East Side Story: Miasto skazane na śmierć [Andriej Zajcew „Dziennik blokady” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Trwająca blisko dziewięćset dni blokada Leningradu, w której brały udział nie tylko wojska niemieckie, ale także fińskie, włoskie i ochotnicy hiszpańscy, do dzisiaj jest w Rosji jątrzącą raną, o której nie sposób zapomnieć. Głównie z uwagi na niepowetowane straty w ludziach. Szacuje się, że jedynie z powodu głodu w mieście zmarło około miliona cywilów. O ich straszliwych przeżyciach opowiada wstrząsający „Dziennik blokady” autorstwa Andrieja Zajcewa.
East Side Story: Miasto skazane na śmierć [Andriej Zajcew „Dziennik blokady” - recenzja]Trwająca blisko dziewięćset dni blokada Leningradu, w której brały udział nie tylko wojska niemieckie, ale także fińskie, włoskie i ochotnicy hiszpańscy, do dzisiaj jest w Rosji jątrzącą raną, o której nie sposób zapomnieć. Głównie z uwagi na niepowetowane straty w ludziach. Szacuje się, że jedynie z powodu głodu w mieście zmarło około miliona cywilów. O ich straszliwych przeżyciach opowiada wstrząsający „Dziennik blokady” autorstwa Andrieja Zajcewa.
Andriej Zajcew ‹Dziennik blokady›EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Dziennik blokady | Tytuł oryginalny | Блокадный дневник | Reżyseria | Andriej Zajcew | Zdjęcia | Irina Uralska | Scenariusz | Andriej Zajcew | Obsada | Olga Ozołłapinia, Siergiej Drejden, Andriej Szybarszyn, Daria Rumiancewa, Wasilina Makowcewa, Olga Granina, Aleksandra Granina, Jekatierina Durowa, Paweł Fartukow, Wiera Miłowska, Joła Sańko, Polina Fiłonienko, Aleksiej Filimonow | Muzyka | Wolfgang Amadeusz Mozart | Rok produkcji | 2020 | Kraj produkcji | Rosja | Czas trwania | 118 min | Gatunek | dramat, wojenny | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Gdybyśmy przyjrzeli się jedynie dotychczasowej twórczości fabularnej moskiewskiego reżysera Andrieja Zajcewa (rocznik 1975) – począwszy od krótkometrażówki „Plakat” (2006), poprzez inspirowanych twórczością Wiktora Coja (lidera formacji Kino) obyczajowych „ Obiboków” (2011), aż po młodzieżowy melodramat „ 14+. Historia pierwszej miłości” (2015) – moglibyśmy być mocno zdziwieni faktem, że to właśnie ten autor postanowił nakręcić film o oblężonym przez hitlerowców (i ich sojuszników) Leningradzie. Tyle że Zajcew to również zdolny i ceniony dokumentalista, który w tej roli niejeden raz sięgał po wydarzenia z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (vide „Wiktor Astafjew. Wesoły żołnierz”, 2010; serial „Moja Wielka Wojna. Wspomnienia weteranów”, 2012). W „Dzienniku blokady” połączył oba wątki swojej twórczości – postanowił nakręcić dzieło fabularne o wojnie i wybrał temat, który do dzisiaj, siedemdziesiąt pięć lat od jej zakończenia, przykuwa uwagę widzów na terenie całego imperium poradzieckiego. Oficjalnie za moment, w którym rozpoczęła się blokada miasta nad Newą uznaje się 8 września 1941, a jej zakończenie – 27 stycznia 1944 roku. W tym czasie mieszkańcy Leningradu, których nie ewakuowano, żyli w skrajnie trudnych warunkach, cierpiąc głód i – w okresie jesienno-zimowym – chłód. Narażeni byli na niemal nieustanny ostrzał artyleryjski bądź naloty; w mieście działały także wrogie grupy dywersyjne; we znaki dawali się zresztą również „swoi” z NKWD. Wielu z tych, którzy przetrwali, spisało po wojnie wspomnienia; zbierano je też odgórnie, z rozkazu władz państwowych, które chciały przedstawić światu świadectwo okrucieństwa wroga. Scenariusz „Dziennika…” powstał właśnie na podstawie relacji tak zwanych „blokadników”, w tym przede wszystkim poetki Olgi Fiodorowny Bergholc (1910-1975) oraz prozaika i eseisty Daniiła Aleksandrowicza Granina (1919-2017). Bergholc, prześladowana w latach 30. XX wieku, wiele tekstów poświęciła oblężeniu, w tym ten najsłynniejszy, po który w głównej mierze sięgnął Zajcew – „Dzienne gwiazdy” (1959; wydanie polskie 1966). Premiera „Dziennika blokady” miała miejsce na początku października tego roku w ramach spóźnionego o parę miesięcy z powodu pandemii koronawirusa Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Moskwie. Dzieło Zajcewa wstrząsnęło zarówno jurorami, jak i nielicznymi krytykami i widzami – nie bez powodu więc uhonorowano je Złotym „Świętym Jerzym”, czyli okazałą statuetką przyznawaną najlepszemu filmowi. I choć pojawiające się w późniejszym czasie oceny w mediach były bardziej zróżnicowane (nie wszystkim przypadł do gustu brutalny naturalizm i pozbawiona emocji narracja), nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z obrazem chwytającym za gardło i wywracającym wnętrzności, przy którym niejeden krwawy slasher, pełen efektów specjalnych, wypada… blado. Trupio blado. Tym bardziej że to, co pokazuje Zajcew, wydarzyło się naprawdę. I to zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Przy okazji odżywa oczywiście odwieczny spór toczony przez artystów i krytyków (podejmowany zwłaszcza przy omawianiu filmów o Holokauście), jak pokazać niewyobrażalną grozę wojny – dosłownie czy też ubrać ją w symboliczne obrazy? Zajcew wybrał opcję pierwszą. Dowódcy Wehrmachtu, dotarłszy do bram miasta, zrezygnowali z frontalnego szturmu, byli bowiem przekonani, że nadchodzące mróz i podążający za nim głód wykonają za nich najokrutniejsze zadanie. Że wystarczy kilka zimowych miesięcy, aby wyczerpani mieszkańcy poddali się bez walki. Tymczasem jest już luty 1942 roku; mija szósty miesiąc oblężenia, a Leningrad wciąż nie chce pokornie pochylić się przed najeźdźcą i błagać o litość. Scena, od której rozpoczyna się „Dziennik blokady”, jest bardzo wymowna i podkreśla nierzeczywistość sytuacji, w jakiej znaleźli się Rosjanie. Dwadzieścia kilometrów od opłotków miasta usytuowana jest bateria niemieckiej artylerii; gigantyczne armaty wycelowane są w stronę Leningradu. Oficer Wehrmachtu lejtnant Günther szykuje się do kolejnego ostrzału. Dla niego to codzienny rytuał, z którego czyni wspaniałą zabawę, zapraszając na niecodzienny „spektakl” swoją kochankę Gretchen. Słuchając z płyty Wolfganga Amadeusza Mozarta (jego muzyka rozbrzmiewa zresztą w całym filmie), odpalają pociski, które w widowiskowy sposób spadają na – dosłownie – skute lodem miasto. To, co dla Niemców jest okazją do świetnej zabawy (wciąż są przekonani, że lada dzień wkroczą do centrum Leningradu, by odbyć triumfalny przemarsz przed upokorzonymi wrogami), dla mieszkańców jest wielkim utrapieniem, przyczyną codziennych osobistych tragedii, które wprawdzie spowszedniały im już, ale wciąż przysparzają fizycznego bólu i psychicznej udręki. Młoda Olga, straciwszy męża, postanawia, po odtransportowaniu jego ciała z pomocą sąsiadki do jednej z miejskich kostnic, udać się na przedmieścia – do swego ojca pracującego jako chirurg w przyfabrycznym szpitalu. Droga, jaką musi pokonać przez skute trzydziestostopniowym mrozem Piekło, staje się symbolem dramatu milionów leningradczyków. Nic nie jest kobiecie oszczędzone, śmierć grozi jej na każdym kroku – w wyniku ostrzału armatniego, z ręki innego pozbawionego zahamowań i rozumu człowieka bądź skrajnego wycieńczenia. Wrogiem staje się w takiej sytuacji własny, słabnący z godziny na godzinę, organizm. Wystarczy na moment przystanąć, przysiąść, zamknąć oczy, by się już nie obudzić, by stać się być może jeszcze żyjącym, ale tak naprawdę już trupem. Czarno-białe zdjęcia (z pominięciem nielicznych kolorowych retrospekcji) i, jak można sądzić, gigantyczne, podrasowane komputerowo dekoracje nawiązują bezpośrednio do niemieckiego ekspresjonizmu filmowego z lat 20. XX wieku. Dzięki nim ulice oblężonego Leningradu przywołują na myśl świat postapokaliptyczny, niewiele różniący się od tego, co pokazał Konstantin Łopuszanski w „ Listach martwego człowieka” (1986), wstrząsającym dramacie science fiction. Choć jeszcze trafniejszym odnośnikiem byłaby nakręcona przez tego samego twórcę w 1980 roku krótkometrażówka „ Solo”, której nie tylko czas i miejsce akcji, ale również ton i forma narracji przypominają dzieło Zajcewa. Powolne tempo żałobnego marsza, bo tym właśnie jest odyseja Olgi, oraz wizualny naturalizm, brutalny aż do bólu – chyba żadnego widza nie pozostawią obojętnym. „Dziennik…”, choć opowiada o tragedii sprzed niemal osiemdziesięciu lat, wciąż jednak pozostaje aktualny. Wystarczy sobie przypomnieć prezentowane w mediach zdjęcia z oblężonego bośniackiego Sarajewa czy syryjskiego Aleppo, by zdać sobie sprawę, że to przed czym ostrzega rosyjski reżyser może do nas powrócić w każdej chwili. Autorką przejmujących zdjęć jest Irina Uralska (rocznik 1960), operatorka pracująca głównie przy filmach dokumentalnych, nieczęsto stająca za kamerą na planie fabuł (jednym z wyjątków był „ Jar” z 2007 roku). Co w tym konkretnym wypadku okazało się plusem, łatwiej jej bowiem było wejść w świat, jaki musiała wykreować na ekranie. Główną rolę Olgi (w domyśle Bergholc) zagrała dwudziestotrzyletnia Olga Ozołłapinia („ 14+. Historia pierwszej miłości”, „ Jak Witia Czesnok Liochę Sztyra do domu opieki wiózł”), jej zmarłego dwa lata po zakończeniu wojny ojca – Siergiej Drejden („ Van Goghi”, „ Przebaczenie”), lejtnanta Günthera – Andriej Szybarszyn („ Róże dla Elzy”, „ Powrót do Afganistanu”). W drobniejszych epizodach możemy natomiast wyłowić na ekranie, choć wcale nie będzie to łatwe, twarze Darii Rumiancewej („ Cud”), Wasiliny Makowcewej („ Anioły rewolucji”, „ Łagodna”), Aleksieja Filimonowa („ Byk”), Poliny Fiłonienko („ Pokażę ci Moskwę”) czy Joły Sańko („ Raj”). Kinowa premiera „Dziennika blokady” w Rosji zapowiedziana jest na 27 stycznia przyszłego roku, czyli dzień, w którym przypadnie siedemdziesiąta siódma rocznica zakończenia oblężenia Leningradu.
|