East Side Story: „Ideologiczny schizofrenik, szczery kłamca” [Ivo Briedis „Homo sovieticus” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Zrealizowany przez łotewskich autorów – reżysera Iva Briedisa i scenarzystkę Ritę Rudušę – ubiegłoroczny dokument „Homo sovieticus” to jedno z tych dzieł, które pozwalają wedrzeć się do umysłu „człowieka radzieckiego”. I tym samym w większym stopniu zrozumieć współczesną Rosję. Po jego oglądnięciu nie będą też dziwić aż tak bardzo doniesienia na temat tego, co dzieje się dzisiaj w Ukrainie.
East Side Story: „Ideologiczny schizofrenik, szczery kłamca” [Ivo Briedis „Homo sovieticus” - recenzja]Zrealizowany przez łotewskich autorów – reżysera Iva Briedisa i scenarzystkę Ritę Rudušę – ubiegłoroczny dokument „Homo sovieticus” to jedno z tych dzieł, które pozwalają wedrzeć się do umysłu „człowieka radzieckiego”. I tym samym w większym stopniu zrozumieć współczesną Rosję. Po jego oglądnięciu nie będą też dziwić aż tak bardzo doniesienia na temat tego, co dzieje się dzisiaj w Ukrainie.
Ivo Briedis ‹Homo sovieticus›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Homo sovieticus | Tytuł oryginalny | Homo sovieticus | Reżyseria | Ivo Briedis | Zdjęcia | Mārtinš Jurevics | Scenariusz | Rita Ruduša | Obsada | Ivo Briedis, Rita Ruduša, Alise Ruduša, Leons Modris Frankēvics, Ints Geršmanis, Lew Gudkow, Władimir Pozner, Tigran Atanesian, Ingus Bērzinš, Anna Coppola, Bahram Ahmedzade, Anne Applebaum, Boris Reitschuster | Muzyka | Martynas Bialobžeskis | Rok produkcji | 2021 | Kraj produkcji | Czechy, Litwa, Łotwa | Czas trwania | 71 min | Gatunek | dokument | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Jeśli sąsiaduje się z Rosją – nieważne czy „białą” (carską), czy „czerwoną” (komunistyczną), czy jakąkolwiek inną (na przykład putinowską) – trzeba być przygotowanym na… trudne sąsiedztwo. Na zmaganie się z nieustannym naciskiem i presją – na polu propagandowym, gospodarczym, politycznym, społecznym, a nawet militarnym. W okresie międzywojennym w Polsce zdawano sobie sprawę z tego doskonale. Efektem tego było powołanie w 1930 roku w Wilnie (przy tamtejszym Uniwersytecie Stefana Batorego) specjalnego ośrodka, który zajmował się Związkiem Radzieckim. Chodzi o Instytut Naukowo-Badawczy Europy Wschodniej, który – za sprawą tak wybitnych kremlinologów, jak Stefan Ehrenkreutz, Jan Otrębski, Stanisław Swianiewicz, Wiktor Sukiennicki czy Seweryn Wysłouch – dał podstawy polskiej szkole sowietologicznej. Czy diagnozy stawiane przez nich został przed 1939 rokiem właściwie spożytkowane – o to można się spierać, ale nie można zaprzeczyć temu, że państwo Lenina, Trockiego i Stalina w zasadzie nie miało przed nami tajemnic. I chociaż żaden z naukowców skupionych w Instytucie nie użył w swoich pracach określenia „homo sovieticus”, to jednak tak naprawdę w dużej mierze zajmowali się oni właśnie badaniem tego zjawiska. Po wojnie podobne badania nie mogły być w Polsce prowadzone; podjęli je więc emigranci – zarówno z ZSRR (Michaił Heller, Aleksandr Zinowjew), jak i Polski (Leszek Kołakowski). Ten ostatni w wieńczącym „Główne nurty marksizmu” tomie „Rozkład” zdefiniował „homo sovieticusa” jako „ideologicznego schizofrenika, szczerego kłamcę, człowieka gotowego do nieustannych i dobrowolnych samookaleczeń umysłowych”. Co najgorsze, nawet kiedy na początku lat 90. ubiegłego wieku Związek Radziecki upadł, ta forma człowieka – będąca skutkiem eksperymentu społecznego – przetrwała. Uproszczeniem byłoby jednak uznanie, że obecnie występuje ona jedynie na obszarach Rosji; poszukiwać jej należy na terenie całego dawnego Kraju Rad – od Władywostoku po Kaliningrad, od Archangielska po Ałma-Atę (świadomie posługuję się sowiecką nazwą dawnej stolicy Kazachstanu). Ba! „homo sovieticus” występuje po dziś dzień w całym byłym bloku wschodnim, także – czy nam się to podoba, czy nie – w Polsce. Z takiego właśnie założenia wyszedł łotewski reżyser Ivo Briedis, autor mającego premierę przed rokiem dokumentu zatytułowanego po prostu… „Homo sovieticus”. Briedis urodził się w Rydze w 1968 roku; zajmuje się również scenariopisarstwem i dramaturgią. Po ukończeniu studiów w Łotewskiej Akademii Sztuki pracował, co oczywiste, w ojczyźnie, ale także w Danii, Finlandii, Szwecji i Niemczech. Kręcił filmy dokumentalne i fabularne („Film”, 2011), aktorskie i animowane, krótko- i pełnometrażowe. Ma ich w sumie na koncie ponad trzydzieści. „Homo sovieticus”, którego współautorką jest scenarzystka, producentka i dziennikarka Rita Ruduša (rocznik 1966), powstał przed rokiem, ale szukając źródeł zjawiska, sięga aż do epoki Gorbaczowowskiej „pieriestrojki”. Autorzy filmu diagnozę zaczynają od siebie. Nie jest przypadkiem, że w pierwszych minutach widzimy właśnie ich, rozmawiających na temat swojej młodości. Ivo zastanawia się, jak pozbyć się swojego „wewnętrznego niewolnika”; Rita, choć od upadku komunizmu i ogłoszenia przez Łotwę niepodległości minęło już trzydzieści lat, wciąż czuje otaczający ją fałsz i niepokój. Są niemal rówieśnikami, więc doświadczenia życiowe (z małymi wyjątkami) mają podobne – sowiecka szkoła, organizacja pionierska, Komsomoł, wojsko. I na każdym etapie – wszechobecna indoktrynacja, przyuczenie do tego, jak być idealnym aktorem w rozgrywającym się dokoła „teatrze absurdu”. Tę wiedzę nabywało się nie tylko podczas kolejnych etapów edukacji, ją się również dziedziczyło – po dziadkach i rodzicach. Matka Rity, Alise Ruduša, wyrosła w przekonaniu, że komunizm to najświatlejszy z ustrojów i wiarę w niego przekazywała również córce. Dziadek Iva komunizował (i siedział nawet z tego powodu w więzieniu) już przed wojną; kiedy w 1940 roku Łotwę zajęli Sowieci, z miejsca zaczął robić karierę w nowej administracji. Twórcy dokumentu nie ukrywają własnej przeszłości, nie fałszują jej. Wiwisekcję zaczynają od siebie, ponieważ mają świadomość, że tylko w ten sposób łatwiej będzie im zrozumieć kolejnych bohaterów filmu. A są nimi dorośli już ludzie, którzy w końcu lat 80. XX wieku jako nastolatkowie wzięli udział w publicystycznym programie telewizyjnym, podczas którego pytano ich między innymi o teraźniejszość i przyszłość Kraju Rad, komunizmu, ich samych. Ponad trzy dekady później Briedis i Ruduša starają się ich odnaleźć, by spytać, co wtedy naprawdę czuli, kim byli i kim się stali. Przemierzają więc nie tylko dawny Związek Radziecki, ale i Europę – niektórzy uczestnicy telewizyjnego show wyemigrowali bowiem w kolejnych latach ze swoich ojczyzn. Z ich wspomnień i współczesnych przemyśleń wyłania się stopniowo portret współczesnego „homo sovieticusa” – i, uwierzcie, nie jest to wcale rozpoznanie podnoszące na duchu. Oprócz tak zwanych „zwykłych obywateli” (Rosjan, Łotyszy, Ormian, Azerów) wypowiadają się także autorytety. Najbardziej znanym z nich jest Lew Gudkow – rosyjski socjolog, który do ubiegłego roku (przez piętnaście lat) kierował moskiewskim Centrum Lewady, niezależnym pozarządowym stowarzyszeniem badawczym, które parę miesięcy temu wpisane zostało przez ministerstwo sprawiedliwości Rosji na listę organizacji non-profit, które – z powodu ich współfinansowania przez Zachód – pełnią funkcję „agentów zagranicznych”. Co oczywiście jest mało subtelnym wybiegiem, prowadzącym do zmarginalizowania wszystkich autonomicznych (to jest niekontrolowanych przez państwo) ośrodków badawczych. Gudkow wskazuje wprost etapy narodzin „homo sovieticusa”: wszystko zaczyna się od długotrwałej represji, jaka wymusza na obywatelu przystosowanie się do systemu; ten system z kolei wywołuje w jednostkach poczucie ciągłego zagrożenia, a to sprawia, że człowiek poszukuje pomocy, opieki – w systemie radzieckim gwarantuje mu je państwo; ceną za nie jest jednak odrzucenie wartości demokratycznych i liberalnych. Briedis i Ruduša szukają nie tylko śladów „homo sovieticusa” wśród byłych obywateli ZSRR. Starają się sprawdzić, jak głęboko wirus ten – przeniesiony przez emigrantów z dawnego Kraju Rad i współczesnej Rosji – przeniknął także do innych społeczeństw. Papierkiem lakmusowym są dla nich obchody Dnia Zwycięstwa nad faszyzmem (przypadające 9 maja), który ludzie radzieccy i rosyjscy nacjonaliści świętują jak Ziemia długa i szeroka, utrwalając tym samym przekonanie, że to Stalin i Związek Radziecki przyniosły światu w 1945 roku wyzwolenie. Wypowiadająca się w filmie Anne Applebaum przekonuje, że praktycznie w każdym społeczeństwie jest spory procent „ludzi sowieckich”, którzy w przypadku Niemiec – i to jest najgroźniejsze dla takich państw jak Polska – spotykają się i bez problemu znajdują wspólny język z osobami, które pielęgnują w sobie sentymenty nazistowskie. Po oglądnięciu dokumentu Briedisa i Rudušy łatwiej zrozumieć dzisiejszą Rosję (i nie tylko) i to, co wyprawiają żołdacy Putina w Ukrainie.
|