„Park Epoki Radzieckiej” Julija Gusmana (reżyseria) i Eduarda Akopowa (scenariusz) to słodko-gorzka opowieść o nostalgii współczesnych Rosjan za czasami Związku Radzieckiego, kiedy to państwo organizowało im życie „od żłobka do nagrobka”. Niestety, mimo całkiem udanego początku, film zawodzi. A jedyne, co na dłużej pozostaje w pamięci, to wspaniałe krajobrazy czarnomorskiego kurortu Soczi.
East Side Story: Cepeliada w sowieckim stylu
[Julij Gusman „Park Epoki Radzieckiej” - recenzja]
„Park Epoki Radzieckiej” Julija Gusmana (reżyseria) i Eduarda Akopowa (scenariusz) to słodko-gorzka opowieść o nostalgii współczesnych Rosjan za czasami Związku Radzieckiego, kiedy to państwo organizowało im życie „od żłobka do nagrobka”. Niestety, mimo całkiem udanego początku, film zawodzi. A jedyne, co na dłużej pozostaje w pamięci, to wspaniałe krajobrazy czarnomorskiego kurortu Soczi.
Julij Gusman
‹Park Epoki Radzieckiej›
O tym, że nostalgia jest potężną siłą, powszechnie wiadomo. Tęsknimy za czasami swojej młodości, za miejscami, w których byliśmy przed laty, a które pozytywnie nam się kojarzą. Zaskoczeniem może być jednak obserwowana praktycznie we wszystkich krajach postkomunistycznych, zwłaszcza wśród starszej części społeczeństwa, nostalgia za minioną epoką. Codzienne życie może i było wtedy spokojniejsze i prostsze – problem jednak w tym, jak wysoką cenę trzeba było za ten spokój zapłacić. A była nią nieskrępowana niczym wolność. Tym bardziej więc może dzisiaj szokować młodych Polaków, Węgrów, Czechów, Bułgarów i Niemców tęsknota ich dziadków i rodziców do czasów Edwarda Gierka, Janosza Kadara, Gustava Husaka, Todora Żiwkowa czy Ericha Honeckera. Ta nostalgia stała się już zresztą tematem poważnych badań naukowych, prowadzonych przede wszystkim przez socjologów; zainspirowała jednak również ludzi filmu. Niemieckie obrazy „Słoneczna aleja” (1999) Leandera Haußmanna i „Good Bye, Lenin!” (2003) Wolfganga Beckera oraz polski „Sztos” (1997) Olafa Lubaszenki są najlepszymi przykładami tych tendencji. Przed dwoma laty do tego zacnego grona dołączył jeszcze rosyjski „Park Epoki Radzieckiej” Julija Gusmana – gorzka komedia o tym, jak trudno jest się uwolnić od brzemienia przeszłości.
Bohaterem filmu jest Oleg Nikołajewicz Zimin (którego gra Aleksandr Łazariew młodszy, znany między innymi z powstałego na podstawie powieści Siergieja Łukjanienki i Jurija Burkina filmu „Aziris nuna” oraz serialu „Idiota” według Fiodora Dostojewskiego). Jest on gwiazdą rosyjskiej telewizji, dziennikarzem i reporterem, którego programy cieszą się sporą popularnością. Sukces zawodowy nie przełożył się jednak na status materialny Olega, nie poszedł także w parze ze szczęściem osobistym. Wręcz przeciwnie – małżeństwo Zimina już dawno się rozsypało, a córka Dasza ima się różnych sposobów, by zwrócić uwagę ojca na swoje problemy. Jakby tego było mało, dziennikarz popadł w spore tarapaty finansowe i zadłużył się u szefa miejscowej mafii, niejakiego Timura (w tej roli Rafael Mukajew, który w tym roku pojawił się w serialu wojennym „W ijunie 41-go”). Teraz lokalny „ojciec chrzestny” żąda natychmiastowej spłaty pożyczki i nic sobie nie robi z tłumaczenia, że telewizyjni producenci są Olegowi winni honoraria za dwadzieścia cztery programy. Sytuacja wydaje się bez wyjścia. Ale tylko pozornie. Timur składa bowiem gwieździe rosyjskiego dziennikarstwa propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Oleg ma się wybrać na zasłużony odpoczynek do wybudowanego przez rosyjskich i zagranicznych inwestorów nad brzegiem Morza Czarnego „Parku Epoki Radzieckiej”, by później przygotować na jego temat reportaż-reklamówkę. Zadanie wydaje się lekkie, łatwe i przyjemne. Jak się jednak okaże, wszystko potoczy się dokładnie na odwrót. Powrót do czasów Związku Radzieckiego, nawet w tak – wydawałoby się – niewinnej formie, okaże się dla głównego bohatera filmu niezwykle niebezpiecznym przedsięwzięciem.
Czym jest „Park Epoki Radzieckiej”? To swoiste połączenie Disneylandu ze skansenem. Miejsce, w którym podjęto próbę cofnięcia, a następnie zatrzymania czasu. Komunistyczny raj, żywcem wykrojony z sowieckich propagandowych dzieł z lat 20., 30., 40. i 50. XX wieku. Tu wszystko jest najlepsze – piękne kobiety, wysokogatunkowe trunki, solidny radziecki rubel (z przelicznikiem 62 kopiejki za 1 dolara). Na każdego kuracjusza czeka też wiele atrakcji: można pograć w „szachy rewolucji” (wykonane w skali 1:1, z podobiznami komunistycznych bohaterów narodowych), pojeździć wozem pancernym – takim samym, jakim w czasie wojny domowej przemieszczał się Włodzimierz Iljicz Lenin – wreszcie powędkować w jeziorku tak wypełnionym rybami, że praktycznie same wskakują do ręki. Aby iluzja była całkowita, każdy kuracjusz musi jednak zrezygnować ze swojej tożsamości i przedzierzgnąć się w którąś z postaci z sowieckiej mitologii. W parku roi się więc od Stirlitzów, Budionnych, pionierów i radzieckich kacyków. Oleg, choć początkowo nie ma większej ochoty na tę grę, pod wpływem wydarzeń postanawia w końcu przeistoczyć się w Ławrientija Berię, co – jak sądzi – da mu kontrolę nad innymi. Bo przecież w prawdziwym Związku Radzieckim Beria był wszechmocny i nienaruszalny.
Nad spokojnym wypoczynkiem gości parku czuwa fachowa obsługa, a wśród nich między innymi główny lekarz (gra go niezwykle podobny do Donalda Pleasance’a Władimir Dolinski, w Polsce widzieliśmy go w serialu „Moskiewska saga”), opiekująca się sanatoryjnym hotelem Jelizawieta (w tej roli Lidia Fiedosiejewa-Szukszyna, niezapomniana Gienia Smoliwąsowa z polskiej „Ballady o Januszku) oraz młoda i piękna pielęgniarka Alona (Jelizawieta Bojarska, znana z niemieckiego „Upadku”, która jeszcze w tym roku pojawi się na ekranach rosyjskich kin w obrazie „Admirał”, filmowej biografii Aleksandra Kołczaka). Nad kuracjuszami kontrolę sprawuje jednak jeszcze jedna osoba – szef ochrony, towarzysz Robert (Michaił Jefremow, gwiazda „9 kompanii” i „Prostytutek”, który pojawi się także w drugiej części „Spalonych słońcem” Nikity Michałkowa). To właśnie on odpowiada za rygorystyczne przestrzeganie regulaminu. A ten mówi wprost: zabronione są jakiekolwiek osobiste kontakty między pracownikami a gośćmi. Zauroczony Aloną Oleg nic sobie jednak z obowiązujących zakazów nie robi, co ściągnie na jego głowę poważne kłopoty. „Park Epoki Radzieckiej” ma bowiem także swoje drugie, znacznie mroczniejsze oblicze – pobudowane jako „obiekty oświatowe” repliki więzienia na Łubiance oraz Archipelagu GUŁag. One również przeznaczone są dla turystów, szczególnie tych lubiących ekstremalne rozrywki, jak nocleg w baraku, spacer z konwojem czy nocne przesłuchanie połączone z torturami. Okaże się jednak, że można doń trafić nie tylko w celach turystycznych.
Pomysł na film był świetny. Niestety, zawiodło wykonanie. O ile nie można mieć większych zastrzeżeń do gry aktorskiej (Jefremow jest odpowiednio diaboliczny, a Bojarska – niewinna), zdjęć (autorstwa Igora Kliebanowa) czy muzyki (za którą, nie licząc licznych piosenek, odpowiada weteran rosyjskiej kinematografii Maksym Dunajewski), o tyle powinno się oberwać scenarzyście. Widać wyraźnie, że nie miał on pomysłu na to, jak pokierować akcją. Efekt jest taki, że jako komedia „Park…” jest mało śmieszny, a jako dramat (czerpiący pełnymi garściami z „Truman Show” Petera Weira) – mało wstrząsający. Na dodatek dłuży się w nieskończoność, trwa bowiem ponad dwie godziny. Zupełnie niepotrzebnie. Gdyby skrócić go o kwadrans, może nawet o dwa, zyskaliby wszyscy – akcja stałaby się dynamiczniejsza, a widzowie nie musieliby ziewać do rękawa. Akopow, pisząc scenariusz, starał się nawiązać do rodzimej klasyki filmowej. Stąd odwołania do dzieł Nikity Michałkowa, Wsiewołoda Pudowkina, Michaiła Romma i wielu innych. Cóż z tego jednak, skoro scenarzysta „Parku…” nie potrafił twórczo „przetrawić” ich konceptów. Zamiast postmodernistą, stał się zwykłym naśladowcą, co gorsza – dość nieudolnym. Żal jest wielki, gdyż taki właśnie film był Rosji potrzebny. Obraz, w którym w prześmiewczy i groteskowy sposób przedstawiono by irracjonalną tęsknotę za niewolącym obywateli systemem politycznym. W którym pokazano by iluzoryczność i miałkość idei, mającej doprowadzić do uszczęśliwienia wszystkich ludzi na całym globie. To, co udało się twórcom „Słonecznej alei” i „Good Bye, Lenin!”, autorzy „Parku Epoki Radzieckiej” zarżnęli jednak nadmiernym gadulstwem i nadęciem. Tej komedii zabrakło przede wszystkim dystansu. Gusman i Akopow wiele mogliby nauczyć się chociażby od Juliusza Machulskiego, który w swoim „Déjà vu” pokazał – choć w nieco innym kontekście – ten sam świat. Przedstawiona przez naszego rodaka Odessa z początku lat 20. ubiegłego wieku w niczym tak naprawdę nie różniła się od cepeliady zainscenizowanej w „Parku…”. A mimo to oba filmy dzieli jakościowa przepaść.