Zacznę od tego, że jestem jedną z tych nielicznych w Polsce osób, które nie czytały jeszcze Sapkowskiego. Ale podobno film "Wiedźmin" miał być zrozumiały również dla takich laików jak ja. Niestety, mimo, że uważam się za osobę raczej inteligentną i pojętną, miałam dość duże problemy ze zrozumieniem, kto jest kim.
Quo Vadis, Wiedźminie?!
[ - recenzja]
Zacznę od tego, że jestem jedną z tych nielicznych w Polsce osób, które nie czytały jeszcze Sapkowskiego. Ale podobno film "Wiedźmin" miał być zrozumiały również dla takich laików jak ja. Niestety, mimo, że uważam się za osobę raczej inteligentną i pojętną, miałam dość duże problemy ze zrozumieniem, kto jest kim.
Zacznę od tego, że jestem jedną z tych nielicznych w Polsce osób, które nie czytały jeszcze Sapkowskiego. Ale podobno film "Wiedźmin" miał być zrozumiały również dla takich laików jak ja. Niestety, mimo, że uważam się za osobę raczej inteligentną i pojętną, miałam dość duże problemy ze zrozumieniem, kto jest kim. Paradoksalnie ten film zachęcił mnie do przeczytania przygód Wiedźmina, bo może wtedy wreszcie zrozumiem, o co w nim chodziło! Wydaje mi się jednak, że przesłanie powinno być zrozumiałe bez względu na to, czy czytałam pierwowzór czy też nie. Tymczasem nie udało mi się rozgryźć intencji twórców "Wiedźmina". Zakończenie niczego nie wyjaśnia, a wręcz przeciwnie - wydaje się, że to dopiero początek i aż się prosi o ciąg dalszy.
Jedyna nadzieja w tym, że wkrótce w II programie TVP będzie można zobaczyć serial, który początkowo miał się składać z 12 odcinków, ale w końcu postanowiono zrobić jeszcze jeden, dla podobnych do mnie ignorantów. Poza tym w serialu będzie można zobaczyć to wszystko, co nie zmieściło się w filmie kinowym. Mam zatem nadzieje, że będzie dużo ciekawszy i bardziej zrozumiały, niż jego niezbyt udana kinowa wersja. Po pierwsze, scenariusz tego filmu był trzykrotnie zmieniany, w wyniku czego z czołówki usunięto nazwisko scenarzysty, pana Michała Szczerbica, a po drugie film ten był trzykrotnie montowany i skracany, zanim trafił wreszcie na nasze ekrany. Niestety, jest wciąż za długi, ale tak to ostatnio bywa z polskimi superprodukcjami. Optymalna długość filmu to 90 minut, tymczasem nasi twórcy uparli się, żeby męczyć widza przez 130 czy - jak w przypadku "Quo Vadis" - nawet 160 minut. A to nikomu nie wychodzi na dobre.
Oczywiście porównanie do "Quo Vadis" Jerzego Kawalerowicza jest w tym miejscu nieuniknione. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że premiera "Wiedźmina" była przesuwana właśnie ze względu na to, że do kin weszła największa polska superprodukcja. "Quo Vadis" kosztowało 18 milionów dolarów i właściwie nie widać, na co poszły te pieniądze (chyba na gaże ekipy :)). Budżet "Wiedźmina" przekroczył zaledwie 4 miliony dolarów, ale przynajmniej widać efekty (przede wszystkim specjalne :)) Komputerowo wygenerowane potwory prezentują się całkiem nieźle, a przynajmniej dużo lepiej niż te kukły, które imitują pokonane bestie, a których nie powstydziłby się sam Ed Wood. Skrzydlaty smok wygląda zupełnie jak z filmu "Ostatni smok" z Seanem Connerym, czyli nie odbiega od światowego poziomu. Natomiast w "Quo Vadis" mamy klaustrofobiczne Koloseum i żenujący wprost pożar Rzymu. Pamiętacie tę scenę, w której Winicjusz pędzi na koniu, by ratować Ligię z pożaru? Nagle koń staje dęba, a Winicjusz patrzy przerażony na płonące miasto. Spodziewamy się wtedy panoramicznego widoku tego miasta, a widzimy tylko kłęby dymu. Coś takiego można było przełknąć 50 lat temu, ale nie w XXI wieku, przy takich możliwościach techniki i za takie pieniądze!
Bawiąc się dalej w takie porównania trzeba przyznać, że w obu filmach mieliśmy ładne kostiumy, scenografie i zdjęcia. Okazuje się, że wcale nie trzeba jechać do Francji czy do Tunezji, żeby znaleźć przepiękne plenery. Istotne różnice widać natomiast w aktorstwie i w reżyserii. W "Quo Vadis" oprócz zawodowych aktorów pojawili się też naturszczycy, którzy nie wypadli najlepiej. Na ich tle nawet Paweł Deląg osiąga szczyt formy i tworzy życiową kreację. Oczywiście każdy, kto czytał powieść Sienkiewicza ma swoje zdanie na temat aktorów - jedni mu pasują do danej roli, inni nie. Moim zdaniem na przykład, całkowitą pomyłką był Zbigniew Waleryś grający świętego Pawła. Uważam natomiast, że pozostali aktorzy zawodowi zagrali całkiem przyzwoicie i nie mają się czego wstydzić. W "Wiedźminie" na szczęście występują sami aktorzy zawodowi i to całkiem dobrzy, wyjątkiem jest tu tylko dziewczynka grająca małą Ciri. I jedynie w przypadku Marka Walczewskiego, grającego rycerza Eyck z Denedle, który wyzywa smoka na pojedynek, można mówić o niezamierzonej parodii, gdyż aktor ten kojarzy się nierozerwalnie z rolą niedowidzącego Stępnia z "13 posterunku". Co do pozostałych aktorów, to jakieś zastrzeżenia mogą mieć jedynie obrońcy jedynego i prawdziwego wizerunku bohaterów powieści Sapkowskiego, a ja do nich nie należę.
Jeżeli zaś chodzi o reżyserię, to tym razem zacznę od "Wiedźmina", gdyż trudno jest krytykować twórcę takich dzieł jak "Faraon", "Matka Joanna od aniołów" czy "Austeria". Pan Marek Brodzki natomiast to asystent takich sław jak Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi, Costa Gavras czy Steven Spielberg i z pewnością nauczył się od nich wielu rzeczy, ale niestety nie posiadł chyba sztuki panowania nad szerokimi planami i większą grupą aktorów. W dodatku ma wyraźną słabość do nagich kobiecych piersi, które pojawiają się wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe. Odnoszę zatem wrażenie, że gdyby nie operator Bogdan Stachurski i profesjonalni aktorzy, którzy sami potrafili nad sobą zapanować, tego filmu nie dałoby się po prostu oglądać. Za to w przypadku "Quo Vadis" sprawa ma się całkiem na odwrót. Ten film wymagał rozmachu, tymczasem dostaliśmy - jak to ktoś ładnie określił na pokazie prasowym - trzygodzinny teatr telewizji.
Wracając jednak do "Wiedźmina", to trzeba przyznać, że dystrybutor zadbał o odpowiednią reklamę i promocję. Plakaty z Michałem Żebrowskim ucharakteryzowanym na Wiedźmina Geralta z Rivii rzeczywiście robią wrażenie, hasło reklamowe "Miecz Przeznaczenia Ma Dwa Ostrza. Jednym Jesteś Ty", jest świetnie dobrane, a z okazji premiery filmu Wydawnictwo Mag przygotowało "grę wyobraźni" opartą na sadze o Wiedźminie. Aby przyłączyć się do gry wystarczy tylko wysłać sms-a o treści "W" pod numer 7544 :). W sieci natomiast roi się od stron (oficjalnych i mniej oficjalnych :) poświęconych Wiedźminowi, Sapkowskiemu i ekranizacji jego prozy: www.wiedzmin.com.pl, www.wiedzmin.art.pl, www.film.sapkowski.pl, www.sapkowski.pl, www.hanza.fn.pl
Na koniec wypada jeszcze dodać, że niewątpliwym plusem filmu są sceny walk, zarówno z potworami, jak i z nie mniej potwornymi ludźmi. Twórcy wzięli przykład z Alfreda Hitchcocka, który udowodnił kiedyś, że im mniej widać na ekranie, tym lepiej, bo to, co sobie wyobrazimy, będzie dużo straszniejsze, niż to, co można pokazać. Nie jest to zbyt pocieszające z punktu widzenia filmowców, ale takie są fakty. Natomiast wspaniałe sceny walki wręcz koordynował Jacek Wysocki, mistrz aikido, który był także trenerem Michała Żebrowskiego. Może nie jest to "Matrix", ale Żebrowski przygotowywał się do tych scen trzy miesiące dłużej niż Keanu Reeves i to widać na ekranie. To po prostu zupełnie inna poetyka, ale wcale nie gorsza.
Wygląda zatem na to, że nasz pojedynek tegorocznych polskich superprodukcji wygrywa jednak "Wiedźmin". Ale jest to niestety selekcja negatywna, czyli po prostu "mniejsze zło". Nie świadczy to najlepiej o polskim kinie. A przecież niecałe dwa lata temu Krzysztof Krauze filmem "Dług" udowodnił, że za niewielkie pieniądze można zrobić prawdziwe arcydzieło.