Dzisiaj spaghetti-westernów już się nie kręci. Odeszły w niebyt jeszcze w latach 70. XX wieku, pozostawiając po sobie nie tylko charakterystyczne ścieżki dźwiękowe, ale także całą galerię niezwykłych bohaterów. W tym – Sartanę, który pojawił się w pięciu oficjalnych filmach serii. Ostatnim był „Zapalcie lont, nadchodzi Sartana” Giuliana Carnimea, który oglądnąć można na platformie Netflix.
Rewolwerowiec-gadżeciarz
[Giuliano Carnimeo „Zapalcie lont, nadchodzi Sartana” - recenzja]
Dzisiaj spaghetti-westernów już się nie kręci. Odeszły w niebyt jeszcze w latach 70. XX wieku, pozostawiając po sobie nie tylko charakterystyczne ścieżki dźwiękowe, ale także całą galerię niezwykłych bohaterów. W tym – Sartanę, który pojawił się w pięciu oficjalnych filmach serii. Ostatnim był „Zapalcie lont, nadchodzi Sartana” Giuliana Carnimea, który oglądnąć można na platformie Netflix.
Giuliano Carnimeo
‹Zapalcie lont, nadchodzi Sartana›
Nie jest wprawdzie tak rozpoznawalnym bohaterem spaghetti-westernów, jak grany przez Franco Nero (a potem przez dziesiątki innych aktorów) Django, jak patrzący na widzów oczyma Lee Van Cleefa bądź Yula Brynnera Sabata ani mający twarz Clinta Eastwooda
Człowiek bez Imienia, ale i tak zdołał się zapisać w historii włosko-hiszpańskich opowieści z Dzikiego Zachodu. O kogo chodzi? O Sartanę – bohatera pięciu oficjalnych filmów i kilku spin-offów. Te pięć obrazów nakręcono w krótkim czasie – pomiędzy 1968 a 1970 rokiem. Pierwszy z nich („Jeśli spotkasz Sartanę, módl się o śmierć”) wyreżyserował Gianfranco Parolini, cztery kolejne – ukrywający się pod anglojęzycznym pseudonimem Anthony Ascot (niekiedy Ascott) – Giuliano Carnimeo (1932-2016). W dwóch pierwszych i dwóch ostatnich w główną postać wcielił się Włoch Gianni (John) Garko, w trzecim w kolejności – Urugwajczyk Jorge Hill Acosta y Lara, w Europie znany bardziej jako George Hilton.
Platforma Netflix prawdopodobnie przypomni w najbliższym czasie wszystkie filmy wyreżyserowane przez Carnimea (w tym: „Jestem Sartana”, „Cena śmierci”, „Sartana w Dolinie Śmierci”), ale na razie dostępny jest tylko jeden – co ciekawe, ostatni z całej serii: „Zapalcie lont, nadchodzi Sartana” (1970). I chociaż w kolejnych obrazach główny bohater ewoluował, jedno pozostało niezmienne: jego zamiłowanie do nowoczesnych – oczywiście jak na drugą połowę XIX wieku – gadżetów, za pomocą których wysyłał swoich wrogów do piekła. Niektóre z nich są tyleż zaskakujące, co… zabawne. Jeśli w ogóle można śmiać się z czegoś, co pozwala masowo eliminować wrogów. Ale przecież twórcy filmów o Sartanie nigdy nie ukrywali tego, że powstały one przede wszystkim po to, aby bawić widzów – bywa nawet, że niedorzecznymi konceptami.
„Zapalcie lont…” zaczyna się bardzo klasycznie i jeszcze bez fajerwerków. Sartana dociera do miasteczka Sandy Creek, w którym trzech mężczyzn z gwiazdami szeryfa na piersi znęca się nad miejscowym sędzią i jego córką. I chociaż los prześladowanych jest mu obojętny, rozprawia się z występnymi stróżami porządku. Są mu bowiem potrzebne ich trupy. Za ich sprawą udaje mu się dostać do położonego na pustyni więzienia Everglades, którym zawiaduje psychopatyczny komendant (w tej roli Giuseppe Castellano). Nieczęsto przecież zabójca trzech szeryfów oddaje się sam w ręce sprawiedliwości i bez słowa pozwala zamknąć w wykopanej w ziemi celi. W tym momencie można by pomyśleć, że Sartanie coś musiało pomieszać się w głowie. Nic z tych rzeczy! To był po prostu jedyny sposób na to, aby dotrzeć do zajmującego sąsiednią celę przyjaciela o ksywce Grand Full (Piero Lulli) i wydostać go na wolność. Tu po raz pierwszy przydają się wspomniane wcześniej gadżety.
Trudno jednak podejrzewać, zwłaszcza znając wcześniejsze filmy o Sartanie, że zrobił on to z czystej przyjaźni. Coś musi kryć się za tą pozorną bezinteresownością. I tak właśnie jest! Grand Full trafił do Everglades prosto z miasteczka Mansfield, w którym był współwłaścicielem domu gry. Przynajmniej do momentu, w którym doszło w tym przybytku do podwójnego (a może nawet potrójnego) morderstwa i tajemniczego zniknięcia złotych monet o wartości 500 tysięcy dolarów i 200 tysięcy fałszywych banknotów dolarowych. Jedną z ofiar był natomiast Joe Manassas, brat miejscowego szeryfa Jima (gra go Massimo Serato), który właśnie Grand Fulla oskarżył o zabójstwa i kradzież, po czym z wyrokiem śmierci na karku dostarczył do Everglades. Nikt jednak nie spieszy się z powieszeniem skazańca – zarówno Jim, jak i komendant więzienia chcą najpierw wyciągnąć od niego informację, gdzie podział się łup.
Tyle że Grand Full uparcie twierdzi, że tego nie wie, ponieważ to nie on dopuścił się tak podłych czynów. Czy ktoś mu jednak wierzy? Może choć trochę Sartana, skoro postanowił ryzykować własnym życiem, by go uwolnić. Skoro jednak przyjaciel naprawdę nie zgarnął „fantów”, to gdzie one są? Grand Full przekonuje go, że wciąż muszą być ukryte gdzieś w Mansfield, tam więc udaje się Sartana. Jego pojawienie się w miasteczku wywołuje spore zamieszanie. Po piętach depczą mu Jim Manassas, samozwańczy generał Monk (Hiszpan José Jaspe) oraz Nobody, nowy właściciel kasyna (Renato Baldini), którzy nie chcą dopuścić do tego, by rewolwerowiec zgarnął im skarb sprzed nosa. Ten zaś próbuje wytropić, co naprawdę stało się ze złotem i banknotami.
Od strony fabularnej nie ma w „Zapalcie lont, nadchodzi Sartana” szczególnych zaskoczeń. To typowy spaghetti-western, w którym wszystko jest okrutniejsze, paskudniejsze i zabawniejsze niż w klasycznej amerykańskiej opowieści o Dzikim Zachodzie. Tu nie ma miejsca na takie pojęcia, jak przyjaźń czy lojalność. Nic nie gwarantuje tego, że gdy odwrócisz się plecami do dobrego kompana, nie wbije ci on w nie noża bądź nie pośle kulki w kark. Nie zdradzają jedynie martwi przyjaciele, których wcześniej wysłałeś w zaświaty. Doświadczeni scenarzyści, w tym Ernesto Gastaldi („Podejrzana śmierć małoletniej”) i Tito Carpi, oraz reżyser Giuliano Carnimeo zadbali nie tylko o zwroty akcji, ale i o odpowiednią porcję humoru (najczęściej czarnego), który czyni z ostatniej oficjalnej historii o Sartanie film w dużym stopniu komediowy. Dodatkową atrakcją jest bez wątpienia stylowa muzyka nawiązująca do dokonań arcymistrza gatunku, czyli Ennia Morriconego. Jej autorem jest Bruno Nicolai (1926-1991), który był zresztą przyjacielem i przez lata bliskim współpracownikiem legendarnego kompozytora.