Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Rhys Frake-Waterfield
‹Puchatek: Krew i miód›

EKSTRAKT:10%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPuchatek: Krew i miód
Data premiery31 marca 2023
ReżyseriaRhys Frake-Waterfield
Scenariusz
ObsadaNikolai Leon, Maria Taylor, Craig David Dowsett, Chris Cordell, Natasha Rose Mills
Rok produkcji2023
Kraj produkcjiWielka Brytania
Gatunekgroza / horror
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Puchatek: Żenada i wstyd
[Rhys Frake-Waterfield „Puchatek: Krew i miód” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Jak wielokrotnie pouczają starsi – co nagle, to po diable. „Puchatek: Krew i miód” potwierdza to w całej rozciągłości.

Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
[Rhys Frake-Waterfield „Puchatek: Krew i miód” - recenzja]

Jak wielokrotnie pouczają starsi – co nagle, to po diable. „Puchatek: Krew i miód” potwierdza to w całej rozciągłości.

Rhys Frake-Waterfield
‹Puchatek: Krew i miód›

EKSTRAKT:10%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPuchatek: Krew i miód
Data premiery31 marca 2023
ReżyseriaRhys Frake-Waterfield
Scenariusz
ObsadaNikolai Leon, Maria Taylor, Craig David Dowsett, Chris Cordell, Natasha Rose Mills
Rok produkcji2023
Kraj produkcjiWielka Brytania
Gatunekgroza / horror
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Przedziwnym zrządzeniem losu przez nasze kina śmignął brytyjski horror „Puchatek: Krew i miód”. Kto nie zdążył go obejrzeć, może dla własnego zdrowia lepiej niech nie czyni wysiłków mających na celu ujrzenie tegoż arcydzieła…
To film fatalny na wielu poziomach, choć zarazem – w niezrozumiały sposób i w dziwnych miejscach – wykonany z nadspodziewaną starannością. Zacznę więc od plusów. Animowana czołówka jest świetna. Zresztą tempo przejścia do rzeczy też jest jak najbardziej w porządku. Zdjęcia są na ogół zadowalająco przyzwoite, niekiedy wręcz na krawędzi artyzmu, choć muszę przyznać, że parę razy kamerzysta potrafi zaskoczyć partactwem – np. gdy dziewczyny przyjeżdżają pod dom (kamera nie łapie ostrości na budynek, w związku z czym główna część obrazu jest rozmazanym mydłem) czy podczas czynów zbrodniczych (niekiedy w ogóle nie sposób stwierdzić, co się wówczas dzieje). Bardzo przyzwoita jest muzyka, choć jej dobór jest dyskusyjny, bo często zamiast dyskretnie tworzyć klimat wyłazi na plan pierwszy, w sposób wręcz ironiczny punktując zdarzenia. Efekty specjalne też są porządne, tyle że wybiórczo. Krew, organy i cała ta krwista ciapanina, dla której do kina idą miłośnicy slasherów, na ogół potrafi przekonać realizmem, ale reszta… A, przepraszam, miłośnicy wdzięków niewieścich też z raz czy dwa będą mieli na czym zawiesić oko.
No to przejdźmy do rzeczy złych.
Otóż – cały film jest zły. Do imentu. Porządna techniczna realizacja nie przykryje tego, że od pomysłu po finał „Puchatek…” jest czystą abominacją.
Przede wszystkim koncept. Ze względu na odmienność prawa postać Kubusia Puchatka znalazła się w USA w domenie publicznej o kilka lat wcześniej niż w Europie. Wynika to stąd, że na starym kontynencie komplet twórczości Milne’a zostanie uwolniony z praw autorskich po upływie 70 lat od śmierci autora, czyli dopiero 1 stycznia roku 2027, natomiast w Ameryce zadziałała tu zasada upłynięcia 95 lat od pierwszej publikacji. Dzięki temu postaci z pierwszej książki – a więc bez Tygryska – można już wykorzystywać w dowolnym celu. Kłopot w tym, że tylko w Ameryce, podczas gdy film jest brytyjski, więc nie do końca wiadomo, jak to wszystko – włącznie z dystrybucją kinową w Polsce – zostało prawnie rozwiązane…
Już pod koniec 2021 roku było oczywiste, że kto pierwszy, ten lepszy, więc chwilę po uwolnieniu praw do „Kubusia Puchatka” na temat rzucił się Rhys Frake-Waterfield, młody człowiek (rocznika niepewnego, 1991 lub 1992), który już wyrobił sobie opinię spersonifikowanego The Asylum. Jak założył własną firmę i się rozhulał w 2022 roku, to wyreżyserował takie wiekopomne dzieła jak „Zdarzenie w Strefie 51” (grupa osób w podziemiach kompleksu z ufokami), „Mordercza choinka” (seryjny morderca wraca jako… bożonarodzeniowa choinka) czy „Firenado” (mafijny księgowy ucieka i przed ognistym tornadem, i przed bandytami), nie wspominając o wyprodukowaniu szeregu równie głębokich i ambitnych produkcji pokroju „Gniewu Van Helsinga”, „Królestwa dinozaurów”, „Zemsty krokodyla” czy „Powrotu Krampusa”. Chyba nie muszę mówić, jakie widoki dawało to portfolio w materii spodziewanej jakości „Puchatka…”, i jak duże złudzenia można było mieć przed seansem.
Najwyraźniej Frake-Waterfield był najszybszy w wyścigu, bo nie bawił się w jakieś tam mistyczne głębie scenariusza czy dopinanie sutego budżetu, a po prostu rzucił się do konta bankowego i ściągnął, kogo się dało, na plan, uwijając się z kręceniem filmu w 10 dni. A ponieważ temat jest świetny – przewrotne zrobienie ze słodkich pluszaków bandy morderczych zwyrodnialców – i powinien przyciągnąć mnóstwo widzów, żądnych ujrzenia rąbanki w wykonaniu ulubieńców z dzieciństwa, „Puchatek…”, jako pierwszy produkt, w którym maczał palce Frake-Waterfield, ruszył na podbój światowych kin. I – cóż za zaskoczenie – zebrał same baty, ale zarazem i zgarnął coś koło 5 milionów dolarów. Reżyser już zapowiedział sequel. Naturalnie nieprzypadkowo na rok 2024, bo wtedy w domenie publicznej wyląduje drugi tom przygód Kubusia Puchatka, a wraz z nim Tygrysek.
Co dostaliśmy za budżet wart około stu tysięcy zielonych? Historię o tym, jak to do lasu dzieciństwa wraca Krzyś z wybranką, licząc na ciepłe przyjęcie przez dawnych przyjaciół. Ci jednak po jego wyjeździe głodowali, zjadając w końcu Kłapouchego (chyba paru innych też, skoro na ekranach mamy wyłącznie Puchatka i Prosiaczko-guźca) i decydując się na żywot ludożerców, więc wybranka z miejsca idzie do gara, a Krzyś na hak – na później. Zaraz potem w okolicy zjawia się szóstka młodych kobiet, liczących na kilka spokojnych dni z dala od cywilizacji. Co jest dalej – nietrudno zgadnąć.
I to jest pierwszy z problemów filmu. Sztampowy scenariusz. Kolejność eliminacji postaci, postępowanie tak jednej, jak i drugiej strony, bieganie, rozdzielanie się, nieraz wręcz podkładanie się pod nóż czy młot, a całość kraszą niemiłosiernie oklepane motywy z mordercami pojawiającymi się za plecami ofiar czy gdzieś na krawędzi widzenia. To po prostu tysiąc piętnasty slasher, niepotrafiący niczym zaskoczyć i niczym ująć, różniący się od poprzedników jedynie tym, że żeruje na motywie niezwykle popularnych postaci literackich. Próżno tu też szukać jakiegokolwiek klimatu.
Bohaterowie to drugi problem. Ci zwykli są nieciekawi i tuzinkowi, dzięki czemu chyba żadna z postaci nie potrafi sobie zaskarbić przychylności widza. W efekcie każdy kolejny zgon kwituje się wzruszeniem ramion, coraz tęskniej wyczekując napisów końcowych. Mordercy natomiast to zupełnie odrębna sprawa.
Zdawałoby się, że w kwestii morderców twórcy – przepraszam, Rhys Frake-Waterfield, będący tu scenarzystą, reżyserem i producentem – albo pójdą w plusz, albo w stwory mocno umowne. A tu się okazało, że – pewnie ze względu na skąpy budżet – po prostu nasadzono aktorom gumowe, z grubsza zwierzęce łby i… koniec charakteryzacji. Po czym bąknięto gdzieś w fabule, że to żyjący sobie w głuszy mutanci. Skąd się wzięli? Co ich zmutowało? Scenarzysta nie zdążył wymyślić. Są, i już. Nie kłopotano się przy tym zrobieniem kanalików w uszach, możliwością ruszania ustami (konsumowanie czegokolwiek wygląda tak, jakby ktoś robił grymasy wewnątrz balonu), a brwi po prostu domalowano flamastrem. Trudno w takiej sytuacji brać na serio choć minutę filmu. Sprawę pogarsza stwierdzenie jednej z dziewczyn, że mordercy „nie wyglądają na ludzi” (jakby żadna z nich nie natknęła się w swoim życiu na nastolatka noszącego halloweenową maskę), sugerujące, że twórcy potraktowali całą historię serio i to, co można by brać za ewentualne przymrużenie oka (choćby smarowanie gumowej mordy miodem albo nieznośnie kiczowate wyznanie miłosne na basenie), tylko niechcący wyszło niepoważnie. Tak jak niepoważnie wyszło kilka scen zgonów, gdy np. osoba z już spłaszczoną głową ciągle drze się wniebogłosy.
Z drugiej strony – dopuszczam możliwość, że reżyser bardzo chciał zrobić pastisz, ale kiedyś krowa nadepnęła mu na poczucie humoru i zamiast pastiszu wyszedł kapeć. Byłaby to jednak słaba próba usprawiedliwienia wypuszczenia takiego zbuka do kin.
Wychodzi więc na to, że nazwisko Frake-Waterfielda trzeba dopisać do listy podmiotów, których produkcji filmowych należy unikać za wszelką cenę. Naturalnie o ile nie jest się masochistą gustującym w kinie klasy Ź, bo wtedy… no cóż… lektura obowiązkowa…
koniec
6 maja 2023

Komentarze

06 V 2023   12:46:23

Za animowany początek powinno być 20%. Co do reszty pełna zgoda. Chociaż przyznam, że nakręcenie najbardziej obleśnej "konsumpcji" miodu w historii kinematografii również wymagało talentu.

08 V 2023   08:59:43

Po sumowaniu różnych rzeczy (m.in. traktowaniu widza jak idioty, któremu obojętne jest, na co patrzy) wyszły mi wartości ujemne, więc dałem 10%. ;)

08 V 2023   23:22:06

I tak czekam na opisy poszczególnych kadrów.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
Sebastian Chosiński

17 IV 2024

Niby powinny cieszyć nas wielkie sukcesy odnoszone przez polskich artystów poza granicami kraju. A powieść Brunona Jasieńskiego „Człowiek zmienia skórę” bez wątpienia taki sukces odniosła. Tyle że to sukces bardzo gorzki: po pierwsze – książka była typowym przejawem literatury socrealistycznej, po drugie – nie uchroniła autora przed rozstrzelaniem przez NKWD. Cztery dekady po jego śmierci na jej podstawie powstał w sowieckim Tadżykistanie telewizyjny serial.

więcej »

Co nam w kinie gra: Perfect Days
Kamil Witek

16 IV 2024

„Proza życia według klozetowego dziada” może nie brzmi za zbyt chwytliwy filmowy tagline, ale Wimowi Wendersowi chyba coraz mniej zależy, aby jego filmy cechowały się przede wszystkim potencjałem na komercyjny sukces. Zresztą przepełnione nostalgią „Perfect Days” koresponduje całkiem nieźle z powoli podsumowującym swoją twórczość Niemcem, który jak wielu starych mistrzów, powoli zaczyna odchodzić do filmowego lamusa. Nie znaczy to jednak, że zasłużony reżyser żegna się z kinem. Tym bardziej że (...)

więcej »

Fallout: Odc. 1. Odkrywanie realiów zniszczonego świata
Marcin Mroziuk

15 IV 2024

Po obejrzeniu pierwszego odcinka z jednej strony możemy poczuć się zafascynowani wizją postapokaliptycznego świata, w którym funkcjonują bardzo zróżnicowane, mocno od siebie odizolowane społeczności, z drugiej strony trudno nie ulec lekkiej dezorientacji, gdyż na razie brakuje jeszcze połączenia pomiędzy poszczególnymi wątkami.

więcej »

Polecamy

Bo biblioteka była zamknięta

Z filmu wyjęte:

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

I robotom bywa smutno
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.