„Do you understand? It’s metaphorical. My example, it’s a metaphor. I mean it’s sore, it’s symbolic.” – mówi do głównego bohatera Martin i nie sposób nie przenieść tych słów również na grunt relacji reżysera z odbiorcą jego dzieła.
6. Konkurs na Recenzję Filmową: Tragedia bez katharsis
[Yorgos Lanthimos „Zabicie świętego jelenia” - recenzja]
„Do you understand? It’s metaphorical. My example, it’s a metaphor. I mean it’s sore, it’s symbolic.” – mówi do głównego bohatera Martin i nie sposób nie przenieść tych słów również na grunt relacji reżysera z odbiorcą jego dzieła.
Recenzja nadesłana na konkurs Esensji.
Yorgos Lanthimos
‹Zabicie świętego jelenia›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zabicie świętego jelenia |
Tytuł oryginalny | The Killing of a Sacred Deer |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 1 grudnia 2017 |
Reżyseria | Yorgos Lanthimos |
Zdjęcia | Thimios Bakatakis |
Scenariusz | Yorgos Lanthimos, Efthymis Filippou |
Obsada | Nicole Kidman, Alicia Silverstone, Colin Farrell, Raffey Cassidy, Barry Keoghan, Bill Camp, Anita Farmer Bergman, Sunny Suljic |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | Irlandia, Wielka Brytania |
Czas trwania | 121 min |
Gatunek | dramat, groza / horror, kryminał |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nowy obraz Yorgosa Lanthimosa, drugi stworzony na amerykańskiej ziemi, pozostaje na wskroś grecki, a zmiana języka jedynie uwypukla charakterystyczne cechy jego warsztatu. Ci, którzy widzieli poprzednie filmy Lanthimosa, ukazujące symboliczne światy podległe nietypowym, często wręcz dziwnym prawom, znajdą nowy film reżysera nad wyraz „normalnym” – przynajmniej z początku, nim wraz z rozwojem intrygi nie ukażą się nam kolejne mechanizmy działające przedstawionym mikrokosmosem. Dla niezorientowanych (może zainteresowanych „nowym filmem z Colinem Farrellem i Nicole Kidman”) „Zabicie świętego jelenia” może się okazać przykrą niespodzianką. Trzeba bowiem nastawić się na bezwarunkowe przyjęcie zasad gry reżysera, wielu widzów natomiast nie jest skłonnych do zaakceptowania struktury tak odległej od świata rzeczywistego. Charakterystyczne, powtarzające się jazdy kamery tworzą swoją własną mozaikę. Bohaterowie Lanthimosa sprawiają tylko ludzkie pozory – to ukryte pod skórą roboty raczej deklamujące kwestie niż je wypowiadające. Nie ma tu miejsca na aktorską szarżę, za to należy docenić sprawność, z jaką obsada dopasowuje się do wizji reżysera.
„Jeleniowi” najbliżej ze wszystkich filmów Lanthimosa do rasowego thrillera, lecz punkty styczne z takim obrazami jak „Labirynt” Villeneuve’a wydają się raczej przypadkowe. Grek czerpie bowiem przede wszystkim z tradycji swoich przodków, nawiązując do bogatego dorobku antycznej tragedii. Bohater zostaje wplątany w sytuację bez wyjścia – każdy wybór, jakiego dokona, skończy się tragicznie. Uchylić się od podjęcia decyzji też nie może. Wobec tego wszyscy, zarówno on, cała jego rodzina, jak i nawet wydający się stać za przyczyną tragedii Martin wpadają w zaklęty krąg fatum, który przerwać może jedynie sam bohater, dokonując niewyobrażalnego poświęcenia.
Reżyser snuje swoją opowieść powoli, ostrożnie podsuwając kolejne tropy. Poznajemy więc najpierw granego przez Farrella chirurga o pięknych dłoniach wraz z jego szczęśliwą rodziną, w której wszyscy mają piękne włosy. Jedynym niepasującym do sielankowej sytuacji elementem jest Martin, chłopak, którego łączy z chirurgiem tajemnicza relacja. Dopiero kiedy zostaje zagrożone życie jego najbliższych chirurg decyduje się ujawnić rodzinie oraz nam, co łączy go z chłopakiem oraz gdzie leży źródło ich nieszczęść.
Wspomniana sielanka ani przez chwilę nie udziela się widzowi, gdyż od początku jesteśmy atakowani nachalną muzyką zbudowaną ze skrzypiących, urywanych dźwięków oraz budzącymi podskórną grozę kątami ujęć. Łączenie stylu reżysera znanego z jego bardziej obyczajowych obrazów z konwencją thrillera daje intrygujący efekt. Nawet słodko zaśpiewana przez córkę głównego bohatera piosenka Ellie Goulding brzmi nad wyraz złowieszczo. Rzucony tu i ówdzie żarcik czy też pozornie zabawna sytuacja nie wywołują choćby śladu uśmiechu, z tak żelazną konsekwencją reżyser buduje napiętą atmosferę – i nie popuszcza ani przez sekundę. Swoista opowieść o zbrodni i karze otrzymuje przez to dodatkowy wydźwięk.
Finał nie przynosi jednak wytchnienia ani katharsis. Po raz kolejny najlepiej podsumowują go słowa włożone w usta Martina: „It′s the only thing I can think of that is close to justice.”. Z tą ponurą konstatacją opuszczamy kino, aby z ulgą wrócić do normalnego świata. Dwie godziny spędzone z filmem nie są jednak czasem zmarnowanym. Wręcz przeciwnie, bogatsi o nowe doznanie, w zalewie takich samych hollywoodzkich fabuł i wykorzystywanych środków, znów docenimy żelazny upór Lanthimosa w projektowaniu swojego własnego alter-uniwersum.
