Nawet najbardziej drobiazgowe streszczenia nie są w stanie oddać całej złożoności dramatu, jaki Eastwood prezentuje widzom - a wyjaśnienie zagadki to tylko środek do celu, który reżyser obrał sobie w tym filmie. Postacie - i te główne, i te drugo- i trzecioplanowe - powiązane są siecią wzajemnych zależności tak subtelną, a przy tym gęstą i skomplikowaną, że dopiero uważny kontakt z filmem umożliwia widzowi ogląd całości sytuacji. Przy tym nie ma w "Mystic River" ani jednego bohatera jednoznacznego, w stu procentach dobrego lub złego. Każda z osób, zaludniających ten dramat w zaiste szekspirowskim stylu, szarpana jest namiętnościami - i to namiętności, a nie ślepy los czy przypadek, decydują o losach ich wszystkich.
Kamila Sławińska
Krew i woda
[Clint Eastwood „Rzeka tajemnic” - recenzja]
Nawet najbardziej drobiazgowe streszczenia nie są w stanie oddać całej złożoności dramatu, jaki Eastwood prezentuje widzom - a wyjaśnienie zagadki to tylko środek do celu, który reżyser obrał sobie w tym filmie. Postacie - i te główne, i te drugo- i trzecioplanowe - powiązane są siecią wzajemnych zależności tak subtelną, a przy tym gęstą i skomplikowaną, że dopiero uważny kontakt z filmem umożliwia widzowi ogląd całości sytuacji. Przy tym nie ma w "Mystic River" ani jednego bohatera jednoznacznego, w stu procentach dobrego lub złego. Każda z osób, zaludniających ten dramat w zaiste szekspirowskim stylu, szarpana jest namiętnościami - i to namiętności, a nie ślepy los czy przypadek, decydują o losach ich wszystkich.
Clint Eastwood
‹Rzeka tajemnic›
Japońskie przysłowie mówi: Jeśli będziesz siedzieć nad brzegiem wystarczająco długo, zobaczysz, jak rzeka niesie trupa twego wroga. Jednak nad brzegami Mystic River nikt nie czeka tak cierpliwie. Mieszkańcy podbostońskiego osiedla, położonego nad rzeką o tej tajemniczej nazwie, mają skłonność do wymierzania sprawiedliwości własnymi rękami. Chciałoby się powiedzieć - jak to w filmie Eastwooda. Jednak życie nad Mystic jest zbyt skomplikowane, zbyt bliskie prawdziwego, by miała tu zastosowanie czarno-biała moralność "samotnych wilków" z Dzikiego Zachodu. I zanim ta bolesna, przejmująca i wielopoziomowa opowieść dobiegnie końca, nie będzie wśród widzów takiego, co nie wolałby, by bohaterowie posiedzieli nad brzegiem chwilę dłużej.
Film, oparty na bestsellerowej powieści Dennisa Lehane′a pod tym samym tytułem, zapoznaje nas z głównymi osobami dramatu, gdy mają oni po dziesięć lat. Jimmy Marcus, Sean Devine i Dave Boyle są przyjaciółmi z sąsiedztwa - i jak wszyscy chłopcy w ich wieku, spędzają razem czas, bawiąc się na ulicy. Pewnego dnia zabawę przerywa im pojawienie się tajemniczego samochodu, prowadzonego przez władczego mężczyznę, podającego się za policjanta. Kiedy przybysz każe Dave′owi wsiąść do samochodu, pozostali chłopcy są zbyt wystraszeni, by zaprotestować. Dave znika bez śladu. Po kilku dniach zostaje odnaleziony i wraca do domu, ale nie chce się widzieć z kolegami. Cicha plotka mówi o molestowaniu, uwięzieniu, ucieczce. Sean i Jimmy nie pytają, co się wydarzyło: przeczuwają jednak, że nic już nie będzie tak, jak było.
Mija dwadzieścia pięć lat i znów widzimy trójkę bohaterów, żyjących każdy własnym życiem. Rezolutny Jimmy (Sean Penn) po kilku przestępczych epizodach i pobycie w więzieniu zdaje się wreszcie prowadzić ustatkowane, mieszczańskie życie jako właściciel lokalnego sklepiku, otoczony kochającą rodziną. Sean (Kevin Bacon) wyprowadził się z sąsiedztwa i pracuje jako oficer policji; ciężarna żona opuściła go pół roku wcześniej - dzwoni czasem do niego, ale nie mówi ani słowa. Dave (Tim Robins) - dziwny, zamknięty, żyjący we własnym świecie mężczyzna - mieszka z żoną i kilkuletnim synem ciągle w tej samej okolicy, w której się wychował. Losy trójki dawnych przyjaciół z podwórka zbiegają się znowu w pełnych dramatyzmu okolicznościach, gdy pewnej nocy córka Jimmy′ego, dziewiętnastoletnia Kathy, pada ofiarą morderstwa. Dave jest jedną z ostatnich osób, które widziały dziewczynę żywą, a dziwna nocna przygoda, o której opowiada swojej żonie Celeste, stawia go w podejrzanym świetle nawet w jej oczach. Sean zostaje przydzielony do kierowania śledztwem w sprawie śmierci Kathy - i chociaż jego partner Whitey Powers (Lawrence Fishburne) stara się pomóc mu w zachowaniu dystansu i emocjonalnej równowagi, nie potrafi uniknąć emocjonalnego angażowania się w śledztwo. Jimmy, zrozpaczony, zdesperowany i wściekły, rozpoczyna prywatne śledztwo, w którym pomaga mu kilku lokalnych zbirów. Wszyscy trzej niegdysiejsi kumple muszą - chcąc czy nie chcąc - stanąć oko w oko nie tylko ze świeżą tragedią, ale i z mroczną przeszłością.
Po takim opisie widzowie przygotowani będą zapewne na typową historię kryminalną, w której najważniejsza jest odpowiedź: kto zabił? Jednak nawet najbardziej drobiazgowe streszczenia nie są w stanie oddać całej złożoności dramatu, jaki Eastwood prezentuje widzom - a wyjaśnienie zagadki to tylko środek do celu, który reżyser obrał sobie w tym filmie. Postacie - i te główne, i te drugo- i trzecioplanowe - powiązane są siecią wzajemnych zależności tak subtelną, a przy tym gęstą i skomplikowaną, że dopiero uważny kontakt z filmem umożliwia widzowi ogląd całości sytuacji. Przy tym nie ma w "Mystic River" ani jednego bohatera jednoznacznego, w stu procentach dobrego lub złego. Każda z osób, zaludniających ten dramat w zaiste szekspirowskim stylu, szarpana jest namiętnościami - i to namiętności, a nie ślepy los czy przypadek, decydują o losach ich wszystkich. Prawdziwie ludzkie słabości czynią bohaterów zrozumiałymi i bliskimi: nie sposób nie rozumieć ich motywów, nie znajdywać współczucia dla ich niedoskonałości.
Czym "Mystic River" różni się od innych filmów, wykorzystujących kryminalną intrygę jako punkt wyjścia do refleksji nad ludzką naturą? Może rolą, jaką odgrywa w losach bohaterów poczucie winy: sentyment jakże powszechny wśród rodzaju ludzkiego, a jednak często pomijany czy lekceważony przez wielkich twórców filmu i literatury. Zdarzenie sprzed dwudziestu pięciu lat, które na zawsze oddzieliło od siebie trzech przyjaciół, kładzie się cieniem na ich przyszłych losach właśnie przez nie dające się uciszyć wspomnienie, dręczące Jimmiego i Seana. Dręczą ich nie konsekwencje czynów, których naprawdę dokonali, ale piekąca, podskórna świadomość ulotnego (a być może - urojonego?) grzechu zaniedbania. I nie sposób nie współczuć ich udręce, gdy po latach, wspominając dawne zdarzenia, chłodny, profesjonalny, opanowany Sean wreszcie nazywa rzeczy po imieniu, mówiąc w rozmowie z Jimmym: Czasem myślę, że wszyscy trzej wsiedliśmy do tego samochodu. Tymczasem reżyser pokazuje nam dwóch bohaterów w tej scenie tak, jak widział ich Dave z tylnego siedzenia odjeżdżającej limuzyny. Trudno się nie zastanawiać, ile razy sami siebie próbowali zobaczyć z takiej strony - i jak bardzo uczyniło ich to tym, czym są w tej chwili, stojąc na ulicy, na której stali ćwierć wieku wcześniej, wstrząśnięci i bezsilni.
Oczywiście to, że widzowie odbierają całą historię z zaangażowaniem nie jest jedynie zasługą reżysera. Jakkolwiek "Mystic River" przerasta wszystko, cokolwiek 73-letni Clint Eastwood zrobił wcześniej w życiu, film ten prawdopodobnie będzie pamiętany głownie ze względu na wyjątkowo przejmujące kreacje, jakie stworzyli w nim dwaj wybitni, a często niedoceniani aktorzy: Sean Penn i Tim Robbins. Wyrazista, wieloznaczna, szarpana przez skrajne emocje postać Jimmiego Marcusa, zagrana przez Penna, w oczywisty sposób najbardziej zapada w pamięć. Jednak Robbins nie pozostaje za nim ani odrobinę w tyle. Kreacja w "Mystic River" to wielki powrót do formy dla tego utalentowanego, acz niedocenianego aktora, który ostatnimi laty raczej rozmieniał swój talent na drobne, grając pozbawione charakteru postacie w hollywoodzkich blockbusterach. W roli Dave′a - dziwacznego człowieka tak udręczonego przez przeszłość, że nie umie się odnaleźć w teraźniejszości - Robbins udowadnia, że jest niezwykle wrażliwym znawcą ciemnych stron ludzkiej psyche, a jego warsztat w niczym nie ustępuje umiejętnościom Penna, słusznie uznawanego za jednego z najzdolniejszych aktorów amerykańskich swojego pokolenia.
Byłoby jednak niesprawiedliwe pomijać przy pochwałach innych aktorów, biorących udział w tym niezwykłym przedsięwzięciu. Kevin Bacon, nie mający specjalnie szczęścia do wyboru scenariuszy, bez wątpienia zagrał w tym filmie jedną z ważniejszych ról w swojej karierze. Fishburne ma rolę niewielką i mało wymagającą, ale za to dostały mu się najlepsze kawałki dialogu. Jednak zwłaszcza panie - Marcia Gay Harden jako Celeste Boyle i Laura Linne, grająca żonę Jimmy′ego, Annabel - zasługują na szczególna wzmiankę. Wyraziste postaci kobiece to już ewenement per se w męskim kinie Eastwooda; te dwie damy zaś chcąc nie chcąc stają się sprawczyniami najważniejszych zwrotów akcji. Bez względu na niewielki czas, jakie obydwie aktorki spędzają na ekranie, ich obecność zaznacza się wyraźnie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Harden jest niezwykle poruszająca w roli chwiejnej, zagubionej Celeste, rozpaczliwie próbującej zrobić to, co należy wbrew poczuciu, co jest najlepsze dla jej własnej rodziny. Linney daje popis w jednej z ostatnich scen, gdy - niczym prowincjonalna Lady Makbet - znajduje usprawiedliwienie dla czynów swego męża, których nawet on sam nie potrafi sobie wybaczyć.
Czy same wyraziste postacie to jednak wszystko, co reżyser podsuwa nam pod rozwagę? Tytułowa rzeka - nosząca dziwne imię Mistycznej - jest dla Eastwooda bez wątpienia czymś więcej, niż geograficzną nazwą, pozwalającą umiejscowić miejsce akcji na mapie Stanów Zjednoczonych. Jak należy czytać ten symbol? Rzeka to tradycyjnie obraz czasu - nieubłaganego przemijania, zmiany, strumienia, w który nie da się wstąpić dwakroć w ten sam sposób. To również woda chrztu, która obmywa z grzechów i odmienia tych, którzy się w niej zanurzą. Filmowa rzeka Mystic jest i jednym, i drugim po trochu - ale nade wszystko jest niemym, wiecznie obecnym świadkiem czynów, których nie da się już naprawić, i decyzji, których nie można cofnąć. W ostatnich sekundach widzimy ją taką, na jaką będzie pewnie patrzył Jimmy Marcus - być może za kolejnych dwadzieścia pięć lat. Być może pomyśli wtedy, ze lepiej było cierpliwie poczekać nad brzegiem.
I jeśli widzowie tak właśnie odczytają ten wieloznaczny, niełatwy i niezapomniany film, to okaże się, że Eastwoodowi udało się zrobić film nie tylko niezwykle piękny, ale i bardzo ważny. Bo jeśli spośród wielu morałów, jakie można wysnuć z "Mystic River", coś wydaje się warte podkreślania w świecie, w jakim żyjemy, to stara prawda, że ślepa zemsta nie daje ukojenia - a filozofia "oko za oko" prędzej czy później uczyni większość ludzkości ślepcami.