Nie jest to film najnowszy. Ale na tyle ciekawy, że warto go odkurzyć i zachęcić wielbicieli amerykańskich komiksów superbohaterskich do jego obejrzenia. „Zagłada” Lauren Montogemry opowiada o – zdawałoby się – skazanej na niepowodzenie walce Ligi Sprawiedliwych (sic!) z podstępnym Vandalem Savage’em i zebranymi przez niego łotrami.
Kto z Ligą wojuje…
[Lauren Montgomery „Liga Sprawiedliwych. Zagłada” - recenzja]
Nie jest to film najnowszy. Ale na tyle ciekawy, że warto go odkurzyć i zachęcić wielbicieli amerykańskich komiksów superbohaterskich do jego obejrzenia. „Zagłada” Lauren Montogemry opowiada o – zdawałoby się – skazanej na niepowodzenie walce Ligi Sprawiedliwych (sic!) z podstępnym Vandalem Savage’em i zebranymi przez niego łotrami.
Lauren Montgomery
‹Liga Sprawiedliwych. Zagłada›
Chociaż informacji na ten temat nie znajdziemy w napisach (ani początkowych, ani końcowych), warto wiedzieć, że – będąca sequelem „Kryzysu na dwóch Ziemiach” (2010) – „Zagłada” oparta jest na motywach zaczerpniętych z czteroczęściowej miniserii „JLA: Tower of Babel” (2000). Scenariusz filmu wyszedł spod ręki Dwayne’a McDuffiego, który jednak nie dożył momentu jego premiery. Zmarł – w wyniku powikłań po zawale serca – dokładnie dwanaście miesięcy wcześniej, w lutym 2011 roku. Nic więc dziwnego, że twórcy obrazu postanowili zadedykować go właśnie jemu. Bo choć nad Wisłą McDuffie nie jest szczególnie znany, za Atlantykiem ceniono go jako twórcę fabuł do komiksów (zarówno ze stajni DC, jak i Marvela), gier komputerowych i właśnie filmów. „Zagładę” wyreżyserowała – tym razem samodzielnie – Lauren Montgomery, która rok wcześniej (wraz z Samem Liu) współtworzyła „
Rok pierwszy” i krótkometrażówkę o
Catwoman.
Sam tytuł filmu przyprawia o ciarki na plecach, polskiemu widzowi kojarząc się dość jednoznacznie. I chociaż nie należy doszukiwać się w nim żadnych analogii historycznych, jest adekwatny do treści. Tyle że dotyczy ewentualnej zagłady superbohaterów skupionych w Lidze Sprawiedliwych (taką nomenklaturę zastosował wydawca). Brzmi groźnie, prawda? Bo jak to, z powierzchni planety mieliby zniknąć Batman, Superman, Wonder Woman, Flash, Martian Manhunter i Green Lantern? Kto by ich zastąpił? Aż strach pomyśleć! Tradycją animacji spod znaku DC Comics jest, że zaczynają się jak dzieła Alfreda Hitchcocka – najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. W „Zagładzie” ten schemat został przez McDuffiego powielony. Zaczyna się od zuchwałego włamania szajki „karcianych” – bo takie mają ksywki (Król, Królowa, Walet, As) i poruszają się na latających kartach – złoczyńców do banku, z którego kradną diamenty. By ich powstrzymać, do akcji przystępuje sam Mroczny Rycerz i jego kompani z Ligi Sprawiedliwych.
Wydawałoby się, że podrzędni bandyci nie powinni stawiać zaciekłego oporu, tymczasem walka z nimi jest długa i zajadła. Dość powiedzieć, że Batman wychodzi z niej mocno pokiereszowany. Ku zaskoczeniu superbohaterów, ich rywale posiadają bowiem zaawansowaną technologicznie broń. Skąd ją wzięli? Mimo ostrych interrogacji, nie są w stanie na to pytanie odpowiedzieć. W tym momencie Człowiekowi-Nietoperzowi powinno zapalić się ostrzegawcze czerwone światełko. Ale on jest zbyt wyczerpany walką, aby myśleć teraz racjonalnie. Stara się jak najszybciej wrócić do swojej Jaskini, by poddać się regeneracji. Traci przy tym czujność; nie zauważa, że wraz z nim – w batmobilu – do najpilniej strzeżonej kryjówki dostaje się holograficzny wróg, Mirror Master. Kradnie on z komputera Batmana tajne notatki sporządzone przez Bruce’a Wayne’a na temat Ligi Sprawiedliwych (pozostańmy, choć niechętnie, przy tym nazewnictwie), w których milioner rozważa, w jaki sposób można by zneutralizować poszczególnych członków Justice League na wypadek ich zdrady i sprzeniewierzenia się ideałom obrony ludzkości.
Mirror Master okazuje się być jednak tylko marionetką w rękach Vandala Savage’a, który wreszcie dostaje do ręki oręż umożliwiający mu rozprawę z Ligą i przejęcie całkowitej władzy nad światem. Żeby podobna opowieść była interesująca dla widza, musimy mieć do czynienia z naprawdę złym i potężnym arcyłotrem. Takim, który ma realne szanse na dokopanie Batmanowi, Supermanowi i Wonder Woman (bo, nie ukrywajmy, oni w tej ekipie są najistotniejsi). Który sprawi, że świat zatrzęsie się w posadach, a na ludzkość padnie blady strach. Savage ma takie możliwości. Na dodatek jest zdeterminowany i zieje nienawiścią; gotów jest do skutku walić głową w mur, aby tylko osiągnąć zamierzony cel. Sam oczywiście nie dałby sobie rady, dlatego skupia wokół siebie innych łajdaków, którzy mają do uregulowania stare rachunki z superbohaterami z Justice League (vide Bane, Cheetah, Metallo, Star Sapphire, Ma’alefa’ak). Wspólnymi siłami są w stanie zneutralizować zagrożenie ze strony Batmana i spółki.
Nie przygotowali się jednak na inną ewentualność. Na bohatera, który dopiero aspiruje do wstąpienia do Ligi. Tym samym Wayne nie przygotował na niego „antidotum” i nie podał go na tacy Savage’owi. O kogo chodzi? Niech to pozostanie tajemnicą. Scenariusz Dwayne’a McDuffiego jest bardzo konsekwentny, bez logicznych luk, z dającymi się wyjaśnić (pozornymi) nieprawdopodobieństwami. Nie brakuje też – wzorem wspomnianego już Hitchcocka – mocnego finału, po którym następuje co prawda wyciszenie, ale głównie po to, aby tym mocniej wybrzmiała wieńcząca obraz „męska rozmowa” Batmana z Supermanem. Za ścieżkę dźwiękową do „Zagłady” odpowiada Christopher Drake, etatowy twórca muzyki do animacji ze świata DC Comics („
Rycerz Gotham”, „
W cieniu Czerwonego Kaptura”, „
Mroczny Rycerz – Powrót”, „
Rok pierwszy”). Drake zna już na wylot to uniwersum i, jak mało kto, potrafi zilustrować swoimi kompozycjami jego mroczną naturę.