Klasyka kina radzieckiego: „Sucza wojna” pod abchaskim słońcem [Jurij Kara „Wory w zakonie / Mafia w blasku prawa” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Film Jurija Kary powstał w bardzo złym momencie. Związek Radziecki powoli zaczął się już rozpadać, a jego obywatelom nie w głowie było chodzenie do kina. Podobnie w Polsce Ludowej, dokąd „Wory w zakonie” – tyle że pod tytułem „Mafia w blasku prawa” – trafiły pod koniec lat 80. A szkoda, bo mógł to być hit na miarę „Piratów XX wieku”.
Klasyka kina radzieckiego: „Sucza wojna” pod abchaskim słońcem [Jurij Kara „Wory w zakonie / Mafia w blasku prawa” - recenzja]Film Jurija Kary powstał w bardzo złym momencie. Związek Radziecki powoli zaczął się już rozpadać, a jego obywatelom nie w głowie było chodzenie do kina. Podobnie w Polsce Ludowej, dokąd „Wory w zakonie” – tyle że pod tytułem „Mafia w blasku prawa” – trafiły pod koniec lat 80. A szkoda, bo mógł to być hit na miarę „Piratów XX wieku”.
Jurij Kara ‹Wory w zakonie / Mafia w blasku prawa›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Wory w zakonie / Mafia w blasku prawa | Tytuł oryginalny | Воры в законе | Reżyseria | Jurij Kara | Zdjęcia | Władimir Siemionowych | Scenariusz | Jurij Kara | Obsada | Anna Samochina, Walentin Gaft, Władimir Stiekłow, Boris Szczerbakow, Arnis Līcītis, Nurbej Kamkia, Zinowij Gierdt, Giwi Leżawa, Amajak Akopian, Stanisław Korieniew, Konstantin Kiszczuk, Siergiej Maksaczow, Siergiej Nikulin, Siergiej Siłkin | Muzyka | Rodion Szczedrin, Georges Bizet | Rok produkcji | 1988 | Kraj produkcji | ZSRR | Czas trwania | 90 min | Gatunek | dramat, sensacja | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Jako licealista i student chodziłem na wszystkie filmy wyświetlane w moim rodzinnym prowincjonalnym miasteczku. Były to dwa lub trzy, maksymalnie cztery tytuły w tygodniu. Nieistotny był dla mnie kraj produkcji, liczyła się magia wielkiego ekranu. W efekcie obejrzałem w tamtym czasie, a był to schyłkowy PRL, wiele dzieł radzieckich, jugosłowiańskich, rumuńskich, wietnamskich, chińskich, a nawet północnokoreańskich. Nie musiałem za tę przyjemność płacić. Zakłady pracy przymuszano do wykupywania – za środki z funduszu socjalnego – biletów, w ten sposób sztucznie nabijając frekwencję. Potem i tak praktycznie nikt na te filmy – poza mną (który odbębniałem obecność za swoją mamę) – nie chodził; najczęściej miałem więc całą salę dla siebie. Większość obrazów nie była godna uwagi, ale co parę tygodni trafiała się perełka, którą rzewnie wspominam do dzisiaj. Jak na przykład „Mafia w blasku prawa” Jurija Kary, do obejrzenia której zachęcał fenomenalny plakat autorstwa – ta-dam! ta-dam! – samego Andrzeja Pągowskiego. Jurij Wiktorowicz Kara (rocznik 1954), mimo wieku Chrystusowego na karku, nie był jeszcze wtedy znanym twórcą. Wydział reżyserski Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii (WGIK) ukończył zaledwie rok wcześniej; fachu uczył się tam pod czujnymi i nadzwyczaj surowymi oczyma, Siergieja Gierasimowa i Tamary Makarowej. Dlaczego tak późno? Co robił wcześniej? Kształcił się na inżyniera – specjalistę od fizyki metali – zdobywając dyplom Moskiewskiego Instytutu Stali i Stopów (MISiS). Mimo bardzo konkretnego zawodu w ręku, postanowił zostać artystą. Przygodę z reżyserią rozpoczął od realizacji krótkometrażówki „Dwoje na ławce” (1985), dwa lata później nakręcił – na podstawie powieści Borisa Wasiljewa – głośny dramat wojenny „Jutro była wojna”. Choć był to jego obraz dyplomowy, uznano go za tak dobry, że skierowano do dystrybucji kinowej. Dzięki temu sukcesowi Jurij Wiktorowicz dostał wolną rękę w wyborze tematu kolejnego dzieła. I wtedy postanowił sięgnąć po prozę klasyka literatury abchaskiej Fazila Abdułowicza Iskandera (1929-2016). Iskander dzisiaj w Polsce jest pisarzem niemal całkowicie zapomnianym, ale w latach 60. i 70. ubiegłego wieku wydano nad Wisłą kilka jego książek. W tym tę najbardziej znaną – powieść łotrzykowską „Sandro z Czegemu” (Sandro to imię bohatera, a Czegem to wieś w Abchazji, która obecnie nazywa się Dżgerda). Pierwsze jej wydanie w Związku Radzieckim miało miejsce w 1973 roku (choć pisana była od połowy lat 60.), później dość regularnie ją wznawiano – i praktycznie za każdym razem w nieco innej formie. Fazil Abdułowicz dopisywał bowiem kolejne fragmenty, wykorzystując fakt, że całość składała się z luźno powiązanych ze sobą nowel. Wiele z nich – w sumie powstały trzydzieści dwie – później zostało zekranizowanych. Kara zainspirował się dwiema: „Barmanem Adgurem” oraz „Czegemską Carmen”. W prozie Iskandera na plan pierwszy wybijał się wątek miłosny, kryminalny natomiast, choć istotny dla losów bohatera, obecny był w tle. Jurij Wiktorowicz, będący również autorem scenariusza, postanowił proporcje te odwrócić – z wątku romansowego nie zrezygnował, ale wyeksponował sensacyjny. W efekcie powstał pierwszy w dziejach kinematografii radzieckiej film o zorganizowanej przestępczości. Jego polski tytuł, choć niezły, nie oddaje jednak w pełni autorskiego konceptu Kary. Ale co polskiemu widzowi ponad trzy dekady temu powiedziałby bijący po oczach z plakatu szyld: „Wory w zakonie”? To określenie, zrodzone w latach 30. XX wieku, odnosi się do honorowego bandyty, autorytetu kryminalnego, który nie splamił się współpracą z władzą ani z milicją i KGB; „wor w zakonie” to radziecki i rosyjski odpowiednik ojca chrzestnego w mafii włoskiej, którego pozycję odzwierciedlają posiadane na ciele tatuaże. Choć w Kraju Rad zdawano sobie doskonale sprawę z ich istnienia (wystarczy wspomnieć toczone w latach 40. i 50. tak zwane „sucze wojny”), oficjalnie milczano na ich temat. Kara był pierwszym twórcą, który korzystając z politycznego rozprężenia, jakie obywatelom ZSRR zafundował w ramach pierestrojki Michaił Gorbaczow, postanowił pokazać zorganizowaną przestępczość na ekranie. Przestępcy w dziele Jurija Wiktorowicza nie są patologicznymi menelami, pół-ludźmi i pół-zwierzętami o twarzach przesiąkniętych syfilisem i nienawiścią. To osoby z wyższych sfer: chodzący w zagranicznych garniturach, jeżdżący luksusowymi limuzynami, mieszkający w wielkich willach z ogrodami i basenami. I to w Związku Radzieckim! Jesteście to sobie w stanie wyobrazić? Ale po kolei… Kara akcję filmu umieścił w Abchazji, jest początek lat 80., era Leonida Breżniewa powoli dobiega końca. Siermiężny komunizm nie jest już w stanie – jako całkowicie skompromitowana idea – nikogo do siebie przekonać, młodzi (ale nie tylko oni) marzą o lepszym życiu. Nawet jeżeli mieliby je osiągnąć za cenę nieuczciwości. Główna bohaterka (Marga)Rita mieszka w zapomnianej przez Boga wsi, pasie owce; jedyną jej rozrywką – poza szkołą – są przygodne romanse. Gdy jeden z nich kończy się dramatem, nie chcąc odpowiadać za to, co się stało, ucieka z domu do miasta. A że jest piękna, szybko znajduje kochanka gotowego zapewnić jej bogate życie. Okazuje się nim lokalny mafiozo, będący w wieku jej ojca Artur. Artur, utrzymujący się z handlu narkotykami oraz pobierania haraczy od restauratorów i właścicieli barów, ma jednak w mieście konkurencję w postaci Ramzesa. Dla nich dwóch miejsca jest za mało, a rynek zbyt ubogi. Szybko też okazuje się, że szans na porozumienie między oboma „worami w zakonie” nie ma. Skutkiem tego jest mafijna wojna. Ramzes ze swoimi ludźmi stara się w zorganizowany sposób wyeliminować stronników rywala, a potem – w rozmowie w cztery oczy – daje mu wprost do zrozumienia, że jeśli chce żyć, musi wyjechać. Artur nie pozwala się jednak zastraszyć; odpowiada konkurentowi (i słowa te brzmią na ekranie wspaniale): „Zabij mnie teraz, jeśli możesz, bo ja cię później wyciągnę spod ziemi i zniszczę…”. Co będzie dalej – można się domyśleć. Na tle bezlitosnej rozgrywki pomiędzy mafiami Kara portretuje zdradliwych i skorumpowanych prokuratorów i kagiebistów, ale nie mniej ważny jest też wątek miłosny – uczucie, jakie łączy Ritę z poznanym przypadkowo archeologiem i poetą Andriejem. Mężczyzna nie wie, z kim zadaje się jego nowa znajoma, nie wie też, jaką rolę odgrywa w organizacji – zresztą kocha ją i jest jej wiele w stanie wybaczyć. Nawet gdy przed Ritą ostrzega go… ojciec dziewczyny. Biorąc pod uwagę, że premiera „Worów w zakonie” miała miejsce w Związku Radzieckim w grudniu 1988 roku, można zrozumieć, dlaczego dzieło Jurija Wiktorowicza przeszło w Polsce niezauważone – trafiło do kin nad Wisłą w momencie politycznego przełomu, gdy nikt nie chciał oglądać kina importowanego z kraju naszych wschodnich sąsiadów. A przecież nie ustępowało ono w niczym takiemu chociażby „Zabij mnie glino” (1987) Jacka Bromskiego. Bo też Kara uczył się od najlepszych, pełnymi garściami czerpiąc inspiracje z klasyki francuskiego kina gangsterskiego (vide Jean-Pierre Melville). Wiedział też, jak podkręcić emocje, przydając niektórym scenom tkliwego romantyzmu, w innych znów nawiązując do okrucieństwa charakterystycznego dla sensacyjnej kinematografii azjatyckiej. O sukcesie „Worów w zakonie” zdecydowała też doskonała obsada. Artura zagrał przecież sam Walentin Gaft („ Garaż”, „ Zapomniana melodia na flet”), Andrieja – Boris Szczerbakow („ Stary Nowy Rok”, „ Dziesięć lat bez prawa korespondencji”), a adwokata z Moskwy – Zinowij Gierdt („ Złote cielę”, „ Klucz bez prawa przekazania”). W starszego lejtnanta KGB, jednego z nielicznych uczciwych, wcielił się natomiast Łotysz Arnis Līcītis („ Trudno być bogiem”). Osobne brawa należą się przepięknej Annie Samochinej (1963-2010), dla której rola Rity była dopiero drugą w karierze. Później, aż do przedwczesnej śmierci spowodowanej rakiem żołądka, zagrała jeszcze w wielu filmach i serialach, lecz żaden z nich nie powtórzył sukcesu „Worów…”. Za zdjęcia odpowiadał Władimir Siemionowych, etatowy operator Kary do 2010 roku. W ścieżce dźwiękowej wykorzystano natomiast muzykę z baletu „Carmen-suita” Rodiona Szczedrina („ A jeśli to miłość…”, „ Anna Karenina”), która powstała w 1967 roku w oparciu o słynną operę Georges’a Bizeta. Jej wybór nie był przypadkowy – miała nawiązywać do literackiego pierwowzoru postaci Rity, nazywanej przecież „czegemską Carmen”. Dla Jurija Wiktorowicza Kary „Wory w zakonie” stały się trampoliną do dalszej, bardzo udanej kariery. W 1989 roku nakręcił on – oparty na kolejnej noweli Fazila Iskandera z powieści „Sandro z Czegemu” – fantasmagoryczny dramat polityczny „Uczta Baltazara, czyli Noc ze Stalinem”, a następnie zabrał się za ekranizację „Mistrza i Małgorzaty” (1994) Michaiła Bułhakowa. Później przyszła pora na mniej spektakularne projekty: sensacyjną „Kukłę” (2001), dramat historyczny „Interesujący mężczyźni” (2001) oraz serial biograficzny „Gwiazda epoki” (2005). O prapoczątkach radzieckiego programu kosmicznego opowiadał z kolei „ Korolow” (2007), który osiem lat później doczekał się ciągu dalszego pod postacią „ Głównego”. A pomiędzy powstały jeszcze serial kryminalny „Reporterzy” (2007) i inspirowany nieśmiertelnym dziełem Williama Szekspira uwspółcześniony „Hamlet XXI wieku” (2010). Jak więc widać, Kara jest wciąż aktywnym reżyserem, który jednak swoje najlepsze lata ma już chyba za sobą.
|