Klasyka kina radzieckiego: Jak wnuki Marsa przeniosły się na Wenus [Paweł Kłuszancew „Planeta burz” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Oglądana prawie sześćdziesiąt lat po powstaniu „Planeta burz” Pawła Kłuszancewa nie robi gigantycznego wrażenia, ale w momencie kiedy powstała, w niczym nie ustępowała produkcjom amerykańskim. Nic więc dziwnego, że film ten (jak i inne dzieła Rosjanina), obfitujący w świetne, jak na tamte czasy, efekty specjalne, zadziwił takich mistrzów kina fantastycznonaukowego, jak Stanley Kubrick, George Lucas i Ridley Scott.
Klasyka kina radzieckiego: Jak wnuki Marsa przeniosły się na Wenus [Paweł Kłuszancew „Planeta burz” - recenzja]Oglądana prawie sześćdziesiąt lat po powstaniu „Planeta burz” Pawła Kłuszancewa nie robi gigantycznego wrażenia, ale w momencie kiedy powstała, w niczym nie ustępowała produkcjom amerykańskim. Nic więc dziwnego, że film ten (jak i inne dzieła Rosjanina), obfitujący w świetne, jak na tamte czasy, efekty specjalne, zadziwił takich mistrzów kina fantastycznonaukowego, jak Stanley Kubrick, George Lucas i Ridley Scott.
Paweł Kłuszancew ‹Planeta burz›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Planeta burz | Tytuł oryginalny | Планета бурь | Reżyseria | Paweł Kłuszancew | Zdjęcia | Arkadij Klimow | Scenariusz | Aleksandr Kazancew, Paweł Kłuszancew | Obsada | Władimir Jemieljanow, Gieorgij Żżonow, Giennadij Wiernow, Jurij Sarancew, Kiunna Ignatowa, Gieorgij Tejch, Boris Prutkowski | Muzyka | Johann Admoni, Aleksandr Czernow | Rok produkcji | 1961 | Kraj produkcji | ZSRR | Czas trwania | 82 min | Gatunek | przygodowy, SF | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kinematografia wschodnioeuropejska była przez długie lata na bakier z science fiction. Twórcy ze Związku Radzieckiego (pomijając dzieła powstające jeszcze w epoce kina niemego, jak legendarna „Aelita” Jakowa Protazanowa z połowy lat 20. ubiegłego wieku), Polski Ludowej, Niemieckiej Republiki Demokratycznej czy Czechosłowacji (wyjątkiem jest „ Krakatit” Otakara Vávry z 1947 roku) – nie potrafili zrealizować widowiskowego, dorównującego produkcjom zachodnim (zwłaszcza amerykańskim i brytyjskim) filmu fantastycznonaukowego. Przykładem mało udane adaptacje prozy Stanisława Lema, jak chociażby enerdowsko-polska „Milcząca gwiazda” (1959) Kurta Maetziga czy czechosłowacka „Ikaria XB 1” (1963) Jindřicha Poláka. Zmieniło się to dopiero za sprawą „ Solarisa” (1972) Andrieja Tarkowskiego, który siedem lat później dorzucił jeszcze ekranizację prozy Strugackich pod postacią „ Stalkera”. Do dziś jednak wielu znawców uważa, że w większym stopniu są to filmy… religijne, które jedynie wykorzystują kostium science fiction. I na dodatek niewiele mają wspólnego z ich literackimi pierwowzorami. Zaiste trudno polemizować i z jednym, i z drugim. Co nie zmienia faktu, że są to arcydzieła X Muzy. O fantastycznonaukowym kinie radzieckim (i częściowo rosyjskim) pisałem przed sześcioma laty w dwóch artykułach, które wciąż znajdziecie na stronach „Esensji”: „ Science fiction z kraju gułagów. Radziecka filmowa fantastyka naukowa przed Andriejem Tarkowskim” oraz „ Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju Tarkowskim”. W pierwszym z nich pojawia się nawiązanie do „Planety burz” i jej reżysera Pawła Władimirowicza Kłuszancewa (1910-1999), artysty i wizjonera cieszącego się dużo większym uznaniem poza granicami Kraju Rad niż w swojej ojczyźnie. Człowieka, którego życie i dokonania idealnie obrazują powiedzenie, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Kłuszancew urodził się i zmarł w Petersburgu, mimo że za jego życia miasto to było i Piotrogrodem, i Leningradem. Jako dwudziestolatek ukończył wydział operatorski Techniku Fotograficzno-Kinowego; bardzo wcześnie wyspecjalizował się w zdjęciach kombinowanych. I choć karierę zaczął jeszcze w latach 30., to jednak na dobre rozwinął skrzydła – oczywiście w miarę możliwości w klatce, jaką dla ludzi jego pokroju był Związek Radziecki – dopiero po Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Realizował głównie filmy dokumentalne o charakterze popularnonaukowym, a interesował go głównie kosmos i dokonywane w tej dziedzinie odkrycia. Temu (ale również innym zagadnieniom z astronomii i fizyki) poświęcone były takie obrazy, jak „Meteoryty” (1948), „Wszechświat” (1951), „Tajemnica substancji” (1956), „Droga do gwiazd” (1957) czy „Drgania i fale” (1960). Wreszcie pierwsza – i, jak się potem okazało, jedyna – pełnometrażowa fabuła, czyli słynna „Planeta burz”, której premiera miała miejsce w połowie kwietnia 1962 roku i która krótko potem została sprzedana do prawie trzydziestu krajów na całym świecie. Sukces był więc ogromny, tyle że nie w ojczyźnie autora. W Kraju Rad tak zwane „najwyższe czynniki” – w postaci wszechwładnej minister kultury Jekatieriny Furcewej – uznały dzieło Pawła Władimirowicza za „ciekawe”, lecz niepotrzebnie pokazujące na ekranie płaczącą radziecką astronautkę. Bo to przecież nie do pomyślenia, aby obywatelka sowiecka płakała w kosmosie; komunistka nie ma do tego prawa. Ten głos świadczy dobitnie o tym, na co zwracano uwagę, jakby zupełnie pomijając fakt, że na planie „Planety burz” Kłuszancew wykorzystał, będące ewenementem jak na tamte czasy, efekty specjalne. Poznali się za to na nich Amerykanie. Dzieło Rosjanina – pokazywane w USA w różnych wariantach – stało się bowiem inspiracją dla tak znakomitych twórców, jak Stanley Kubrick, George Lucas czy Ridley Scott. Podstawą scenariusza stała się powieść klasyka radzieckiej literatury fantastycznonaukowej Aleksandra Kazancewa (1906-2002), który swą pierwszą prozę spod znaku science fiction opublikował w 1936 roku. „Wnuki Marsa”, które następnie zostały przechrzczone na „Planetę burz”, ujrzały światło dzienne pod koniec lat 50. XX wieku. Kazancew pomógł zresztą Kłuszancecowi stworzyć fabułę filmu, które nie odbiegała bardzo od eksploracyjnej fantastyki, jaka była popularna wówczas w całym świecie. Dzieło Pawła Władimirowicza podejmuje bowiem temat pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją, która – zdaniem kosmonautów uczestniczących w specjalnej misji – powinna istnieć na Wenus (Wenerze). Wyruszyły tam trzy statki kosmiczne: „Syriusz”, „Wega” oraz „Capella”. Ten ostatni miał najmniej szczęścia; w ostatniej fazie wyprawy zostaje bowiem trafiony zagubionym w przestrzeni meteorytem. To sprawia, że powodzenia całej misji staje pod potężnym znakiem zapytania, ponieważ do przeprowadzenia skutecznego lądowania na obcej planecie potrzebne były wszystkie trzy obiekty. Ziemia nie pozostawia złudzeń – kolejny gwiazdolot, „Arktur”, będzie mógł wystartować najwcześniej za tydzień, a i tak miną aż cztery miesiące, zanim doleci do „Syriusza” i „Wegi”. Jeśli w ogóle doleci… W takiej sytuacji dowódca całej wyprawy, profesor Ilja Wasiljewicz Wierszynin, podejmuje decyzję o lądowaniu specjalnym pojazdem na powierzchni Wenus załogi „Wegi”, w skład której wchodzą profesor geologii Iwan Szczerba oraz amerykański inżynier Allan Kern, konstruktor potężnego robota o imieniu John, który ma im towarzyszyć w poznawaniu obcego świata. Na pokładzie orbitującego statku pozostaje jedynie odpowiedzialna za utrzymanie kontaktu z „Syriuszem” i Ziemią Masza Iwanowna. Jak się okazuje, krótko po osadzeniu pojazdu na planecie zanika łączność; nie wiadomo, co stało się ze Szczerbą i Kernem. Komenda nadana z Ziemi jest jednoznaczna: Przerwać ekspedycję! Lecz Wierszynin nie chce pozostawić podległych mu astronautów na Wenus. A co jeśli żyją i czekają na ratunek? Ryzykując całą swoją karierę (inna sprawa, że jest już człowiekiem wiekowym i zbyt dużo do stracenia nie ma), postanawia ruszyć na pomoc; zabiera ze sobą swoich towarzyszy – inżyniera Romana Bobrowa i radiotelegrafistę Aloszę – i w ślad za Iwanem i Allanem ląduje na Wenus. Przy okazji wygłasza patetyczne, propagandowe przemówienie o wielkości komunizmu. Cóż, w Związku Radzieckim nawet kinematografia science fiction musiała płacić „czerwonemu” cesarzowi co cesarskie. To, co w „Planecie burz” najciekawsze, dzieje się właśnie na Wenus. Intrygujące jest to, jak na początku lat 60. XX wieku wyobrażano sobie inne planety i żyjące na nich istoty. W tym konkretnym przypadku są to prehistoryczne gady jurajskie (w pewnym momencie pojawia się dinozaur łudząco podobny do brontozaura), spośród których najbardziej widowiskowe okazują się… miniaturowe (wielkości człowieka) godzille. Są też mięsożerne rośliny, które próbują pożreć jednego z astronautów, ale także stworzenia, których nie widać, a jedynie słychać. Wydawany przez nie dźwięk przypomina śpiew mitycznych syren. Kim są? Jak wyglądają? Przypominają ludzi? Są inteligentne? Pytań jest mnóstwo, ale załoga „Syriusza” musi w pierwszej kolejności skupić się na odnalezieniu i uratowaniu swoich towarzyszy. Poszukując ich, poznaje kolejne tajemnice Wenus – ląduje na dnie morza, obserwuje wybuch potężnego wulkanu… Atrakcji „turystycznych” nie brakuje, a wszystko to pokazane jest oczywiście z pewną umownością, lecz jednocześnie niezwykle intrygująco. Trzeba przyznać, że efekty wykorzystane przez Kłuszancewa, mimo naiwności fabuły i niezgodności z wiedzą naukową, bronią się do dzisiaj. Jak to w takich filmach w Związku Radzieckim bywało, zakończenie musi być optymistyczne, ale to nie oznacza, że autor nie przemycił też głębszego przekazu. Działająca na wyobraźnię jest zwłaszcza ostatnia scena rozgrywająca się na Wenus. Za zdjęcia do „Planety burz” odpowiadał Arkadij Klimow (1914-1970), przedwojenny absolwent moskiewskiego Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii (WGIK), dla którego była to jedyna praca fabularna; głównie bowiem wykorzystywano jego talent w filmach dokumentalnych i naukowych. Ścieżka dźwiękowa wyszła spod ręki dwóch kompozytorów: Aleksandra Czernowa (1917-1971) i – mającego żydowskie korzenie – Johanna Admoniego (1906-1979). Jest ona mieszanką klasyczne muzyki symfonicznej z eksperymentami elektronicznymi, co też było istotnym novum w radzieckiej kinematografii. W rolach głównych pojawili się artyści, którzy już wtedy cieszyli się uznaniem, ale i tacy, którzy na nie dopiero pracowali. W Wierszynina wcielił się Władimir Jemieljanow („ Wrogie żywioły”, „ Nieśmiertelny garnizon”, „ Muchtar na tropie”), w Bobrowa – Gieorgij Żżonow („ Samolot w płomieniach”), w Szczerbę – Jurij Sarancew („ Gorzki romans”), natomiast w Kerna – Gieorgij Tejch („ Solaris”). W ważący wiele kilogramów metalowy „kostium” robota Johna wbił się z kolei Boris Prutkowski, kilka lat wcześniej odnoszący sukcesy (był nawet mistrzem Związku Radzieckiego) zawodnik sambo i zapasów w stylu wolnym. Na koniec warto wspomnieć jeszcze o amerykańskim sukcesie „Planety burz”. Dystrybutorzy zza Oceanu (słynny Roger Corman) nie tylko wykupili prawo do pokazywania tego filmu w Ameryce Północnej, ale również na jego bazie stworzyli dwa „nowe” dzieła. Oryginalny materiał przykroili, przemontowali, dokręcili nowe sceny z aktorami amerykańskimi, a artystom radzieckim nadali anglojęzyczne pseudonimy. W efekcie tych zabiegów w 1965 roku do kin w USA trafił obraz zatytułowany „Voyage to the Prehistoric Planet”, pod którym jako reżyser podpisany został Curtis Harrington, natomiast trzy lata później – kolejna przeróbka, czyli „Voyage to the Planet of Prehistoric Women”, którą „wyreżyserował” Derek Thomas (pod tym fikcyjnym imieniem i nazwiskiem ukrył się słynny później twórca Peter Bogdanovich). Stanley Kubrick, George Lucas i Ridley Scott prawdopodobnie z dziełem Kłuszancewa po raz pierwszy zetknęli się w którejś z tych wersji. Nie omieszkali jednak w kolejnych latach dotrzeć do oryginalnej „Planety burz” – i wtedy jeszcze bardziej docenili film artysty z Petersburga.
|