„To nie jest kraj dla starych ludzi” bije rekordy popularności na festiwalach i wśród krytyków, stając się prawie pewnym kandydatem do przynajmniej jednego Oscara. Tymczasem film Joela i Ethana Coenów zdaje się powtarzać casus “Infiltracji” Martina Scorsese i być nagradzanym głównie za całokształt dorobku reżyserów, bo sam w sobie jest opowieścią perfekcyjnie zrealizowaną, ale miałką i pustą treściowo.
Perfekcyjna niedoskonałość
[Ethan Coen, Joel Coen „To nie jest kraj dla starych ludzi” - recenzja]
„To nie jest kraj dla starych ludzi” bije rekordy popularności na festiwalach i wśród krytyków, stając się prawie pewnym kandydatem do przynajmniej jednego Oscara. Tymczasem film Joela i Ethana Coenów zdaje się powtarzać casus “Infiltracji” Martina Scorsese i być nagradzanym głównie za całokształt dorobku reżyserów, bo sam w sobie jest opowieścią perfekcyjnie zrealizowaną, ale miałką i pustą treściowo.
Ethan Coen, Joel Coen
‹To nie jest kraj dla starych ludzi›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | To nie jest kraj dla starych ludzi |
Tytuł oryginalny | No Country for Old Men |
Dystrybutor | Imperial, UIP |
Data premiery | 15 lutego 2008 |
Reżyseria | Ethan Coen, Joel Coen |
Zdjęcia | Roger Deakins |
Scenariusz | Ethan Coen, Joel Coen |
Obsada | Javier Bardem, Tommy Lee Jones, Josh Brolin, Woody Harrelson, Kelly Macdonald, Stephen Root, Garret Dillahunt |
Muzyka | Carter Burwell |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 122 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nominowana do Oscara (w sumie
8 nominacji, w tym za najlepszy film, reżyserię oraz scenariusz ) ekranizacja
powieści Cormaca McCarthy’ego to – przynajmniej jeśli patrzeć na pierwszą połowę filmu – przykład kina świetnego realizatorsko. Nie chodzi tu nawet o specyficzny styl braci Coen. Nie wszystkim musi się przecież podobać odwracanie schematów, igranie z popularnymi kliszami czy bardzo swobodne traktowanie bohaterów – a tym samym często robienie widza “w konia” i prowadzenie fabuły wbrew jego oczekiwaniom. Choć oczywiście prawdziwego kinomana powinno ucieszyć perfekcyjne przeprowadzenie takiego nienowego, ale wciąż rzadkiego w kinie zabiegu. Jeszcze ważniejsze niż walka ze schematami jest bowiem mistrzostwo w wykorzystaniu ekranu jako środka przekazu opowieści. Tu już nie ma znaczenia, czy ktoś lubi tryskającą krew, czarny humor i żartobliwe sceny umieszczane w momencie największego napięcia (i vice versa). Chodzi o logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy kolejnych scen, o perfekcyjną dbałość o detale oraz przekazywanie widzowi informacji za pomocą obrazu, a nie dialogu.
W “To nie jest kraj...” przede wszystkim zachwycają skróty myślowe, oparte na obrazach oddzielonych cięciami w kluczowych momentach. Jak w scenie, gdy po prośbie ofiary o litość następuje cięcie i widzimy mordercę wychodzącego z domu – nie wiemy, czy zabił, dopóki nie zacznie wycierać butów. Znakomita jest też drobiazgowość, z pozoru zbędna, która jednak nie nuży, a buduje namacalny, realistyczny świat. U Coenów, jeśli ktoś wkłada sobie pistolet za pasek spodni, to najpierw go odbezpiecza i opróżnia komorę, a kiedy strzela po wyjściu z wody, musi najpierw osuszyć broń. Jeśli chowa się walizkę do szybu wentylacyjnego, to nie tuż przy otworze, tylko wpycha się ją głęboko poza zasięg wzroku, a gdy oczekuje się wizyty drani, to wiadomo, że przybędą dopiero po dziewiątej rano, gdy w urzędzie dowiedzą się, do kogo należał porzucony samochód. Bohater Josha Brolina wydaje się bardziej racjonalny niż Sherlock Holmes, a właściwie każda scena w pierwszej połowie filmu to przemyślane odwzorowanie realnych, zdroworozsądkowych zachowań, a pośrednio także – jako że są to zwykle mniej lub bardziej luźne cytaty z kina sensacyjnego – wyśmiewanie głupoty “filmów z niekończącymi się magazynkami”. W ogóle “To nie jest kraj...” ze swoją żelazną logiką oraz znakomitym budowaniem napięcia i niepokojącego nastroju – m.in. dzięki prawie całkowitemu brakowi muzyki – byłby znakomitym thrillerem, gdyby do końca utrzymać tę konwencję.
Niestety, zgodnie z zapowiedziami z prologu, Coenowie podejmują w swoim filmie Ważkie Tematy. Historia weterana z Wietnamu (Josh Brolin), znajdującego przypadkiem walizkę pełną pieniędzy i jego późniejszej ucieczki przed psychopatycznym kilerem (Javier Bardem) to tylko fabularna ramka. Bracia Coen poruszają tu, jak to zresztą mają w zwyczaju, tematy przypadkowości, ślepego losu, szczęśliwego fartu i niesprawiedliwej nagrody za dobre uczynki (albo jak kto woli: sprawiedliwej kary za postępki nieuczciwe). Z pierwowzoru McCarthy’ego, który
jest podobno książką demitologizującą American dream, wzięli za to wizję Ameryki jako kraju brutalnego, a przede wszystkim psującego się i nie tak pięknego/dobrego/szlachetnego/uczciwego jak dawniej – o ile to “dawniej” w rzeczywistości kiedykolwiek istniało. Wyraźne jest też skonfrontowanie wyobrażeń o przeciętniakach-szczęściarzach zamieniających się w bohaterów wychodzących z każdej opresji bez szwanku z podłą rzeczywistością, w której człowiekowi fortuna raz sprzyja, a raz nie. Nie mówiąc o tym, że los przestaje się uśmiechać zwykle w najmniej odpowiednich momentach.
Ograne to tematy, poruszane w kinie nie raz i nie dwa, również przez samych Coenów. Konstatacja, że życie to nie film, że nawet po przezwyciężeniu największych trudności drobne, przypadkowe zdarzenie może wszystko zniweczyć jest trywialna w swej oczywistości. Podobnie jak stwierdzenie, że w realnym świecie dobro nie zawsze zwycięża. Najsłabszym wątkiem jest jednak historia szeryfa (Tommy Lee Jones) – starego, zmęczonego człowieka, któremu wydaje się, że nastały złe czasy zepsucia, nihilizmu i braku zasad. Znów jest to banalna obserwacja sprowadzająca się właściwie do stwierdzenia zawartego w tytule filmu... które jest prawdziwe zawsze i wszędzie, a już na pewno na przestrzeni całego XX wieku. Starzy ludzie idealizowali przeszłość, nie mogli się odnaleźć i twierdzili, że jest gorzej nie tylko na południowym zachodzie USA w latach 70., ale i w całej Ameryce lat 40., Polsce międzywojennej czy nawet Rosji na początku wieku XXI.
Najgorsze jest jednak, że przy podejmowaniu tych tematów ulatuje gdzieś z Coenów większość ich reżyserskiej maestrii. Już na wstępie serwują z offu bezpośrednią zapowiedź tematyki filmu w postaci monologu o brutalności dzisiejszych czasów. Zresztą ta tematyka w podobny sposób przewija się przez cały film, na zasadzie łopatologicznych rozmów szeryfa z innymi ludźmi lub z samym sobą – scen wsadzonych trochę na siłę i słabo związanych z wątkiem ucieczki przed mordercą. Szczególnie widać to w epilogu, gdzie drętwe monologi Tommy’ego Lee Jonesa, będące szczytem pretensjonalności, sprawiają wrażenie doklejonych w obawie (zresztą słusznej), że przesłanie o zaniku wartości i ogólnej marności naszych czasów nie było w filmie dostatecznie widoczne.
Trochę lepiej jest z motywami kapryśnego losu i zmiennego szczęścia. Co prawda one też są czasem nazbyt kontrastowo eksponowane i powtarzają się w różnych wariantach przez cały film, znów sprawiając wrażenie niewiary w inteligencję widza, który mógłby przypadkiem zgubić przesłanie. Co gorsza, w drugiej połowie filmu reżyserzy rezygnują z żelaznej logiki przyczynowo-skutkowej na rzecz scen wpisujących się w to założenie (np. cały wątek konkurencyjnego zabójcy i jego mocodawców rozegrany na zasadzie deus ex machina i wymagający sporej ilości domysłów). Zresztą, od pewnego momentu “To nie jest kraj...” w ogóle sprawia wrażenie źle zaplanowanego i z konieczności rozgrywanego w odmiennym tempie – rozciągnięta pierwsza godzina i skróty w drugiej części filmu (poza rozwlekłym epilogiem). Z drugiej jednak strony rozważania o nieprzewidywalnym losie – którego personifikacją jest niejako bohater Bardema – generują kilka niezłych scen, choć warto się zastanowić, czy to raczej nie zasługa czarnego humoru Coenów, a nie samego tematu.
“To nie jest kraj dla starych ludzi” jest na pewno filmem godnym uwagi. Znakomity realizatorsko, zaskakuje pomysłowością niektórych scen, szczególnie, że ich genialność przejawia się w prostocie. Podobać się mogą wyraziste, archetypiczne wręcz postacie, zresztą bardzo dobrze zagrane (dobry Brolin, Bardem też dobry, ale nie tak zachwycający, jak się go reklamuje – to raczej udana wariacja na znany temat, niż jakieś wielkie odkrycie w historii filmowych psychopatów – a moim faworytem jest Woody Harrelson w drobnej rólce konkurencyjnego hitmana). Ładnie sfilmowany długimi ujęciami jest pusty krajobraz Dzikiego Zachodu. Z drugiej strony irytuje wtłoczony na siłę temat przemijania wartości oraz ogólna miałkość przesłania, a wątek zmagań szeryfa ze światem niepotrzebnie rozwadnia i tak długi film.
Najnowsze dziełko Joela i Ethana Coenów jest więc raczej smakowitą ciekawostką dla fanatyków X muzy, niż wciągającą opowieścią, która może zauroczyć przypadkowych widzów. Ci ostatni zresztą mogą odebrać film jako zbyt rozwlekły (poniekąd słusznie), zaskakujący w swej zmianie konwencji i irytujący niektórymi niestereotypowymi rozwiązaniami fabularnymi. Oczywiście nikt nie mówił, że w kinie ma być tylko lekko, przyjemnie i prosto jak po sznurku, ale nie zmienia to faktu, że film braci Coen jest tylko zabawą formą. A jej efekt, choć miejscami bardzo ciekawy, to w sumie jest jednak przereklamowany.
no fajnie, wspolczuje bardzo 'plaskiego' spojrzenia na ten film, widac, ze za duzo strzelanek si eobejrzalo w zyciu : /
jezeli jednak, po latach, masz odwage zmierzyc sie z mialkoscia swojej recenzji, polecam skupienie sie na paru szczegolach, np:
- sensie opowiesci z moneta
- zagadce czy szeryf zostal zastrzelony czy nie, w scenie w hotelu
dodatkowe wskazowki:
- polecam szerokie interpretacje biblijne (jak to u braciszkow)
- ta 'zelazna realistycznosc' bywa troche zwodnicza
- filmami Coenow troche trzeba sie pobawic po seansie, wiec indżoy ; P