Na początku był aplauz w Sundance. Później film ruszył na podbój globu, zbierając festiwalowe laury niemal wszędzie gdzie się pojawił. Na dokładkę „Mała Miss” wmieszała się w rywalizację o najbardziej prestiżowe nagrody filmowe. Dziś krytycy i widzowie zadają sobie pytanie: czy w ręku oscarowego kopciuszka zagości choćby jedna statuetka?
Nie wszystko złoto, co się świeci
[Jonathan Dayton, Valerie Faris „Mała Miss” - recenzja]
Na początku był aplauz w Sundance. Później film ruszył na podbój globu, zbierając festiwalowe laury niemal wszędzie gdzie się pojawił. Na dokładkę „Mała Miss” wmieszała się w rywalizację o najbardziej prestiżowe nagrody filmowe. Dziś krytycy i widzowie zadają sobie pytanie: czy w ręku oscarowego kopciuszka zagości choćby jedna statuetka?
Jonathan Dayton, Valerie Faris
‹Mała Miss›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Mała Miss |
Tytuł oryginalny | Little Miss Sunshine |
Dystrybutor | CinePix |
Data premiery | 12 stycznia 2007 |
Reżyseria | Jonathan Dayton, Valerie Faris |
Zdjęcia | Tim Suhrstedt |
Scenariusz | Michael Arndt |
Obsada | Abigail Breslin, Greg Kinnear, Paul Dano, Alan Arkin, Toni Collette, Steve Carell, Julio Oscar Mechoso |
Muzyka | Mychael Danna, Devotchka |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 101 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Można się zastanawiać, co skromny i niezależny obraz robi w tak doborowym towarzystwie: nie zachwyca epickim rozmachem, nie jest wizualną błyskotką, nie poraża także wstrząsającym moralitetem. Przeciwnie, z pozoru „Mała Miss” stwarza wrażenie miłego, sympatycznego kina familijnego. Do czasu, kiedy nie poznamy jego głównych bohaterów, państwa Hooverów: Richarda, Sheryl, dziadka Edvina, Olive, Dwayne’a i Franka. Już na pierwszy rzut oka widać, że mają oni mało wspólnego z wzorcowym przykładem poukładanej rodziny. Dziadek ćpa, nastolatek Dwayne złożył śluby milczenia do czasu kiedy nie zostanie pilotem myśliwca, a wujek Frank, po zawodzie miłosnym, podjął nieudaną próbę targnięcia się na własne życie. Rodzinne piekiełko wcale nie łagodnieje, gdy realizując marzenie 7-letniej Olive, cała szóstka rusza na stanowy konkurs „małej piękności”, do odległej o kilkaset mil Kalifornii.
Ekranowy debiut małżeńskiego duetu – Valerie Faris i Jonathana Daytona, to gorzki portret Ameryki B, krzywe zwierciadło krainy wiecznej szczęśliwości, w której swój teoretyczny amerykański sen przeżywają codziennie miliony obywateli. Ludzi przegranych życiowo, wyrzuconych za nawias propagowanego społeczeństwa sukcesu. W zgrabnej satyrze „Mała Miss” wykpiwa główne uznawane za amerykańskie wartości i cechy. Przemierzając wraz z Hooverami kraj starą zdezelowaną limonką, otrzymujemy wyblakły obraz królestwa fast-foodów, w rzeczywistości daleko odbiegającego od mitu jankeskiej prowincji. Właściwie w dużej mierze to, co Borat ośmieszał w nad wyraz dosadny sposób w swym rekonesansie po US i A, w „Małej Miss” jest znacznie bardziej zawoalowane i schowane pod kurtyną pozornej obyczajności. Dlatego gros dialogów i scen ma w sobie nutę lekkiego, ironicznego uśmiechu.
Dla twórców tego niekoniecznie pozytywnego wizerunku Ameryki, sama podróż nie jest drogą do typowego katharsis dla toksycznych więzi panujących w familii. Bo jeśli już coś się dla Hooverów zmienia, to tylko na gorsze. Uświadamia nam natomiast, że życie nie składa się z samych zwycięstw, jest weń wpisanych również wiele siarczystych i dotkliwych upadków. Bowiem wygrana niczego nie uczy i nie daje srogiej lekcji, a tylko te są szansą na zrozumienie swoich błędów, rozwój i postęp w przyszłości.
Akcja składa się w istocie z relacji trzech wyśmienitych duetów. Trudno mówić tu o pierwszym czy drugim planie, gdyż każda z aktorskich par prezentuje odmienne, unikalne i równie ważkie walory. Małżeńskie perypetie nieudacznika Richarda i jego żony Sheryl widzimy w nierównym kontraście osobowości. Niespełniony ambicjonalnie Richard unika cierpkiej świadomości własnego losu, autorytarnie przymuszając Sheryl do podjęcia się niezwykle niewdzięcznej roli rozjemcy i mediatora między nim a otoczeniem, nawet najbliższym, widzianym przez skrzywiony pryzmat własnej teorii podziału ludzi na zwycięzców i przegranych.
Jackie Chan: Powrót
Perspektywa siedmiolatki Olive jest tu najczystsza i najprostsza. Dla dziewczynki świat jest jeszcze banałem, problemy dorosłych odległe i niezrozumiałe – „To głupie” - stwierdza, gdy wujek Frank wyjaśnia jej, że zakochał się w swym studencie, i z tego powodu próbował odebrać sobie życie. Tym ciekawiej wypada jej zestawienie z dziadkiem, ikoną życiowego doświadczenia. Możemy się domyślać, że całe życie upłynęło mu pod dyktando restrykcyjnych konwencji. Dopiero starość i bliskość kresu dała szansę na wewnętrzne moralne przyzwolenie dla obyczajowych szaleństw, nawet tych szkodliwych i prowadzących do śmierci. Stąd mentoruje małej Olive, wprowadza do życia, choć nie jest to szablonowy i konwenansowy głos starczej mądrości.
Relacje Franka i dorastającego Dwayne’a, wyznających odpowiednio filozofię Prousta i Nietzschego, niosą za sobą zaskakujący ideologiczny synkretyzm. Bo oto ścierają się dwie przeciwstawne filozofie, które zaprezentowane w parze dają najszerszą gamę płynących z obrazu wniosków. Co więcej, uzupełniają się i tam gdzie załamuje się sens poglądów Nietzschego, z pomocą biegnie niełatwa i cierpiętnicza filozofia Prousta. Wraz z młodym, pełnym buntu chłopakiem, wpatrzonym w kult siły jako drogi do wymarzonego celu, zauważamy, że całe życie jest niczym innym jak ciągnącymi się jeden za drugim wielkimi konkursami piękności. Pełnymi sztuczności, zwodniczych i fałszywych poz życiowej obłudy. Dlatego gdy Dwayne formułuje prozaiczną, ale jakże prawdziwą konstatację: „Pieprzyć to!”, zgodnie mu przytakujemy.
Pewne rozczarowanie przynosi finał. Nie liczyłem tu może na jakąś traumatyczną i pesymistyczną wizję, ale na tle całego filmu spodziewałem się nieco mniej amerykańskiego zakończenia. Bardziej „leżą” mi komediodramaty, gdzie w treści ogółem panuje optymizm, ostatecznie opatrzony gorzkim zwieńczeniem. W „Małej Miss” jest odwrotnie. Obraz gloryfikuje siłę i jedność rodziny, mimo dzielących ją czasem ogromnym różnic, stawiając na piedestale akceptację z tolerancją wyżej od zrozumienia.
Nie upatruję „Małej Miss” w roli rozdającej karty na tegorocznej oscarowej gali. Lecz nawet jeśli film polegnie w starciu z faworyzowanymi konkurentami, to same nominacje i znalezienie się w wyróżnionym gronie jest już dla jego twórców wystarczającym powodem, by czuć się zwycięzcą. Ale z drugiej strony, czy w zeszłym roku podobnie nie skreślano „Miasta gniewu”?