borys Jagielski

A gdy się zejdą, raz i drugi...
— Borys Jagielski

Medjugorje
— Borys Jagielski

Ojciec Rosemary
— Borys Jagielski

Kres górny
— Borys Jagielski

Gorąca gra
— Borys Jagielski

Portrety nietoty
— Borys Jagielski

Hollywoodzkie emerytury
— Borys Jagielski

Wrzód na tkance
— Borys Jagielski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.