„Riorita” to tytuł bardzo popularnej w Związku Radzieckim w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej melodii i zarazem tytuł najnowszego filmu weterana rosyjskiej kinematografii Piotra Todorowskiego. Liczący już ponad osiemdziesiąt lat reżyser nakręcił jeden z najbardziej gorzkich filmów w swojej karierze. Niestety, temu frontowemu dramatowi psychologicznemu zabrakło rozmachu, w efekcie czego realistyczna fabuła znalazła się w cieniu niemal teatralnej inscenizacji.
East Side Story: Psychodrama na linii frontu
[Piotr Todorowski „Riorita” - recenzja]
„Riorita” to tytuł bardzo popularnej w Związku Radzieckim w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej melodii i zarazem tytuł najnowszego filmu weterana rosyjskiej kinematografii Piotra Todorowskiego. Liczący już ponad osiemdziesiąt lat reżyser nakręcił jeden z najbardziej gorzkich filmów w swojej karierze. Niestety, temu frontowemu dramatowi psychologicznemu zabrakło rozmachu, w efekcie czego realistyczna fabuła znalazła się w cieniu niemal teatralnej inscenizacji.
Piotr Todorowski
‹Riorita›
Jeśli bogini Fortuna sprzyjać będzie Piotrowi Todorowskiemu, być może za kilka lat trafi on do księgi rekordów Guinessa jako najstarszy w pełni aktywny zawodowo reżyser (i nie tylko) filmowy w dziejach świata – twórca „Riority” urodził się bowiem na sowieckiej Ukrainie w sierpniu… 1925 roku. Jako nastolatek wziął udział w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, a po demobilizacji podjął studia we Wszechrosyjskim Państwowym Instytucie Kinematografii (noszącym dziś imię słynnego reżysera Siergieja Gierasimowa, który swoim nazwiskiem podpisał najsłynniejszą ekranizację „Cichego Donu”). W 1954 roku Todorowski ukończył wydział operatorski tej uczelni; pracę w branży filmowej rozpoczął więc jako autor zdjęć. W roli reżysera zadebiutował osiem lat później, kręcąc psychologiczno-obyczajowy dramat „Nikogda”. Swoją drogą, był to dlań okres niezwykle ważny, ponieważ w tym samym roku urodził mu się syn Walerij (dziś uznany w Rosji producent, scenarzysta i reżyser filmowy). Swój pierwszy scenariusz – napisany zresztą do spółki z Bułatem Okudżawą – przeniósł na ekran kinowy w 1965 roku. „Wiernost’” była posiadającą najlepsze cechy gatunku typową opowieścią o miłości rozegraną na tle II wojny światowej. Kilkanaście lat później Todorowski po raz pierwszy wykorzystał w filmie („Wojenno-poliewoj roman”, 1983) skomponowaną przez siebie muzykę. W międzyczasie zaliczył również epizod aktorski, pojawiając się przed kamerą w dwóch obrazach: zrealizowanym dla telewizji wojennym „Był miesjac maj” Marlena Chucijewa z 1970 oraz „Trjasinie” (czyli „Trzęsawisku”) Grigorija Czuchraja z 1977 roku.
Największy rozgłos w Związku Radzieckim przyniósł mu jednak zrealizowany w koprodukcji ze Szwedami obyczajowy dramat „Interdiewoczka” (1989), w którym opowiedział historię prostytutki marzącej o tym, aby wyjść za mąż za cudzoziemca i opuścić swoją socjalistyczną ojczyznę. Film powstał już wprawdzie w epoce zaawansowanej pierestrojki, ale i tak wywołał w ojczyźnie artysty prawdziwą burzę z piorunami. Jak się później okazało, wcale nie ostatnią. Ortodoksyjnych komunistów i wciąż jeszcze licznych weteranów Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej oburzył bowiem także kolejny film Todorowskiego, pierwszy zrealizowany w niekomunistycznej Rosji – „Ankor, jeszczjo ankor!” (1992). Reżyser przedstawił w nim historię pułkownika Armii Czerwonej, który – mimo że pozostawił w domu żonę – związał się na froncie z inną, znacznie od siebie młodszą kobietą. I choć praktyki takie należały wśród oficerów sowieckich raczej do reguły niż wyjątku, do tej pory nikt nie zdobył się na śmiałość, aby w tak wyrazisty sposób przedstawić to na ekranie. Todorowski przełamał jeszcze jedno tabu, a efektem tego stały się adresowane do niego listy z pogróżkami od zniesmaczonych widzów. Podobnej reakcji reżyser spodziewał się zresztą także po premierze „Riority”. Zapytany przez jednego z rosyjskich dziennikarzy, jakie są szanse, aby film wszedł na duże ekrany w Rosji, odpowiedział rozgoryczony: „Jak sądzę, minimalne. To nie są dobre czasy dla takiego filmu”. Czy rzeczywiście?
Akcja filmu rozgrywa się pod koniec II wojny światowej. Armia Czerwona bohatersko przemaszerowała już przez Białoruś, wcielając do swoich szeregów wszystkich tych młodzieńców, którzy przez poprzednie trzy lata znajdowali się pod niemiecką okupacją. W tym gronie są trzej bracia: Pasza, Sierioża i Arsienij Piczugowowie, którym w drodze do Berlina postanowił towarzyszyć również ojciec Aleksandr. Cała czwórka trafiła do tego samego batalionu zwiadowczego. Piczugowowie są prostymi ludźmi, którzy całe swoje życie przepracowali w kołchozie – najpierw pod bolszewikami, później pod hitlerowcami, którzy po zajęciu sporych zachodnich połaci Związku Radzieckiego wcale nie rozwiązali, wbrew oczekiwaniom miejscowej ludności, państwowych gospodarstw. Dotychczas całym światem była dla tych białoruskich chłopów rodzinna wieś. Nie ma się więc co dziwić, że najpierw stali się obiektem kpin, a następnie perfidnej psychologicznej gry, którą podjął z nimi starszy szeregowy Anatolij Barchatow. To iście mefistofeliczna postać! Były strażnik w łagrze, który jako zwykły żołnierz trafił na front w ostatnich miesiącach wojny. Trudno mu jest się teraz odnaleźć w zupełnie nowej roli. Przyzwyczajony do tego, że w obozie nierzadko bywał panem życia i śmierci więźniów, nie może znieść społecznej degradacji. Dodatkowym upokorzeniem staje się dla niego fakt, że major wybiera innego żołnierza na dowódcę oddziału zwiadowczego. Chcąc odreagować dyshonor, wybiera sobie za cel niczego nieświadomych i niezwykle w swej naiwności ufnych Piczugowów.
Przy okazji luźnych rozmów Barchatow „urabia” starca i jego synów. Niemal każdego dnia uświadamia im, jak wielką winą był fakt pozostawania przez nich przez długie trzy lata pod okupacją niemiecką i służenie wrogom ojczyzny pracą w kołchozie, podczas gdy inni Rosjanie, komuniści, przelewali krew. Straszy chłopów sądem, przed jakim po wojnie mogą stanąć za to, że pozostali we wsi, zamiast uciec do partyzantów – co notabene było wielce prawdopodobne. Przekonuje, że jedynym sposobem na zmazanie hańby jest dokonanie jakiegoś bohaterskiego czynu, na przykład wzięcie na własną rękę „języka”, czyli złapanie niemieckiego jeńca, który mógłby zdradzić czerwonoarmistom położenie swoich jednostek. Taka akcja, przeprowadzona bez uprzedniego przygotowania i wsparcia, musiałaby się zamienić w misję samobójczą, z czego obozowy eksstrażnik doskonale zdaje sobie sprawę. Ziarno pada jednak na podatny grunt, stary Piczugow gotowy jest bowiem do największych poświęceń, byle tylko odkupić grzech zaniechania i tym samym uwolnić od niego swoich synów. Dodatkowe katusze przeżywa najstarszy z braci, Arsienij, który w rodzinnej wsi pozostawił żonę. Uświadamiany przez Barchatowa, że przecież każdego dnia może stracić życie i więcej już swojej ukochanej nie zobaczyć, pragnie ujrzeć ją jeszcze raz, choćby i ostatni. O przepustce nie ma jednak co marzyć. Wówczas decyduje się na postrzał w rękę, licząc na to, że najpierw zostanie odesłany do szpitala, a później do domu. Sanitariuszka, do której się zgłasza, ma jednak obowiązek o każdym z takich przypadków powiadomić funkcjonariuszy Smiersza. To z kolei wywołuje ciąg zdarzeń, które doprowadzają do najbardziej dramatycznej sceny w całym filmie. Sceny, która nikogo nie pozostawi obojętnym!
Todorowski-scenarzysta nigdy nie ukrywał, że w swoich filmach wojennych często korzystał z osobistych doświadczeń frontowych. Tak było również w przypadku „Riority”. I chociaż opowiedziana w filmie historia została wymyślona, mogła przecież wydarzyć się w rzeczywistości. Podobnych temu wypadków w Armii Czerwonej zdarzało się mnóstwo. Różniły się one w szczegółach, ale w swej ogólnej wymowie miały przynajmniej jeden wspólny mianownik – bohaterstwo sowieckich żołnierzy niezwykle często wymuszane było okrutnymi praktykami stosowanymi przez enkawudzistów. Dzisiaj zasłużeni weterani Wielkiej Wojny Ojczyźnianej niechętnie wracają do tych epizodów służby, uznając, że byłoby to niepotrzebne kalanie heroicznej postawy krasnoarmiejców. Trudno więc podejrzewać, aby film Todorowskiego przypadł im do gustu. Jakiż bowiem obraz armii wyłania się z „Riority”, skoro – jak się okazuje – służyli w niej albo sami naiwni głupcy (Piczugowowie), albo zdradzieckie kanalie (Barchatow). Nawet dowódcy batalionu – poza wspomnianym już majorem – nie grzeszą odwagą cywilną, a na widok oficerów Smiersza ze strachu uginają się pod nimi kolana. I przede wszystkim: gdzie się podziało to mityczne braterstwo broni czerwonoarmistów, wynoszone przez całe dziesięciolecia na komunistyczne ołtarze przez filmowców, literatów i historyków?
Film Todorowskiego podejmuje temat bardzo ważny i drażliwy. Odpowiednio opowiedziana historia specyficznej „rozgrywki” Barchatowa z rodziną Piczugowów – motyw zemsty za życiowe niepowodzenia, niszczącej sumienie byłego strażnika obozowego i prostą drogą prowadzącej go do szaleństwa – mogłaby stać się prawdziwym arcydziełem. Mogłaby, gdyby nie zabrakło jej wewnętrznej mocy i napięcia. Sam pomysł, choćby i najprzedniejszy, nie zapewni sukcesu, jeśli szwankować będzie wykonanie. A tak się właśnie stało w przypadku „Riority”. Filmowi zabrakło przede wszystkim rozmachu, oddechu. Jedna – to prawda: budząca przerażenie i wywołująca prawdziwe ciarki na plecach – scena to jednak zdecydowanie zbyt mało. Tym bardziej że w pozostałych partiach obrazu reżyser niemal zagaduje widza na śmierć. Ciągnące się w nieskończoność dyskusje Barchatowa z Piczugowami – owszem – są istotne dla fabuły, ale nie powinny zajmować niemalże trzech czwartych dzieła. Niewiele jest też, wbrew pozorom, w filmie Todorowskiego samej wojny, Niemcy zaś pojawiają się w nim tylko okazjonalnie. Tym samym ulatnia się gdzieś cała groza służby na pierwszej linii frontu. Przypominają o niej jedynie trupy dwóch żołnierzy, radzieckiego i niemieckiego, na które bracia trafiają zresztą zupełnie przypadkowo. I to właśnie nieco zachwiane proporcje i zbytnia teatralność – w sensie przesadnej ilości dialogów – filmu są jego największymi minusami. Efekt jest taki, że aktorom trudno unieść tak poprowadzone i zdecydowanie za bardzo rozbudowane role. Najlepiej wypadają zaś ci, których na ekranie widać rzadziej.
Prawdziwą perełką jest drugoplanowa, niejednoznaczna kreacja Aleksieja Gorbunowa (między innymi „
12” Nikity Michałkowa, „
Ten, który gasi światło” Andrieja Libensona oraz „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka) jako majora, dowódcy batalionu. Trudno nie docenić też starań Dmitrija Uljanowa (można go zobaczyć w „
72 metrach” oraz „
1612” Władimira Chotinienki, „Wygnaniu” Andrieja Zwiagincewa, jak również we wspomnianej już „Małej Moskwie”), który wcielił się w postać najstarszego i najokrutniej doświadczonego przez los z braci Piczugowów, Arsienija. Na pochwały zasługują również doświadczony Iwan Kriworuczko – aktor (vide kultowa komedia science fiction „Kin-dza-dza” Gieorgija Danielii) i reżyser (serial sensacyjny „Bojec 2”) – który zagrał u Todorowskiego starego Aleksandra, oraz – co jest bardzo miłym zaskoczeniem – debiutujący dopiero na dużym ekranie Jakow Szamszyn, czyli filmowy Pasza Piczugow. Niestety, zawodzi kluczowa dla filmu postać – Anatolij Barchatow. Można zrozumieć, że na zasadzie kontrastu reżyser obsadził w tej roli niepozornie wyglądającego i mającego swym emploi wzbudzać sympatię widzów Konstantina Worobjowa (znanego przede wszystkim z dramatu historycznego „Moonzund” oraz seriali „Idiota”, „Gospoda oficery” i „Bandycki Petersburg 9”). Problem jednak w tym, że grany przezeń dawny obozowy strażnik jest zbyt błazeński, tym samym jego mefistofeliczny urok niknie z każdą minutą przebywania na ekranie. Ta postać aż prosiła się o Andrieja Panina, który fenomenalnie zagrał podobną rolę w „
Kierowcy dla Wiery” (2004) Pawła Czuchraja. Żal z powodu tego ewidentnego błędu obsadowego jest tym większy, że obrazowi Todorowskiego naprawdę niewiele brakowało, aby stać się dziełem wybitnym. A tak widzom już po wsze czasy najprawdopodobniej towarzyszyć będzie poczucie zmarnowanej szansy.