W „Strażnikach nocy” nie ma nic oryginalnego. Scenariusz nakręconego w Rosji filmu litewskiego reżysera Emilisa Wélyvisa poskładany został z klisz obecnych w fantastycznym kinie grozy od wielu już lat. Mimo to ogląda się go z przyjemnością, głównie dlatego, że pojawiają się w nim przepiękne i seksowne wampirzyce, na dodatek nader chętne do gryzienia w szyję.
East Side Story: Strach zmrużyć oko
[Emilis Velyvis „Strażnicy nocy” - recenzja]
W „Strażnikach nocy” nie ma nic oryginalnego. Scenariusz nakręconego w Rosji filmu litewskiego reżysera Emilisa Wélyvisa poskładany został z klisz obecnych w fantastycznym kinie grozy od wielu już lat. Mimo to ogląda się go z przyjemnością, głównie dlatego, że pojawiają się w nim przepiękne i seksowne wampirzyce, na dodatek nader chętne do gryzienia w szyję.
Emilis Velyvis
‹Strażnicy nocy›
Jeśli film rosyjski ma budżet sięgający 230 milionów rubli, oznacza to, że mamy do czynienia z blockbusterem. Takich pieniędzy nie daje się jednak pierwszemu lepszemu twórcy bądź debiutantowi. Chyba że stoi za nim uznany reżyser pojawiający się w roli producenta wykonawczego, co oznacza tyle, że przez cały czas będzie trzymał rękę na pulsie i kiedy pojawią się jakieś problemy, zrobi wszystko, aby wyprowadzić projekt na prostą. W przypadku „Strażników nocy” rolę tę pełnił Ruben Diszdiszian, mający na koncie ponad dwieście filmów kinowych i telewizyjnych. Można więc podejrzewać, że inwestorzy dużo bardziej ufali jemu, niż mało znanemu na rynku rosyjskim Litwinowi Emilisowi Wélyvisowi. Twórca ten urodził się w 1979 roku, a więc w czasach gdy jego ojczyzna znajdowała się w granicach Związku Radzieckiego. Studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Wilnie, po czym przeniósł się do ASP w… Warszawie. Do kraju rodzinnego powrócił na początku XX wieku, aby zająć się kręceniem reklam. Karierę reżyserską rozpoczął w połowie dekady od dwóch krótkometrażówek. A potem poszło z górki…
Popularność w ojczyźnie zdobył dwiema częściami dramatu kryminalnego „Zero” (2006 i 2009), do którego powrócił w ubiegłym roku, realizując część trzecią. W tym czasie oczywiście nie próżnował. W 2014 roku nakręcił litewsko-angielską komedię kryminalną „Na Litwie!” (2014), a rok później – już w Rosji – szesnastoodcinkowy serial sensacyjny „Człowiek bez przeszłości”. To po nim dostał propozycję przeniesienia na duży ekran scenariusza Olega Małowiczki („
Dzieciom do lat 16…”, „
Dom na uboczu”, „
Przyciąganie”), który – choć mało oryginalny – miał wszelkie predyspozycje ku temu, aby stać się kinowym hitem. Głównie dzięki temu, że był wariacją na tematy obecne w światowej kinematografii od lat. Rozkładając „Strażników nocy” na czynniki pierwsze, dostrzeżemy tam zarówno wpływy klasycznych opowieści o księciu Drakuli, jak i humorystyczne wtręty rodem z „Facetów w czerni”. Nie zabrakło też odniesień do rosyjskich przebojów na podstawie powieści Siergieja Łukjanienki – „Nocnej…” i „Dziennej straży”.
Rosyjska premiera „Strażników nocy” miała miejsce w sierpniu ubiegłego roku; później film został wydany na DVD w czterech krajach: poza Rosją jeszcze w Niemczech, Włoszech oraz Japonii. Z jakim skutkiem finansowym – nie wiadomo. Ale należy podejrzewać, że produkcja raczej nie przyniosła strat. Głównym bohaterem filmu jest dwudziestokilkuletni Pasza Smolnikow, któremu dotąd w życiu niewiele udało się osiągnąć. Wciąż mieszka z matką, nie ma dziewczyny, pracuje natomiast jako kurier. Od jakiegoś czasu dręczą go niepokojące koszmary, w których w obronie pięknej kobiety walczy z wyjątkowo paskudnymi potworami. Zazwyczaj budzi się zlany potem i przerażony. Ale, jak można się domyślać, to dopiero wstęp. Prawdziwa makabra dopiero czeka chłopaka. A zaczyna się w momencie, gdy pewnego dnia, podróżując metrem, zaczyna dostrzegać elementy rzeczywistości znanej dotąd jedynie ze snu. W każdym razie przekorny los sprawia, że jego ścieżki krzyżują się z drogą przybyłej do Moskwy z Londynu piosenkarki Dany Lokis, która promuje właśnie płytę… „Pomóż mi”.
Smolnikow spotyka ją przypadkiem w hotelu, do którego dostarcza przesyłkę. Rozpoznawszy kobietę, postanawia za wszelką cenę dostać się do jej pokoju i wyjaśnić dręczącą go od kilku dni zagadkę. Dana najpierw go nie chcę wpuścić, a kiedy w końcu otwiera drzwi… zaczyna się prawdziwie ostra jazda. Pojawiają się bowiem krwiożercze wampiry, na czele których stoi przybysz z Rumunii Yankoul Draco. Wraz ze swoją siostrą Stefanią i Michałem chcą porwać Lokis, co najpierw stara im się uniemożliwić Pasza, a następnie przybyła z odsieczą brygada Igora Gamajuna. Jest on majorem Federalnej Służby Ochrony, której podstawowym zadaniem jest kontrolowanie żyjących w Moskwie za zgodą władz „alternatywnych istot” przybyłych z innych światów. FSO zapewnia stabilność świata, która właśnie zostaje mocno zachwiana. Yankoula udaje się przepędzić, ale znika także Dana. A to nie daje Gamajunowi spokoju. Dlaczego obcy wampir pragnie posiąść młodą kobietę? Igor jest przekonany, że kluczem do odpowiedzi jest Smolnikow, proponuje więc chłopakowi etat w kierowanej przez siebie służbie. Po co? Aby, korzystając ze swoich nadzwyczajnych mocy, odnalazł Lokis i pomógł zastawić pułapkę na przybysza z Transylwanii.
Prawda, że większość motywów wydaje się dziwnie znajoma? Jest przecież Dracula polujący na Minę Murray (czyli Yankoul Draco i Dana Lokis), jest Agent K ścigający terrorystów zagrażającego pokojowemu współistnieniu ludzi i przybyszów z innych planet (major Gamajun), jest w końcu młody Anton Gorodecki, który walczy z wampirami, aby zapobiec apokalipsie (Pasza Smolnikow). Jakby tego było mało, Igor Małowiczko i Emilis Wélyvis sporą część akcji przenieśli pod ziemię, do moskiewskiego metra, jakby chcieli dodatkowo podeprzeć się popularnością powieściowej serii Dmitrija Głuchowskiego. O jakości takiej historii decydują w dużej mierze efekty specjalne. Tych również nie brakuje – i trzeba przyznać, że są zrobione na naprawdę przyzwoitym poziomie. W czym w takim razie tkwi problem? W arcybolesnym braku oryginalności. Z postmodernistycznego wymieszania wątków nie zawsze musi zrodzić się nowa jakość. I tak właśnie jest w przypadku „Strażników nocy”. Wszystko, co rozgrywa się na ekranie, łatwo przewidzieć. W efekcie fabuła wcale nie jest zajmująca. Nie bronią jej także gagi, które były mocną stroną „Facetów w czerni”. Chociaż motyw pościgu na podziemnym parkingu za ogromnym Dzikiem jest niewymuszenie – po rosyjsku – zabawny.
W rolach głównych pojawili się aktorzy reprezentujący trzy artystyczne pokolenia. Do najstarszego należał grający majora Gamajuna ponad sześćdziesięcioletni Leonid Jarmolnik („
Bikiniarze”, „
Trudno być bogiem”); do najmłodszego wcielająca się w Danę Lokis Liubow Aksionowa („
Film o Aleksiejewie”, „
Moskwa nigdy nie śpi”) oraz Iwan Jankowski („
Indygo”, „
Dama pikowa”), czyli Pasza Smolnikow; gdzieś pomiędzy nimi ulokować natomiast należy Michaiła Jewłanowa („
Twierdza brzeska”, „
Jedynka”), który podarował swą twarz Yankoulowi. Poza nimi warto zwrócić jeszcze uwagę na trzy panie pojawiające się na drugim planie: piękną Sabinę Achmedową („
Olympus inferno”, „
Trzęsienie ziemi”) grającą wampirzycę Stefanię, Jekatierinę Wołkową („
Przebaczenie”, „
Obudź mnie”), która wcieliła się w matkę Paszy, oraz Kristinę Babuszkinę („
Potyczka o lokalnym znaczeniu”, „
Pewnego razu”), czyli Tatianę, współpracownicę Gamajuna.
Za ścieżkę dźwiękową, stanowiącą klasyczny muzyczny wypełniacz, jaki zapomina się chwilę po wybrzmieniu ostatniej nuty, odpowiadał Dmitrij Noskow („
Juleńka”, „
Pocałuj przez ścianę”), natomiast zdjęcia wyszły spod ręki zdobywającego dopiero doświadczenie Aleksieja Kuprijanowa, który na koncie zaledwie dwa większe przedsięwzięcia: komedię „Korporacja” Olega Assadulina oraz kryminał „Zbiornik na gaz” Iwana Kurskiego (oba sprzed trzech lat).