To już trzecia edycja zbioru krótkich recenzji filmowych. Na dziś mamy dla was dwa polskie filmy kinowe i jedną produkcję familijną na DVD.
Esensja ogląda: Grudzień 2017 (3)
[ - recenzja]
To już trzecia edycja zbioru krótkich recenzji filmowych. Na dziś mamy dla was dwa polskie filmy kinowe i jedną produkcję familijną na DVD.
Najlepszy(2017, reż. Łukasz Palkowski)
Łukasz Palkowski po wielkim sukcesie artystycznym i komercyjnym „Bogów”, próbuje w swym kolejnym filmie iść tą samą drogą. Mamy więc w „Najlepszym” do czynienia z kinem biograficznym, jest to biografia na tle realiów PRL-u, a całe wykonanie ma kojarzyć się profesjonalnym rzemiosłem gatunkowego kina amerykańskiego. Tym razem opowiada o losach Jerzego Górskiego – narkomana, który potrafił wyrwać się z nałogu i zdobyć tytuł mistrza świata w arcytrudnych zawodach triathlonowych: podwójnym Ironmanie w 1990 roku. To idealny materiał na feel-good movie – bohater upada, podnosi się, przechodzi ciężkie chwile, ale ostatecznie triumfuje. Palkowski po raz kolejny pokazuje bardzo sprawne rzemiosło – film jest wartki, zajmujący, dobrze zagrany (w dużej mierze przez znakomity drugi plan z Gajosem, Jakubikiem i Kotem, ale odtwórcy głównych ról też dają sobie radę), przejrzysty i może spokojnie robić za materiał eksportowy – opowiedziana w nim historia jest zrozumiała pod każdym niebem (sądzę, że „Najlepszy” miałby większe szanse na nominację oscarową od „Pokotu”). „Bogom” jednak ustępuje – być może decyduje o tym jednak mniej chwytliwy temat, mniej charyzmatyczny bohater, mniej istotne dylematy moralne, ale też kilka rozwiązań jest delikatnie wątpliwych – jak choćby metaforyczne ukazanie walki z nałogiem, przez jego personifikację, która momentami niebezpiecznie kojarzy się z kinem… zombie. Ale to detal. Bo jednak trzeba powiedzieć, że Palkowski nadal bardzo dobrze sobie z kinem gatunkowym radzi.
Cicha noc(2017, reż. Piotr Domalewski)
Nagrodzona główną nagrodą na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych „Cicha noc” ma ambicję powiedzieć coś o współczesnej Polsce. Wigilia, podobnie jak stypa w „Sieranevadzie” (do której film bywa porównywany) jest pretekstem do spotkania rodzinnego, na którym, jak to w tego rodzaju filmach bywa, wychodzą na wierzch rodzinne animozje i tajemnice. Dzięki takiemu podejściu film ma dramaturgię i próbuję przekazywać też kawałek prawdy o ludziach, relacjach społecznych, polskiej rzeczywistości. Najważniejsza w tym są sprzeczności polskiej duszy w czasach emigracji. Chęć uporządkowania sobie życia w połączeniu z chaotyczną i niepewną rzeczywistością. Strach przed porażką, a właściwie strach przed tym, że o porażce dowie się rodzina. Pogoń za sukcesem za granicą, a wpływ tej pogoni na rodzinę. Małomiasteczkowy brak perspektyw. Rodzinne realia – dziwny melanż wsparcia, zazdrości i niechęci.
Lejąca się dużym strumieniem wódka i pewien fatalizm kojarzy film Domalewskiego z kinem Wojtka Smarzowskiego. Owszem, mamy tu pewne elementy przede wszystkim „Wesela” – przede wszystkim wódkę, utratę złudzeń, dość ponury wydźwięk całości, ale jednak widać tu wyraźne różnice. Wódka jest elementem wigilii, ale nie determinuje bohaterów, jest raczej – tak jak w prawie wszystkich rosyjskich filmach – niezbędnym elementem scenografii. Ale przede wszystkim bohaterowie – Smarzowski jest wobec swych postaci krytyczny i nieraz okrutny. Opisuje bardziej świat – i to w ujęciu bez mała egzystencjalnym – niż ludzi. Bohaterowie „Cichej nocy” są bardziej właśni ludzcy. Domalewski może ich bardzo nie lubi, ale ich rozumie i im współczuje. U Smarzowskiego mamy jednoznacznie negatywne postacie, u Domalewskiego takich nie ma. U Smarzowskiego dominuje pesymizm, u Domalewskiego mamy bardziej niejednoznaczne wnioski – świat jest jaki jest, ale trzeba – i można – w nim funkcjonować. Choć lekko nie będzie. Jednym z istotnych elementów filmu jest ukazany w nim wizerunek świąt. Z jednej strony mamy tu taką rozpaczliwą próbę zadbania o tradycję, zderzając się przy tym ze współczesnością. Czyli 12 dań i pasterka, ale też wszechobecne tablety u dzieciaków i „Kevin sam w domu”.
„Cicha noc” to film o Polsce, ale też film o polskiej emigracji. Czyli o jednym z najważniejszych zjawisk współczesności, które w polskiej kulturze za specjalnie jeszcze poruszane nie było. W „Cichej nocy” nie ma wiele mowy o problemach Polaków za granicą, ale raczej o sytuacji tych, którzy w kraju pozostali. Jest w tej opowieści o emigracji silny wizerunek dramatu, rozdzielenia oczekiwań i rzeczywistości, wielkiego rozczarowania. Domalewski nie mówi o samym zjawisku, on mówi już o jego kosztach. W mediach wciąż słychać o realiach życia za granicą, politycy do niedawna prześcigali się w tym, kto będzie bardziej zachęcał do powrotów do kraju, ale nikt za specjalnie nie pochylał się nad losem pozostawionych w kraju, nad tym, co dalej. I to jest ciekawe – bo z jednej strony bohater ma wciąż nadzieję, że wreszcie odniesie ten wielki sukces, że kolejne podejście będzie w końcu udane, z drugiej – coraz więcej mu umyka i, znając błędy swego ojca, w jakimś sensie idzie jego śladem. Jest w tym pewien fatalizm, ale jest też wcale nie tak oczywiste zakończenie. Bo przecież dalszy los Adama jest wciąż otwarty.
Mój przyjaciel smok(2016, reż. David Lowery)
Najprawdziwszy Disney, czyli wizualna maestria i porządna obsada (świetna Oona Laurence!) połączona z klasycznymi schematami i wyraźnymi naukami moralnymi. Tym razem jednak coś nie wypaliło. Może to wina samego smoka, mocno psiego, przypominającego Falkora z „Niekończącej się opowieści”, tyle że zielonego, skrzydlatego i… potrafiącego znikać? Smoka-kameleona, który – sądząc po szeregu scen – jest wagi przeciętnego niedźwiedzia, choć tak na zdrowy rozsądek samo futro powinno ważyć przynajmniej ćwierć tony? A może problem tkwi w przewidywalnej fabule, która obowiązkowo musi mieć przesłodzony happy end? Bądź w tym, że nikomu dobremu nie może stać się nic złego, a umiarkowanie źli tylko na krótko schodzą z właściwej drogi? Jak by nie było, „Mój przyjaciel smok” jest filmem mdłym i nijakim. Owszem, ma kilka ckliwych scen i ogólnie posiada wiele uroku, głównie związanego z niesamowitymi leśnymi plenerami, ale średnio przywiązuje do bohaterów i raczej umiarkowanie wywołuje emocje, błyskawicznie uciekając z pamięci po zakończeniu seansu. Nawet obecność Roberta Redforda niewiele tu pomaga, choć jego postać jest jedną z barwniejszych w tej historii. Dzieciom jednak film powinien się spodobać, bo ma w sobie sporo baśniowości i przekonuje, że bywają lasy, w których żyją istoty, o których nikomu się nie śniło. Aczkolwiek wątpliwe, by „Mój przyjaciel smok” stał się niezapomnianym filmem dzieciństwa…
