„Wietka sirieni” to kameralny dramat osławionego „Wyspą” Pawła Łungina. W filmie nakręconym za luksemburskie pieniądze rosyjski reżyser przedstawił wycinek losów kompozytora Siergieja Rachmaninowa. Nie jest to jednak typowa biografia, ale raczej – jak chcą sami autorzy dzieła – fantazja na motywach z życia wybitnego pianisty. Ogląda się ją z zainteresowaniem, choć trudno pozbyć się wrażenia, że to jednak filmowy półprodukt.
East Side Story: „Wybaczcie!” Mogło być znacznie lepiej…
[Paweł Łungin „Bukiet bzu” - recenzja]
„Wietka sirieni” to kameralny dramat osławionego „Wyspą” Pawła Łungina. W filmie nakręconym za luksemburskie pieniądze rosyjski reżyser przedstawił wycinek losów kompozytora Siergieja Rachmaninowa. Nie jest to jednak typowa biografia, ale raczej – jak chcą sami autorzy dzieła – fantazja na motywach z życia wybitnego pianisty. Ogląda się ją z zainteresowaniem, choć trudno pozbyć się wrażenia, że to jednak filmowy półprodukt.
Paweł Łungin – syn znanego radzieckiego scenarzysty filmowego Siemiona Łungina (odpowiedzialnego między innymi za scenariusz słynnej „Agonii” Elema Klimowa) – rozpoczął swoją przygodę z kinematografią ponad trzy dekady temu również jako scenarzysta. W roli reżysera zadebiutował dopiero w 1990 roku, kręcąc – w koprodukcji radziecko-francuskiej – głośny w Europie „Taxi Blues”. Wielkie sukcesy nadeszły jednak dopiero w XXI wieku. Zrealizowany w 2002 dramat sensacyjny „Oligarcha” bardziej jeszcze spodobał się widzom aniżeli krytykom, ale późniejszy o trzy lata wysmakowany serial obyczajowo-kostiumowy „Opowieść o »Martwych duszach«”, powstały na bazie książki Nikołaja Gogola, zebrał już zewsząd pozytywne opinie. Podobnie jak „
Wyspa”, która pod koniec października, dwa lata po premierze rosyjskiej, trafi wreszcie do polskich kin. Po sukcesie tego kameralnego dramatu, opowiadającego jedną z wielu wersji historii winy i odkupienia, Łungin nie spoczął na laurach. Zabrał się za realizację filmu luźno opartego na wątkach z życia słynnego rosyjskiego pianisty i kompozytora Siergieja Rachmaninowa. Co ciekawe, dzieło to oficjalnie firmowane jest przez kinematografię… luksemburską, choć zdjęcia kręcono w Petersburgu oraz w hiszpańskiej Andaluzji, która całkiem udanie naśladowała słoneczną Kalifornię.
Film zaczyna się od niezwykle mocnej i przejmującej sceny. Rosyjski artysta, emigrant, uciekinier z kraju opanowanego przez bolszewików ma zagrać swój pierwszy koncert w Stanach Zjednoczonych. Agent pianisty wynajął najbardziej reprezentacyjną salę Nowego Jorku – Carnegie Hall. Od sukcesu tego występu może zależeć cała dalsza kariera muzyka za oceanem. Gdy jednak zauważa on, że na widowni pojawili się przedstawiciele ambasady Związku Radzieckiego, najpierw odmawia wyjścia na scenę, w końcu – przymuszony przez swego impresario – pojawia się, aby wygłosić krótkie przemówienie, które streścić można następująco: „Opuściłem moją ojczyznę, aby nie służyć nowej strasznej władzy, która zamordowała wielu moich bliskich i znajomych. Nie gram dla was w Rosji i nie będę też grać w Ameryce. Nie mogę. Wybaczcie!”. Po czym, żegnany gwizdami, schodzi za kulisy. Wydaje się, że wszelkie nadzieje na karierę w Stanach Zjednoczonych zostały właśnie pogrzebane. Chwilę później jednak sytuacja diametralnie się zmienia. Złość widzów kieruje się w stronę sowieckich oficjeli, którzy – obrzucani papierowymi kulkami i obelgami – opuszczają salę. Koncert dochodzi do skutku i jest wielkim artystycznym sukcesem Siergieja. Siergieja Rachmaninowa – bo to on właśnie, o czym dowiadujemy się niebawem, jest wspomnianym artystą. Występ w Carnegie Hall otwiera jego triumfalny marsz przez sale koncertowe Ameryki. W ciągu zaledwie miesiąca pianista daje czterdzieści recitali, wszędzie witany i żegnany jest owacjami na stojąco. Jak się jednak szybko okazuje, ten sukces ma swoją wymierną i straszliwą cenę – nie tylko ogromne zmęczenie fizyczne, ale przede wszystkim kryzys twórczy, który trwać będzie długich dziesięć lat.
W dziele Łungina prawda nieustannie miesza się z fikcją. Dlatego też nie można „Wietki sirieni” odbierać jako filmu stricte biograficznego. Owszem, wiele wątków przedstawionych przez scenarzystę zostało zaczerpniętych z życia kompozytora, jednak Michaił Dunajew potraktował je bardzo luźno. Dla autora scenariusza znacznie ważniejsze były bowiem względy dramaturgiczne aniżeli wierność faktom. Gdy więc – w formie licznych retrospekcji – poznajemy losy Rachmaninowa w Rosji, powinniśmy lekko przymknąć oczy. Co w filmie autora „Wyspy” jest prawdą? Na pewno początki kariery Rachmaninowa, który jako kilkunastoletni chłopiec trafił do moskiewskiej pensji muzycznej prowadzonej przez Nikołaja Zwieriewa, i późniejszy konflikt artysty ze swoim mentorem, starającym się z uporem godnym lepszej sprawy odwieść go od komponowania. Na pewno także twórcza niemoc, która ogarnęła artystę od razu po opuszczeniu ojczyzny. Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, od 1917 do 1927 roku Siergiej Rachmaninow nie napisał nawet jednej nuty. Gwoli ścisłości: próbował komponować, ale wszystko, co tworzył, natychmiast niszczył. Co natomiast przedstawione zostało w sposób zdecydowanie zbyt melodramatyczny? Przede wszystkim płomienny romans z piękną rudowłosą Marianną, uczennicą Siergieja, która będzie się starała przeciągnąć go na stronę zdobywających coraz większe poparcie w carskiej Rosji komunistów. Choć przyznać trzeba, że następujące tuż po miłosnym zbliżeniu stwierdzenie: „Napiszesz dla nas nową »Marsyliankę«” robi wrażenie… Wątpliwości musi budzić również scena wyjazdu artysty z Rosji, kiedy to na moskiewskim dworcu kolejowym dane mu jest po raz ostatni spotkać się ze swoją dawną kochanką, teraz pełniącą już rolę bolszewickiego komisarza.
Przedstawiając w formie filmowej życie sławnego człowieka, zwłaszcza gdy kręci się pełnometrażowy film kinowy, a nie serial, zawsze trzeba dokonać pewnych skrótów – jedne wątki wyostrzyć, inne pominąć. W ten sposób nietrudno zasłużyć na – czasami mniej, a czasami bardziej usprawiedliwione – słowa krytyki i oskarżenia o tendencyjność. Tu rodzi się więc pytanie: jakiego Rachmaninowa chciał przedstawić Łungin? Po obejrzeniu filmu intencje reżysera jawią się dość mgliście. Z jednej strony widzimy bowiem geniusza ogarniętego twórczą niemocą (głównie w sekwencjach przedstawiających artystę podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych), z drugiej – człowieka, który nawet mimo niechęci otoczenia potrafi uparcie dążyć do wyznaczonego celu, będąc przekonanym o własnej wartości. Ta pewność pcha młodego Siergieja do przeciwstawienia się Zwieriewowi i dodaje mu sił po zakończonej katastrofą premierze jego I symfonii. Oba portrety nie muszą się wzajemnie wykluczać – podstawowy problem tkwi jednak w tym, że scenarzysta, a w ślad za nim reżyser, nie potrafili pogłębić psychologii postaci. Próba wyjaśnienia wszystkich problemów dojrzałego artysty wizją niezbyt szczęśliwego dzieciństwa i wciśnięta na siłę symbolika tytułowego bzu to zdecydowanie droga na skróty, pachnąca – niezbyt zresztą ładnie – tanim sentymentalizmem.
„Wietka sirieni” pozostawia po sobie mieszane uczucia. Sprawia bowiem wrażenie co najwyżej poprawnie odrobionego zadania domowego. Gdyby taki film nakręcił debiutant, zapewne posłano by pod jego adresem wiele ciepłych słów, ale gdy zdajemy sobie sprawę, że jest to dzieło reżysera, który zaledwie rok wcześniej podpisał swoim nazwiskiem „Wyspę”, trudno uniknąć rozczarowania. Na pochwałę na pewno zasługuje praca scenografa i kostiumologa, ale to w filmach rosyjskich (a niegdyś radzieckich) norma. Nieźle poradził sobie również Andriej Żegałow, dla którego była to, niestety, ostatnia praca na planie filmowym. Ten bardzo zdolny operator, którego talent przyczynił się między innymi do sukcesów „Kukułki”, „
Rosyjskiej gry”, „Tureckiego gambitu” i „Wyspy”, zmarł w styczniu 2007 roku tuż po zakończeniu zdjęć. Rozczarowuje natomiast ścieżka dźwiękowa. Jak na film, którego głównym bohaterem jest jeden z najwybitniejszych kompozytorów światowych I połowy XX wieku, kompozycji Rachmaninowa jest w nim zdecydowanie za mało. O muzyce ilustracyjnej Dana Jonesa nie warto w ogóle wspominać. Należy podejrzewać, że sam reżyser nie miał zbyt wielkiego wpływu na to, komu producenci zlecą to zadanie. W efekcie powstał film o wielkim kompozytorze, w którym muzyka pełni jedynie rolę służebną. Jeśli więc ktoś liczył na przywołanie ducha „Amadeusza”, bardzo się zawiedzie. „Wietce sirieni” znacznie bliżej jest pod tym względem do dwóch obrazów poświęconych Ludwigowi van Beethovenowi – „Wiecznej miłości” i „Kopii mistrza”.
O sukcesie artystycznym „Wyspy” przesądziły między innymi wspaniałe kreacje Piotra Mamonowa, Wiktora Suchorukowa i Dmitrija Djużewa. Niestety, tego samego o aktorstwie w najnowszym filmie Łungina nie da się powiedzieć. Odtwórcy głównych ról prezentują wprawdzie niezłe rzemiosło, ale tym razem obywa się bez ekranowych fajerwerków. Rachmaninowa – zarówno młodego, jak i dojrzałego – zagrał Jewgienij Cyganow, znany dotychczas w Rosji przede wszystkim z ról w serialu „Dzieci Arbatu” (2004) oraz dwóch filmów kinowych: „Piter FM” (2006) i „Rusałka” (2007). W postać jego żony, Natalii Satiny, wcieliła się Wiktoria Tołstoganowa, mająca już na koncie serialowe kreacje w znanych w naszym kraju „Moskiewskiej sadze” oraz „Na bezimiennym wzgórzu” (oba z 2004); podziwiać jej talent i urodę mogli również widzowie „
Korolowa” (2007). Nikołaja Zwieriewa i jego siostrę Annę Siergiejewną zagrał doświadczony duet Aleksiej Pietrenko (pojawił się jako car Piotr I Wielki obok Wołodii Wysockiego w pamiętnym filmie „Jak car Piotr Ibrahima swatał”) i Lija Achedżakowa (trzy dekady temu towarzyszyła Barbarze Brylskiej w kultowej radzieckiej komedii romantycznej „Szczęśliwego Nowego Roku”). Warto jeszcze wspomnieć o odtwórczyni zakochanej we francuskich rewolucjonistach, pięknej i ideowej Marianny. W tę barwną, choć złowrogą postać wcieliła się dwudziestopięcioletnia Miriam Sechon, dla której był to dopiero drugi występ przed kamerą. I choć na ekranie widać ją zaledwie w kilku scenach, na długo pozostaje w pamięci. Czego nie da się, niestety, powiedzieć o grającej Annę, młodzieńczą miłość Rachmaninowa, Galinie Tiuninie. Aktorka, którą polscy widzowie mogą kojarzyć przede wszystkim z rolą Olgi z „Nocnej…” i „Dziennej straży” Timura Biekmambietowa, tym razem zaznacza swoją obecność jedynie śladowo. Wygląda pięknie, ale niewiele więcej da się o jej roli powiedzieć.
„Wietka sirieni” to bez dwóch zdań efekt kompromisu między wizją bardzo zdolnego reżysera, mającego uzasadnione ciągotki ku kinu artystycznemu, a oczekiwaniami producentów, którym zapewne marzył się film mogący osiągnąć choćby tylko umiarkowany sukces finansowy w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Wstydzić się go Łungin nie musi, ale za kilkanaście lat podzieli on – jak najbardziej słusznie – los wielu zapomnianych dzieł wybitnych reżyserów.

Wie ktoś może gdzie można obejrzeć ten film?
Szukam wszędzie i nigdzie nie mogę znaleźć...