Przepis na dobry film? Wziąć komiks Franka Millera i nie zepsuć wizualizacji. „Trzystu” odwołuje się do olbrzymiego kinowego potencjału tkwiącego w zeszytach znanego rysownika, będąc jednocześnie wysokiej klasy dziełem epickim, zachowującym wszelkie proporcje między opowiadaną historią a produkcyjnym rozmachem. Trudno o lepszą mieszankę.
Moleskine: Patos w ryzach
[Zack Snyder „300” - recenzja]
Przepis na dobry film? Wziąć komiks Franka Millera i nie zepsuć wizualizacji. „Trzystu” odwołuje się do olbrzymiego kinowego potencjału tkwiącego w zeszytach znanego rysownika, będąc jednocześnie wysokiej klasy dziełem epickim, zachowującym wszelkie proporcje między opowiadaną historią a produkcyjnym rozmachem. Trudno o lepszą mieszankę.
Zack Snyder
‹300›
EKSTRAKT: | 100% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 70,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | 300 |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 23 marca 2007 |
Reżyseria | Zack Snyder |
Zdjęcia | Larry Fong |
Scenariusz | Zack Snyder, Kurt Johnstad, Michael Gordon |
Obsada | Gerard Butler, Lena Headey, Dominic West, David Wenham, Vincent Regan, Andrew Tiernan, Rodrigo Santoro, Stephen McHattie, Peter Mensah |
Muzyka | Tyler Bates |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | 300 |
Czas trwania | 91 min |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, przygodowy, wojenny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Oglądając film spodziewam się nie tylko dobrego scenariusza, zaangażowanych aktorów i mistrzowskiej reżyserii. Film nie porusza wyłącznie myśli, skłaniając do dyskusji o znaczeniu zawartego w opowieści przesłania, lecz również oddziałuje na wrażliwe zmysły wzroku i słuchu. Będąc fotografem, podczas seansu automatycznie włącza mi się to zawodowe zboczenie, nakazujące bacznie przyglądać się plastyce obrazu, oceniać pracę kamery, dobór optyki do konkretnej sceny, rodzaj oświetlenia, montaż by w końcu analizować wpływ tych środków wizualnych na samą opowieść. Od lat słuchając muzyki filmowej ostatnio przestaję być wzruszony kolejną ścieżką dźwiękową, łapiąc się na zatrważającym odczuciu, że wszystko już było – jednak czasem trafi się autentyczna, pochłaniająca uwagę perełka, którą warto zaciekawić innych. Mimo zainteresowania przede wszystkim tymi warstwami filmu, które uznawane za techniczne bywają traktowane gorzej od efektów pracy głównych postaci na planie, staram się odbierać i recenzować ukończone dzieło jako całość, absolutnie ułomną bez sprawnie zrealizowanego któregokolwiek z elementów. Chciałbym jednocześnie zachęcić i zaprosić czytelników do kontaktu i aktywnej wymiany opinii o przedstawianych filmach na moim blogu http://24mm.org/moleskine
Tak jak mit o trzystu Spartanach bohatersko broniących wąskiego przesmyku górskiego przed zalewem perskiej armii pod wodzą Kserksesa nie musi w pełni odpowiadać udokumentowanym faktom, tak komiksowa wizualizacja tej przypowieści w wykonaniu Franka Millera nie musi dokładnie pokrywać się ani z legendą o królu Leonidasie, ani tym bardziej z rezultatem odkryć naukowych, dotyczących historii starożytnej Grecji, a Sparty w szczególności. Zack Snyder, reżyser kinowej ekranizacji „Trzystu”, idzie jeszcze o krok dalej, rozszerzając dzieło twórcy „Sin City” o wątki doskonalej zarysowujące istotę tej opowieści. Językiem komiksu i filmu są przepięknie skomponowane i zsynchronizowane obrazy, wywołujące u widza wzniosłe odczucia, zamierzenie odpowiadające wrażeniom pamiętanym z głośnych epickich opowieści w rodzaju „Gladiatora”. Treść dzieła nie dotyczy jednak wyłącznie przedstawionych na ekranie wydarzeń, lecz wartości poświadczonych czynami Leonidasa i jego wojowników.
A te wartości to męstwo i chwała, rozumiane szczerze i naturalnie, bez zadęcia i dmuchania w balonik z napisem „patos”, który w kinie epickim niekiedy osiąga niebotyczne rozmiary. Ten element oczywiście funkcjonuje również w „Trzystu”, stanowiąc jednak ledwie tło, a nie esencję obrazu, na którym zawieszono pozostałe części układanki. Dzięki temu ta legenda o bohaterstwie zyskuje niepodważalne znamiona wiarygodności. Jest to niezwykle istotne w czasach, w których idea poświęcenia własnego życia za wolność ojczyzny kojarzy się bardziej z terrorystą wysadzającym się na zatłoczonej ulicy, niż z prawdziwym, klasycznym bohaterem.

Chwila nieuwagi podczas gry – i dziesiątki lemingów spadają w przepaść.
Jako ten archetypiczny, klasyczny bohater, Leonidas może sprawiać wrażenie postaci zbyt wyidealizowanej. Będąc człowiekiem mądrym, walecznym, pełnym emocji i pasji, równocześnie zachowuje pod kontrolą wszelkie wewnętrzne impulsy. Nie jest władcą ani wojownikiem z przypadku. Nie szuka sławy i nie daje się skusić szczodrym obietnicom posłańców Kserksesa. Nie ulega presji swojego przeciwnika, jest honorowy do wroga, ale przy tym zachowuje sporą dozę ironii, pozwalającej mu trzeźwo oceniać sytuację w jakiej się znalazł. Jego szacunek sięga daleko poza pole bitwy. Uderzająca w moich oczach okazała się relacja między Leonidasem a jego żoną – królową Spartan, szczególnie na tle trwającej dyskusji o równouprawnieniu kobiet, wydawałoby się podstawowej zdobyczy cywilizacyjnej. Królowa, zabierająca głos w rozmowie Leonidasa z perskim posłańcem, odpowiada na jego uwagę „jakim prawem ta kobieta odzywa się pośród mężczyzn” słowami „ponieważ to spartańskie kobiety dają życie prawdziwym mężczyznom”. Prawda jakie to oczywiste? Okazuje się jednak, że nie do końca.
Na tle spartańskiego króla, perski władca Kserkses, określający się mianem „króla-bóga”, jawi się jako postać mała, mimo że jest to człowiek o potężnej posturze. Jego przewaga nie tkwi w sile charakteru, lecz sile pięści. Potężna armia pod jego wodzą, zbliżająca się do przejścia zwanego Gorącymi Wrotami, otwierającego drogę w głąb Grecji, przegrywa na polu walki z trzystuosobowym oddziałem Spartan (w rzeczywistości na początku starcia armia Leonidasa była liczniejsza, jednak w obliczu klęski pod Termopilami pozostało trzystu nieodesłanych wojowników). By zaspokoić swoje żądze i pokonać Greków, Kserkses wykorzystuje informacje przekazane przez zdrajcę Efialtesa i osacza Trzystu. Bitwa ostatecznie kończy się śmiercią wszystkich pozostałych Spartan, jednakże przebiegły, dalekosiężny cel, wyznaczony przez Leonidasa zostaje osiągnięty. Oddając własne życie za Spartę, przełamuje legendę o nieśmiertelności perskiego władcy, dając w ten sposób nadzieję nadchodzącym potężniejszym oddziałom greckim. Bo jeśli trzystu potrafiło stawić opór wielkiej armii perskiej, to trzykrotna przewaga Azjatów w kolejnej nadchodzącej bitwie powinna być „w sam raz” dla Greków.
Film „Trzystu” podnosi jeden wątek nieobecny w pierwowzorze Millera, mianowicie kwestię zakulisowych rozgrywek politycznych w demokratycznej radzie Spartan. Nie powinno być zaskoczeniem, że grecka demokracja nie była systemem idealnym, podobnie jak idealna nie jest współczesna demokracja przedstawicielska. Wpływy, demagogiczne hasła potrafią wziąć i biorą górę nad faktycznymi potrzebami i rzeczowymi argumentami, zwłaszcza jeśli w tle obecne jest przekupstwo. Brzmi znajomo, prawda?
Odnoszę wrażenie, że Zack Snyder wykorzystał komiks Franka Millera by skutecznie pchnąć kino epickie na nowe tory. Grzechem wielu produkcji spod tego znaku jest utrata wyczucia proporcji, skutkująca zapierającymi dech w piersiach obrazami, pełnymi rozmachu, jednak przewracającymi się o spłyconą treść. Niestety, przyznam ze smutkiem, w tę pułapkę wpada nawet skądinąd znakomity „Władca pierścieni” w reżyserii Jacksona, zwłaszcza w trzeciej – najbardziej patetycznej również na poziomie książkowego oryginału i za bardzo rozwleczonej – części. Snyder, za Millerem, przywraca na kinowe ekrany grecką przypowieść o bohaterach, umiejętnie punktując wątki uniwersalne. Mogą i powinny one być wyznacznikiem właściwych zachowań bądź przestrzegać przed błędem dokonanym przez przodków. „Trzystu”, prawdopodobnie jak żaden inny film epicki, funkcjonuje zatem jako mit, opowiedziany środkami nie literackimi, lecz kinowymi. Nie jest przy tym nachalny, nie wciska widzom do głowy gotowej, przetrawionej etyki. Zamiast tego poddaje kolejne przedstawione sytuacje rozwadze oglądających. Trzeba jednak pamiętać, że narracja prowadzona jest z perspektywy uczestnika bitwy pod Termopilami, jest więc obarczona silnym czynnikiem subiektywnym. Jan Paradowski mógłby pogratulować twórcom „Trzystu”.

Piękne plaże i słoneczna pogoda kontynentalnej Grecji były w tym roku zachętą dla tysięcy perskich turystów, by spędzić tam wakacje.
Podobnie jak w kinowym „Sin City”, również w „Trzystu” oryginalny komiks posłużył za scenopis, przez co bez żadnego problemu można wskazać wiele ujęć, będących kalką pierwowzoru. Rysunki Millera mają tę właściwość, że dobrze przenoszą się na film, jednak trzeba odrobiny kunsztu by razem z obrazem uchwycić klimat tych komiksów. Zackowi Snyderowi ta sztuka udała się prawdopodobnie lepiej niż Robertowi Rodriguezowi w „Sin City”, choć tak naprawdę ciężko jest porównać dwa filmy stojące na tak wysokim poziomie wizualnym i koncepcyjnym. Snyder, w odróżnieniu od Rodrigueza, zdecydował się na użycie tradycyjnej kamery i zarejestrował obraz w formacie Super 35. Początkowo wywołało to moje zdziwienie, bowiem ponad 90% filmu powstało w studio z użyciem zielonego bądź niebieskiego tła, a całość została silnie stonowana (czyli zmodyfikowana cyfrowo) dla uzyskania odpowiedniej charakterystyki barwnej i w konsekwencji „klimatu” poszczególnych scen. Użycie cyfrowych metod rejestracji zamiast taśmy filmowej zapewne przyśpieszyłoby późniejszą obróbkę i ograniczyłoby koszty, mimo to reżyser odwołał się do „klasyki”. Dlaczego? Niewątpliwie zadecydowały inne kwestie techniczne oraz przekonanie, że dzieła epickie kręci się analogowo, tak jak nakazuje tradycja. Mam wrażenie, że pomimo wdzierania się filmowych kamer cyfrowych jeszcze przez jakiś czas będzie funkcjonował podział, nakazujący pozostawienie gatunków epickich taśmie filmowej, a mrocznych, rozgrywających się w ciemnościach thrillerów – zapisowy cyfrowemu (najnowszy film Davida Finchera, „Zodiak”, nakręcony został kamerą Viper, użytą między innymi przez Michaela Manna w „Zakładniku” i „Miami Vice”).
Wizualna warstwa „Trzystu” stoi bardzo wysoko. Jest to efektem odwołania się do graficznych umiejętności Franka Millera. Film pełen jest krwawych, brutalnych scen, jednakże epatowanie krwią i rozczłonkowanymi ciałami ofiar nie jest nadrzędnym celem kreatorów obrazu. Podczas seansu samoistnie nasuwa się uzasadnione porównanie do „Gladiatora”, ze względu na podobne techniki realizacji obrazu. Ridley Scott w swoim filmie wykorzystał wizualny efekt jaki zapewnia skrócenie czasu otwarcia migawki kamery dla poszczególnych kadrów. Dzięki temu powstają choćby widowiskowe „chlasty” krwi z zadawanych ran czy jakby zastygające w powietrzu drobiny błota wydobywającego się spod kół pędzącego rydwanu. Zack Snyder posunął się o krok dalej, sprytnie przekraczając barierę dzielącą statyczny obraz komiksu od ruchomego obrazu w filmie. Skrócona migawka połączona została z płynnie regulowaną prędkością rejestracji klatek, zapewniającą chwilowe przyśpieszenie bądź spowolnienie ruchu na ekranie. W efekcie powstała unikalna „choreografia” scen walki, przypominających bardziej taniec niż krwawą rzeź dokonywaną przez bohaterów. Fragmenty, w których kamera zwalnia, wyglądające niczym stopklatka, niemal odpowiadają poszczególnym rysunkom Millera, natomiast przyśpieszenie zapewnia brakujące połączenie między kolejnymi klatkami komiksu. Końcowy rezultat jest piorunujący na miarę „bullet-time” z „Matriksa”. Styl wizualizacji „Trzystu” niewątpliwie będzie naśladowany w innych produkcjach i nic w tym dziwnego, skoro wizualizacja Snydera literalnie wgniata widza w fotel.
