Klasyka kina radzieckiego: Miłość, poezja i… martenowski piec [Feliks Mironier, Marlen Chucyjew „Wiosna na ulicy Zarzecznej” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nakręcona w 1956 roku „Wiosna na ulicy Zarzecznej” była jednym z pierwszych ważnych filmów, jakie miały premierę po XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Między innymi właśnie za sprawą debiuranckiego melodramatu Feliksa Mironiera i Marlena Chucyjewa udało się zerwać ze stalinizmem w kinematografii.
Klasyka kina radzieckiego: Miłość, poezja i… martenowski piec [Feliks Mironier, Marlen Chucyjew „Wiosna na ulicy Zarzecznej” - recenzja]Nakręcona w 1956 roku „Wiosna na ulicy Zarzecznej” była jednym z pierwszych ważnych filmów, jakie miały premierę po XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Między innymi właśnie za sprawą debiuranckiego melodramatu Feliksa Mironiera i Marlena Chucyjewa udało się zerwać ze stalinizmem w kinematografii.
Feliks Mironier, Marlen Chucyjew ‹Wiosna na ulicy Zarzecznej›EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Wiosna na ulicy Zarzecznej | Tytuł oryginalny | Весна на Заречной улице | Reżyseria | Feliks Mironier, Marlen Chucyjew | Zdjęcia | Radomir Wasiliewski, Piotr Todorowski | Scenariusz | Feliks Mironier | Obsada | Nina Iwanowa, Nikołaj Rybnikow, Władimir Guliajew, Walentina Pugaczowa, Giennadij Juchtin, Rimma Szorochowa, Nikołaj Kliuczniew, Marina Gawriłko, Jurij Biełow, Walentin Bryliejew, Aleksandr Moroz, Ludmiła Maksimowa | Muzyka | Boris Mokrousow | Rok produkcji | 1956 | Kraj produkcji | ZSRR | Czas trwania | 90 min | Gatunek | melodramat, obyczajowy | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W 1956 roku obywatelom Kraju Rad wszystko mogło wydawać się nowe. Po odbywającym się zimą XX Zjeździe KPZR, podczas którego sekretarz generalny Nikita Chruszczow potępił „kult jednostki” Stalina, w wielu aspektach ich codzienne życie zaczęło się zmieniać. Gazety nagle zaczęły pisać prawdę (oczywiście stonowaną), wydawano książki, które demaskowały stalinowskie błędy i wypaczenia (a najczęściej po prostu zbrodnie), z łagrów wracali ludzie skazani często na wieloletnie wyroki. W kulturze natomiast zaczęto odchodzić od siermiężnego socrealizmu. Jedną z pierwszych gałęzi sztuki, jakie otrząsnęły się z „fatalnego zauroczenia” było kino. Wreszcie zaczęły powstawać obrazy, których bohaterami nie byli już dziarscy przodownicy pracy, walczący o lepsze plony kołchoźnicy bądź tropiący szpiegów imperialistycznych enkawudziści. Filmy miały dostarczać prawdziwej rozrywki, a nie sączyć prymitywną propagandę. Stąd ogromna popularność takich dzieł, jak komedia muzyczna „ Noc sylwestrowa” Eldara Riazanowa czy melodramat „Wiosna na ulicy Zarzecznej” debiutujących na dużym ekranie Feliksa Mironiera i Marlena Chucyjewa. Marlen Martynowicz Chucyjew (jego imię było akronimem pochodzącym od „Marksa” i „Lenina”) był z pochodzenia Gruzinem; urodził się w 1925 roku w Tyflisie (dzisiejszym Tbilisi). Jako dwudziestopięciolatek ukończył wydział reżyserski moskiewskiego Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii (WGIK), przedstawiając jako pracę dyplomową, zrealizowany do spółki z Mironierem, krótkometrażowy dokument „Budowniczowie miasta”. Trzy lata później otrzymał etat w wytwórni filmowej w Odessie, gdzie przepracował kolejnych pięć lat; w tym czasie nakręcił dwa obrazy: debiutancką „Wiosnę…” oraz rozgrywający się tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej dramat „Bądź moim synem” (1958). Jego bliski przyjaciel Feliks Jefimowicz Mironier – kijowski Żyd – był o dwa lata młodszy; we WGIK-u uczył się jednak w tym samym roczniku. Po ukończeniu studiów ich drogi jednak na parę lat się rozeszły. Mironier wrócił do rodzinnego miasta, gdzie zatrudniono go w wytwórni imienia Ołeksandra Dowżenki, ale już w 1955 roku został ściągnięty do Odessy. Można powiedzieć, że niemal z biegu trafił na plan „Wiosny na ulicy Zarzecznej”. Całkiem prawdopodobne, że to Chucyjew dążył do sprowadzenia Mironiera nad Morze Czarne. Być może już wtedy Feliks Jefimowicz miał gotowy scenariusz filmu, w którym Marlen Martynowicz widział wielki potencjał. Jeśli tak właśnie było, należałoby przyznać, że intuicja Chucyjewa nie oszukała. Film, którego premiera miała miejsce 26 listopada 1956 roku, okazał się wielkim sukcesem (w następnym roku obejrzało go w radzieckich kinach nieco ponad 30 milionów widzów); dzisiaj uważany jest zgodnie przez krytyków za jedno z najpopularniejszych dzieł kinematografii radzieckiej lat 50. XX wieku. Jako że twórcy „Wiosny…” byli debiutantami, a kolorową taśmę – wtedy wciąż będącą w Kraju Rad towarem deficytowym – rezerwowano tylko dla najbardziej zasłużonych reżyserów, obraz był czarno-biały. Dopiero w 2008 roku, przy okazji jego rekonstrukcji cyfrowej (i wydania na DVD), został pokolorowany. Akcja filmu, jak można się domyślać, rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy na przełomie lat 1955/1956. Do prowincjonalnego miasta, w którym działa wielki kombinat metalurgiczny (zdjęcia kręcono w Zaporożu w południowo-wschodniej części Ukrainy), przyjeżdża młoda i niedoświadczona nauczycielka Tatiana Siergiejewna Lewczenko. W wieczorowej szkole średniej ma uczyć języka i literatury rosyjskiej (zastępując pedagożkę, która z jakiegoś powodu nie wytrzymała presji i… uciekła). Ściągnął ją tutaj stary przyjaciel, Nikołaj Nikołajewicz Kruszenkow, inżynier w kombinacie. Pod opiekę Tatiany Siergiejewny zostaje oddana klasa, w której prawie wszyscy zatrudnieni są w tym samym miejscu; w ciągu dnia wykonują ciężką pracę fizyczną, a wieczorami, nierzadko wycieńczeni, siadają w szkolnych ławach. Choć większość z nich chętnie poszukałaby innej rozrywki. Czy można im się dziwić, że do nauki przykładają się słabo? Dla idealistki, jaką jest Lewczenko, to bardzo trudna sytuacja. Jak tu bowiem pakować do zmęczonych głów nieśmiertelne dzieła Aleksandra Puszkina, Lwa Tołstoja czy Aleksandra Gribojedowa… Jednym z uczniów Tatiany Siergiejewny jest pracujący przy piecu martenowskim hutnik Sasza (Aleksandr) Sawczenko. Młoda nauczycielka od pierwszego wejrzenia robi na nim wielkie wrażenie. Tylko jak on ma zwrócić jej uwagę, skoro zdjęcie jej ulubionego poety Aleksandra Błoka bierze za fotografię jej ukochanego? Skoro często, nawet gdyby chciał, nie ma możliwości przygotować się należycie do lekcji? Na dodatek w Saszy od dawna kocha się Zina, u matki której Lewczenko wynajmuje pokój. Zdawszy sobie sprawę z zainteresowania chłopaka nauczycielką, Zina robi się coraz bardziej zazdrosna. Najchętniej usidliłaby go, namawiając do rezygnacji z dalszej nauki. Podobne podszepty Sawczenko słyszy od swego przyjaciela, Jurija Żurczenki, kierowcy wywrotki w bazie transportowej. Jura ani myśli o kształceniu – wystarczy mu to, co ma teraz. Czas po pracy spędza na zabawie i spotkaniach z dziewczynami. Do tego samego namawia też Saszę. Ten zdaje sobie jednak sprawę, że jeśli chce kiedyś umówić się z Tatianą, nie może zrezygnować ze szkoły. Z drugiej strony każda próba zbliżenia się do kobiety, kończy się niepowodzeniem, co jedynie wzmaga frustrację robotnika. Jeszcze parę lat wcześniej w taką historię wmieszana byłaby walka o przodownictwo pracy i wyrabianie norm; o zapewnienie szczęścia młodym staraliby się natomiast partyjni działacze; zewsząd też na bohaterów filmu i widzów spoglądałby z portretów czuwający nad wszystkim towarzysz Stalin. Na szczęście w nakręconej już po rozpoczęciu politycznej „Odwilży” „Wiośnie…” nic takiego nie ma. Nie pada nazwisko Stalina, nie pojawiają się takie słowa, jak „komunizm” (choć niektórzy tytułują się per „towarzyszu”, ale nic więcej) czy „pięciolatka”. Tatiana i Sasza przeżywają prawdziwe, nie wyimaginowane problemy sercowe. Ona – uduchowiona inteligentka z wielkiego miasta – ma twarde zasady i stawia granice, on – robotnik (zapewne ze wsi) – wesoły i zawsze skory do zabawy, nie potrafi zrozumieć jej moralnych oporów i dylematów. Jak często w takich sytuacjach, pojawiają się także przeszkody natury obiektywnej. Ich dopiero rodzące się uczucie zostaje poddane wielkiej próbie. Od obojga wymaga zrobienia kroku w tył, wyzbycia się uprzedzeń i szczerej rozmowy. Ale, jak wiadomo, o tę ostatnią jej zawsze najtrudniej. Zwłaszcza kiedy ci, których uważa się za przyjaciół, starają się wprowadzić jeszcze większy zamęt. Tak, jak w „Wiośnie na ulicy Zarzecznej” – o miłości kino radzieckie wcześniej nie opowiadało. Widzowie byli więc urzeczeni bezpretensjonalnością i „zwykłością” bohaterów, których sercowe rozterki doskonale podkreślała jeszcze nastrojowa muzyka debiutującego w roli kompozytora filmowego (i dostarczyciela wpadających w ucho piosenek) Borisa Mokrousowa („ Nieuchwytni mściciele”). Rolę Tatiany powierzono Ninie Iwanowej (rocznik 1934), która nie była zawodową aktorką, choć już jako dziesięciolatka zagrała w opowiadającym o blokadzie Leningradu filmie „Była sobie dziewczynka” (1944) Wiktora Ejsymonta. Na plan „Wiosny…” trafiła w zasadzie przez przypadek. Po premierze wróżono jej wielką karierę, ale w kolejnych rolach – jak można sądzić, z braku formalnego wykształcenia, a pewnie i talentu – wypadała słabo i dziesięć lat później wycofała się z aktorstwa (choć pracowała w kinematografii na stanowiskach administracyjnych). Zakochanego w Tatianie Saszę zagrał bardzo później popularny Nikołaj Rybnikow („ Dziewczęta”); kierowcę Jurija – Władimir Guliajew („ Operacja Y, czyli Przypadki Szurika”, „ Brylantowa ręka”), Zinę – debiutantka Walentina Pugaczowa (1935-2008), natomiast inżyniera Kruszenkowa – Giennadij Juchtin („ Ballada o żołnierzu”, „ Syberiada”). Za zdjęcia do filmu odpowiadało dwóch debiutujących operatorów, zresztą z tego samego kursu na wydziale operatorskim WGIK-u (rocznik 1954). Co ciekawe, obaj po paru latach przerzucili się na reżyserię. A byli to Radomir Wasiliewski oraz – dużo bardziej znany – Piotr Todorowski („ Wierność”). A co stało się później z najważniejszymi twórcami „Wiosny…”? Mironier nakręcił samodzielnie jedynie dwa filmy: obyczajową „Ulicę młodości” (1958) oraz melodramat „Przepustka na ląd” (1962), po czym zrezygnował z reżyserii na rzecz kariery pisarskiej (został dramaturgiem i scenarzystą). Zmarł nagle w 1980 roku w czasie pobytu w Domu Pracy Twórczej w abchaskiej Picundzie nad Morzem Czarnym. Chucyjew – dla odmiany – stał się reżyserką legendą. Jego dramaty „Mam 20 lat” (1964) i „Letni deszcz” (1966) stały się jednymi z najważniejszych dzieł lat 60. Potem, nie licząc dokumentów, kręcił już rzadko, w zasadzie jeden film na dekadę (wojenny „Był miesiąc maj”, 1970; obyczajowe „Postscriptum”, 1983; fantasmagoryczna „Nieskończoność”, 1991). Realizował się głównie jako pedagog, profesor WGIK-u. Gdy zmarł w marcu ubiegłego roku, mając 93 lata, opłakiwała go cała filmowa Rosja.
|