Kluczowe fakty są takie: „Asteriks i Obeliks: Misja Kleopatra” jest najdroższym filmem w historii francuskiej kinematografii, kosztował ponad 50 milionów euro plus koszty kampanii reklamowej (we Francji dodatkowe 3 mln, tyle samo miał „Harry Potter”); czyli absolutna superprodukcja, 2000 statystów, 15 sukien dla Kleopatry, jedna złożona z 5000 ręcznie wszywanych pereł, w tym 350 na samym staniku (sic!), co zajęło 400 godzin i tak dalej, i tak dalej…
Dwugłos: Nic nowego pod egipskim słońcem, ale zaatakowane... kontratakuje!
[ - recenzja]
Kluczowe fakty są takie: „Asteriks i Obeliks: Misja Kleopatra” jest najdroższym filmem w historii francuskiej kinematografii, kosztował ponad 50 milionów euro plus koszty kampanii reklamowej (we Francji dodatkowe 3 mln, tyle samo miał „Harry Potter”); czyli absolutna superprodukcja, 2000 statystów, 15 sukien dla Kleopatry, jedna złożona z 5000 ręcznie wszywanych pereł, w tym 350 na samym staniku (sic!), co zajęło 400 godzin i tak dalej, i tak dalej…
Nic nowego pod egipskim słońcem
Asterix i Obelix, dwóch galijskich wesołków z nieugiętej wioski w Armoryce, weszli już na trwałe do historii komiksu; więcej, są już częścią europejskiej kultury, na równi z Szekspirem i Homerem. Kto wie, może nawet są popularniejsi. Przyszedł zatem czas, aby uczynić ich częścią historii filmu. Pierwsze podejście mocno było nieudane, przemilczmy je zatem. Nie wyszło i to bardzo, wymieniono więc całą ekipę, wyłączając z tej odświeżającej procedury samego Obelixa (Gerard Depardieu) i Asterixa (Christian Clavier). Niesłusznie zresztą. Depardieu nie sprawdza się jako dobroduszny osiłek, oscyluje między głupotą a cwaniactwem, ratowany jest jedynie znakomitym głosem Wiktora Zborowskiego. Clavier jest nieco lepszy, ale to nie jego kreacja pozostaje w pamięci widza.
Mądrze natomiast zrobiono powierzając dialogi znanemu z autorstwa dialogów do Shreka Bartoszowi Wierzbięcie. „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra” bez jego wkładu i wspaniałej pracy polskich aktorów (Cezary Pazura jako Numernabis i Wiktor Zborowski jako Obelix) straciłby wiele i nie śmieszył tak, jak to czyni teraz. Śmiem twierdzić, że wersja z polskim dubbingiem jest lepsza od oryginału – często bardziej bawiło mnie słuchanie tego, co bohaterowie mówią, niż obserwowanie tego, co robią.
Problem z filmami o Asterixie i Obelixie polega na tym, że niewiele da się w nich nowego zrobić. Komiksy, na których wzorują się twórcy filmów, są tak śmieszne i inteligentne, mają tak ciekawą i pomysłową intrygę, że przeskoczenie tego, próba wzbogacenia oryginału i dopisania czegoś nowego kończy się, jak tego dowodzi pierwszy film, żałośnie. Twórcy „Asterixa i Obelixa: Misja Kleopatra” wzięli sobie tę lekcję do serca i zachowali oryginalna fabułę i postacie z komiksu, starając się jedynie upiększyć rysunkowy obraz i wzbogacić dialogi. Udało się. Film jest wizualnie bardzo udany, dorównuje pięknem obrazu najlepszym produkcjom z Hollywood, a dialogi, w wersji polskiej przynajmniej, są bardzo dobre i odpowiednio bawią.
Drugim sposobem na rozbawienie widza jest zarzucenie go ogromną liczbą cytatów z tysiąca i jednego filmów, które twórcom zdarzyło się zobaczyć. „Asterix i Obelix 2” zapchane są wręcz zagraniami tego typu, sięgnięto nawet po „Imperium kontratakuje”. Niewątpliwie jest to chwyt zwalający widza z nóg – ale w trakcie seansu. Później, po wyjściu z kina, przychodzą refleksje i zaczynają się wątpliwości. Czy naprawdę nie da się już zrobić komedii bez solidnego oparcia w filmowej przeszłości? Czy naprawdę nie ma już sposobu na ominięcie tych wszystkich Wielkich Byłych? Czy komedia goni w piętkę i nie może już być świeża? Jeżeli jeszcze uwzględnić płaskość niektórych dowcipów (nieustanne naśmiewanie się z przekręcania nazwisk przestaje bawić mniej więcej po kwadransie), to „Misja Kleopatra” staje się filmem dwuznacznym. W kinie, owszem, wyciska łzy śmiechu z oczu, ale po seansie zasmuca swoją wtórnością i brakiem świeżości.
• • •
Zaatakowane… kontratakuje!
Piękna i bestia, model ’trans’.
Ostrożnie podchodzę do wszelkiej maści ekranizacji, a już bardzo sceptycznie to ekranizacji komiksów. Bo tu w odróżnieniu od literackich przeniesień na ekrany, mamy wyraźnie określoną wizję plastyczną autora, nie wspominając już o kadrowej reżyserii, od której przecież tylko o krok leży filmowy montaż i dramaturgia. Zwykła kalka fabuły i postaci nie sprawdza się w tym przypadku, powstają wtedy zwykłe gnioty, czego przykładem są choćby kolejne części „Batmana”. Mogę urazić tym stwierdzeniem fanów tych filmów, ale naprawdę są to niezwykle nieudane próby ożywienia komiksowych bohaterów, ba, superbohaterów na ekranie. Bo żeby film był iście komiksowy nie można wsadzić po prostu aktora w strój nietoperza, trzeba nadać mu ów specyficzny komiksowy charakter, z którego istnienia chyba niewielu reżyserów sobie zdaje sprawę. Biada temu, kto chwyta się za przeniesienie na ekran komiksu, którego klimatu po prostu nie wyczuł. Powstaje wtedy najzwyklejsza filmowa kopia opowieści zaczerpniętej z komiksu i duch danego komiksu bezpowrotnie opuszcza celuloidową taśmę, zanim na dobre się na niej zadomowił. I zwykle jest to rzecz gorsza niż oryginalny komiks. Nie trzeba też pierwotnego komiksu, żeby zrobić porządny film, o którym można powiedzieć, że jest komiksowy (vide „Dobermann” czy „Niezniszczalny”), ale to jeszcze trudniejsza sztuczka. Pozostańmy więc przy tych, którzy próbują ekranizować istniejące komiksy. Wielu było takich, którzy właśnie tego próbowali. Eryk Remiezowicz pisze dobrze, o tych, którzy wzięli się za „Spidermana”. Ja zaś zamierzam bronić tu „Asteriksa i Obeliksa: Misja Kleopatra”, czyli europejskiej próbie schwytania ducha komiksu na filmowej taśmie.
W 1999 roku weszła na ekrany kin pierwsza fabularna ekranizacja przygód dzielnych Galów „Asteriks i Obeliks kontra Cezar” w reżyserii Claude′a Zidiego. Rzecz zdecydowanie wymierzona w portfele rodziców, których dzieci zaczytują się przygodami dwóch dzielnych i niestrudzonych Galów. Legenda komiksu przyciągnęła do kin rzesze widzów. Tylko ten jeden film zgromadził przed ekranami tyle samo widzów zagranicą, co pozostałe filmy francuskiego z tego roku – ponad 13 milionów – wpisując się tym samym w falę specyficznego renesansu francuskiego kina. Renesansu inspirowanego przez Hollywood, bo dotyczącego filmów widowiskowych, zdecydowanie rozrywkowych, przyciągających na seanse całe rzesze widzów. Nie można też było narzekać na finansową stronę przedsięwzięcia, stąd naturalnym pomysłem był sequel, tak ukochany przez konkurencyjnych twórców zza Wielkiej Wody. Ale i Francuzi wcześniej chwytali się kontynuacji filmów kasowych bądź rokujących takie nadzieje, czego żywym dowodem są dwie części „Taxi” oraz trzecia w trakcie realizacji (to zresztą idealny kontrargument dla recenzji Eryka kwestionującemu, czy można dziś zrobić „świeżą” komedię). W przypadku Asteriksa zresztą istnieje długa historia filmów animowanych, lepszych i gorszych, wyraźnie żywiących się legendą europejskiego komiksu. „Misja Kleopatra” wpisuje się w tę samą tendencję żerowania na klasyce zarobkowej, niemniej jednak film jest pod wieloma względami wyjątkowy.
To właśnie w związku z tym, że cezarom rzeźbiono same popiersia, poniżej pasa nosili jedynie majty.
O ogromie przedsięwzięcia prasa trąbiła aż nadto, aby rozwodzić się nad tym dłużej. Kluczowe fakty są takie: „Asteriks i Obeliks: Misja Kleopatra” jest najdroższym filmem w historii francuskiej kinematografii, kosztował ponad 50 milionów euro plus koszty kampanii reklamowej (we Francji dodatkowe 3 mln, tyle samo miał „Harry Potter”); czyli absolutna superprodukcja, 2000 statystów, 15 sukien dla Kleopatry, jedna złożona z 5000 ręcznie wszywanych pereł, w tym 350 na samym staniku (sic!), co zajęło 400 godzin i tak dalej, i tak dalej… Rzecz w tym, że liczy się efekt. Wiadomo, że tego rodzaju statystyki stanowią element marketingu produktu, ale jeśli idą w parze z oglądanymi na ekranie efektami, a nie są tylko rzucanymi liczbami mającymi oszołomić widza, to przynajmniej można dzięki nim uświadomić sobie ogrom prac związanych z tym co się ogląda. Być może ukute na potrzeby dystrybucji hasło „lokomotywa kina francuskiego 2002 roku” też nie jest wcale przesadą.
Mimo kasowego sukcesu pierwszego filmu fabularnego o Asteriksie dało się słyszeć głosy, że nie był to film udany. Być może stąd gruntowna wymiana ekipy, włącznie z reżyserem, którego zastąpił Alain Chabat (wcielający się zresztą doskonale w rolę Cesarza). Według jego słów oferta ze strony producenta filmu Claude′a Berri była dla niego jak spełnienie marzeń z dzieciństwa, bo Chabat komiksem Uderzo i Goscinnego fascynował się od małego. Padło na szósty album z cyklu, „Asteriks i Kleopatra”, który po raz pierwszy ukazał się w 1965 roku, a za którego powstaniem krył się z kolei film „Kleopatra” z 1962 roku z Elizabeth Taylor, Richardem Burtonem i Rexem Harrisonem w rolach głównych. Tak oto domknęło się koło historii…
Fabularnie scenariusz nie odbiega zanadto od komiksowego pierwowzoru. Kanwa pozostaje identyczna, ale części gagów pozbyto się, dodając przy tym wiele nowych, dobrze komponujących się z poczuciem humoru znanym z komiksu i nadając filmowi posmak współczesności. Oto w dalekim Egipcie Cezar (Alain Chabat) przekomarza się z Kleopatrą (Monica Bellucci) zarzucając jej, że jej wielki niegdyś naród dziś niezbyt wiele już potrafi. Dumna Kleopatra postanawia utrzeć nosa pyszałkowatemu Cezarowi i postanawia zbudować mu pałac na samym środku pustyni w ciągu 3 miesięcy, udowadniając tym jednoznacznie wyższość narodu egipskiego nad rzymskim. Scena przeniesiona w skali jeden do jednego z komiksu. Jednak zaraz potem mamy scenę, której w oryginale nie ma. Pierwsze spotkanie z architektem Numernabisem, ponoć jednym z najlepszych w Egipcie, sprawia wrażenie przeniesionej do egipskiej rzeczywistości sytuacji bardzo współczesnej, której uczestnikiem był pewnie każdy, kto tylko odbierał wykończone mieszkanie („Ja nic nie wiem. Ja tu tylko kafelki kładę”). Jej śmieszność może słabsze osoby doprowadzić do łez. A to dopiero początek filmu… Kleopatra właśnie Numernabisowi zleca wykonanie tej niewykonalnej nawet jak na dzisiejsze czasy pracy, więc nic dziwnego, że ten decyduje się na prośbę o pomoc Panoramiksa (Claude Rich), druida lub też droida, któremu wiernie towarzyszą Asteriks (Christian Clavier) i Obeliks (Gérard Depardieu).