„Czego nauczyła mnie ośmiornica” to pasjonujący film przyrodniczy z pięknymi zdjęciami podwodnego świata i nietypową, bardzo osobistą narracją.
Moja przyjaciółka jest mięczakiem
[Pippa Ehrlich, James Reed „Czego nauczyła mnie ośmiornica” - recenzja]
„Czego nauczyła mnie ośmiornica” to pasjonujący film przyrodniczy z pięknymi zdjęciami podwodnego świata i nietypową, bardzo osobistą narracją.
Pippa Ehrlich, James Reed
‹Czego nauczyła mnie ośmiornica›
Trzeba przyznać, że od strony wizualnej dzieło Pippy Ehrlich i Jamesa Reeda wygląda niesamowicie, oszałamia wręcz bogactwem kolorów. Turkusy i seledyny wylewają się z ekranu, a bogactwo kształtów podwodnych istot ukazuje niesamowitą kreatywność natury, każąc nam zwątpić w siłę wyobraźni autorów SF i sens szukania obcych w kosmosie, skoro pełno ich w oceanicznych głębinach. Film nakręcono w podwodnym „lesie wodorostów” na Ocenie Atlantyckim, u wybrzeży Republiki Południowej Afryki, w okolicach Przylądka Burz.
Nie jest to typowy film przyrodniczy, który z neutralnej perspektywy pokazywałby zwyczaje zwierząt, komentując je zza kadru głosem Krystyny Czubówny. Narrator-filmowiec Craig Foster jest tu obserwatorem i uczestnikiem, razem z nim odkrywamy kolejne tajemnice i niespodzianki, o których czasem on sam nie miał pojęcia (okazuje się np., że ośmiornica potrafi… wyjść na ląd). Osobisty ton narracji podkreśla obecność syna, który złapał ojcowską przynętę i wraz z nim ochoczo nurkuje w oceanie. Foster nie jest reżyserem tego filmu (chociaż był autorem kilku innych filmów dokumentalnych), nie jest nawet autorem zdjęć (w tej roli figuruje na liście płac Roger Horrocks), choć materiał przez niego nakręcony został wykorzystany. Filmowa narracja ma formę dziennika, gdzie kolejne rozdziały to kolejne dni, których spędził on ponad 300 w podwodnym środowisku (oczywiście do montażu wybrano tylko niektóre z nich, te, kiedy „coś się działo”).
Film opowiada o więzi, jaką Foster zbudował z tytułową ośmiornicą (aż dziwne, że nie nadał jej imienia), która trwała mniej więcej rok, do złożenia przez nią jaj i śmierci. Z obserwatora Foster staje się… właściwie kim? Kimś w rodzaju właściciela oswojonego zwierzęcia? Równym parterem-istotą biologiczną? Przyjacielem? Piękne są sceny, kiedy ośmiornica w końcu przełamuje nieufność (co było dość trudne, ale bez przesady) i decyduje się zbadać macką z przyssawkami rękę człowieka. Wraz z nim interpretujemy to jako przykład niemal dziecięcej ciekawości, a zatem – czegoś w rodzaju szczątkowej świadomości, inteligencji? Po paru miesiącach ośmiorniczka obejmuje z ufnością już cały tors nurka, z czego jest on dumny niesamowicie. Skojarzenia ze śpiącym w taki sposób kotem domowym są oczywiste.
Narracja obfituje też w sceny pełne dramatyzmu, rodem z filmu sensacyjnego, jak choćby pościg rekina leniwego za naszą bohaterką (jego nazwa wydaje się niezbyt adekwatna). Sposób, w jakim wyprowadza ona drapieżnika w pole, budzi zdumienie. To, co obserwujemy, interpretujemy jako zdolność do uczenia się i znajdowania różnych strategii przetrwania (otoczenie się „zbroją” z przyssanych skorupiaków czy rajd na grzbiecie rekina, gdzie jego szczęki nie sięgają). Natomiast kiedy sama poluje, potrafi nawet wykorzystać naszego filmowca w kreowaniu strategii łowieckiej, nakierowując go w odpowiednie miejsce.
Craig Foster „współodczuwa” to, co się dzieje z jego przyjaciółką. Kiedy w pewnym momencie omal nie odchodzi ona do ośmiorniczego raju po tym, jak rekin makabrycznie odgryza jej ramię, on sam ponownie popada w depresję, przeżywając jej cierpienie tak, jak własne. Na szczęście macka zaczyna powoli odrastać… Zatem to opowieść o budzeniu się empatii wobec świata zwierząt, budowaniu więzi z naturą. Owszem, udziela się to widzowi i dość trudno będzie mu patrzeć na ośmiorniczki w charakterze dania… Ale wydaje się, że czasem twórcy idą za daleko. Oto, co mówi narrator-Foster o lesie wodorostów:
„To prawie jak leśny umysł. Czułem to. To wielkie stworzenie. Było tysiące razy bardziej świadome (!) i inteligentne niż ja. To jak olbrzymi podwodny mózg, pracujący przez miliony lat. Utrzymuje wszystko w równowadze”.
Po śmierci zwierzęcia „czuje jej obecność” w legowisku, miejscu, gdzie ostatecznie została pożarta przez ryby. Takie „duchowo-mistyczne” wtręty w filmie przyrodniczym wydają się odrobinę nie na miejscu, ocierają się o panteizm. W trakcie seansu zastanawiamy się, na ile filmowiec antropomorfizuje zachowania tak odległego od nas stworzenia. I czy rzeczywiście „bawi się” ona ławicą rybek, czy może tylko obserwator interpretuje to w ten sposób.
Ale może coś jest na rzeczy. Naukowcy sami do końca nie rozumieją, dlaczego ośmiornice są tak inteligentne. Przedstawicielka gatunku Octopus vulgaris posiada dwa tysiące niezależnych przyssawek („to tak, jak byśmy mieli 2000 palców”), a w w ciele dwa razy tyle neuronów, co kot i mniej więcej tyle, co pies. Dwie trzecie jej umiejętności poznawczych znajduje się poza mózgiem, w ramionach. Jej zachowanie wydaje się spełniać definicję inteligencji (modyfikacja zachowania w reakcji na okoliczności), ale czy rzeczywiście są to sposoby wymyślane „świadomie”, czy raczej instynktowne automatyzmy? W końcu milion lat i szalone tempo wymiany pokoleń (jedno na rok) to dla ewolucyjnych mechanizmów sporo czasu. Ewolucja głowonogów rozpoczęła się, zanim jeszcze powstały płazy, ich przedstawiciele byli ważnymi gatunkami w paleozoiku, kiedy kręgowce dopiero zaczynały wychodzić na ląd.
Film mówi zatem sporo o podwodnym świecie, ale także wiele o nas samych, o szukaniu w naturze luster i podobieństw. Kiedy widzimy echa „ludzkich” zachowań u zwierząt, kiedy adaptujemy się fizycznie do bardziej pierwotnego środowiska, tak jak Foster, czujemy utraconą więź z naturą. Owszem, to piękne, tylko zastanawiam się, czy takie podejście można jeszcze nazwać naukowym, które wymaga możliwie najbardziej neutralnej obserwacji. Tutaj mamy co do tego wątpliwości, z powodu bardzo osobistego tonu (w dużej części to film o samym Fosterze) i podkreślania niemal mistycznej więzi między człowiekiem a naturą. Skupienie się wyłącznie na ewolucyjnych wyjaśnieniach najbardziej nawet zaskakujących zachowań wystarczyłoby w zupełności. Niemniej sama empatia wobec innych stworzeń i przyrody jest czymś jak najbardziej zacnym i być może właśnie ona ujęła oskarowe gremium, które zdecydowało o nagrodzeniu filmu.