„Indygo” Romana Prygunowa – film, który od biedy można zakwalifikować jako thriller z elementami science fiction – miał być rosyjską odpowiedzią na amerykańskie produkcje typu „Carrie”, „Podpalaczka” czy też serial „Heroes”. Niestety, okazał się dziełem wtórnym i nudnym, ze scenariuszem, którego twórcą równie dobrze co zawodowy autor mógł być nastolatek z ADHD. I w niczym nie pomaga fakt, że Prygunowowi udało się zaciągnąć na plan aktorów tej miary co Michaił Jefremow i Gosza (Jurij) Kucenko.
East Side Story: Rosyjskie emo, czyli genialne dzieci-wydmuszki
[Roman Prygunow „Indygo” - recenzja]
„Indygo” Romana Prygunowa – film, który od biedy można zakwalifikować jako thriller z elementami science fiction – miał być rosyjską odpowiedzią na amerykańskie produkcje typu „Carrie”, „Podpalaczka” czy też serial „Heroes”. Niestety, okazał się dziełem wtórnym i nudnym, ze scenariuszem, którego twórcą równie dobrze co zawodowy autor mógł być nastolatek z ADHD. I w niczym nie pomaga fakt, że Prygunowowi udało się zaciągnąć na plan aktorów tej miary co Michaił Jefremow i Gosza (Jurij) Kucenko.
Roman Prygunow
‹Indygo›
EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Indygo |
Tytuł oryginalny | Индиго |
Reżyseria | Roman Prygunow |
Zdjęcia | James Gucciardo |
Scenariusz | Aleksiej Timm, Walentin Spiridonow |
Obsada | Paweł Śliwa, Paweł Jasienok, Iwan Mudrow, Piotr Skworcow, Roman Szmakow, Anastazja Riczi, Iwan Jankowski, Artiom Tkaczenko, Maria Szukszyna, Jurij Kuczenko, Michaił Jefremow |
Muzyka | Arkadij Ukupnik |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | Rosja |
Czas trwania | 95 min |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Czasami można odnieść wrażenie, że jednym z największych problemów nękających rosyjską kinematografię jest… nepotyzm. W studiach filmowych i firmach producenckich aż roi się od dzieci, małżonków, braci i sióstr znanych w przeszłości aktorów, reżyserów i scenarzystów. Pół biedy, kiedy mamy do czynienia z klanem Czuchrajów (ojciec Grigorij i syn Paweł), Bondarczuków (ojciec Siergiej, córka Natalia i syn Fiodor) czy Michałkowów-Konczałowskich (Nikita i jego córka Anna, Andriej i jego syn Jegor). Podobne im dynastie pozakładali jednak także inni, otwierając w ten sposób swoim pociechom drogę do kariery. Tak było chociażby z Olegiem Jankowskim, który wciągnął do branży filmowej syna Filipa, oraz Lwem Prygunowem, który zadbał o odpowiednie ustawienie syna Romana. W obu przypadkach rosyjska kinematografia, przynajmniej jak do tej pory, wiele na tym nie zyskała. Roman Prygunow – urodzony w 1969 roku, moskwianin z pochodzenia – po raz pierwszy zetknął się z poważnym kinem, mając trzydzieści lat. Wtedy to zagrał epizodyczną rolę w komedii Grigorija Konstantynopolskiego „8 i pół dolara”. Na ekranie widać go zaledwie przez chwilę, ale występ ten okazał się ważniejszy z innego powodu – na planie filmu Prygunow junior miał bowiem okazję poznać między innymi charyzmatycznego aktora, scenarzystę, reżysera i mnicha prawosławnego w jednym, czyli Iwana Ochłobystina, oraz Fiodora Bondarczuka i Goszę (Jurija) Kucenko. Kiedy trzy lata później dane mu było zrealizować swój debiut kinowy, thriller „Odinoczestwo krowi”, Kucenko zgodził się zagrać w nim główną męską rolę. Oprócz niego, udało się przyciągnąć na plan również cieszącą się umiarkowaną popularnością na Zachodzie Ingeborgę Dapkunaite oraz Filipa Jankowskiego razem z małżonką Oksaną Fanderą; na liście płac nie mogło zabraknąć także… Lwa Prygunowa.
„Odinoczestwo krowi” wielkiej kariery nie zrobiło, choć na duet aktorski Dapkunaite – Kucenko miło było popatrzeć. Wbrew oczekiwaniom jednak kolejne propozycje filmowe nie spadły na reżysera jak manna z nieba. Chcąc nie chcąc, musiał więc wrócić do swoich wcześniejszych zajęć, co – biorąc pod uwagę zarówno ambicje jego samego, jak i ojca – było krokiem wstecz. Okazjonalnie kręcił wideoklipy i realizował reklamy telewizyjne, cierpliwie przy tym czekając, aż jakieś studio powierzy mu pieczę nad swoją nową produkcją. Próbował też sam pisać scenariusze. Zaadaptował na potrzeby filmu powieść Jurija Kowala „Prikliuczenija Wasi Kuroliesowa”, ale zainteresowanie realizacją tego projektu było zerowe. Podobnie jak i scenariuszem opartym na książce „Swastika i Pentagon” Pawła Peppersztejna, popularnego w Rosji autora typowych czytadeł. W 2005 roku studio Central Partnership powierzyło Prygunowowi reżyserię drugiej części sensacyjnego serialu „Rodina żdjot”. Końcowy efekt okazał się jednak daleki od oczekiwań. Być może dlatego nie został on ostatecznie wyznaczony na reżysera sensacyjno-młodzieżowych „Stritrejserów” („Streetracers”); producenci postawili na Olega Fiesienko. Roman Prygunow robił wówczas dobrą minę do złej gry, stwierdzając, że dobrze się stało, bo film wyszedł kiepski. Problem jednak w tym, że obraz, który on nakręcił niejako w zamian, okazał się równie, jeśli nie jeszcze słabszy. Na realizację „Indygo” przeznaczono, zgodnie z oficjalnymi danymi, zaledwie 2,5 miliona dolarów. To śmieszna kwota, zwłaszcza jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że na jego promocję wydano… 1,5 miliona zielonych papierków.
Autorami scenariusza są Aleksiej Timm (w branży filmowej od ponad ćwierćwiecza) oraz Walentin Spiridonow (którego pierwszy tekst przeniesiono na ekran dopiero przed rokiem). Żaden nie osiągnął do tej pory znaczących sukcesów, chociaż Timm może przynajmniej zapisać na swoim koncie ubiegłoroczny hit rosyjskich kin, przygodowo-sensacyjną „Skałołazkę”. Obaj panowie, pracując nad scenariuszem, postanowili posiłkować się jedną z teorii – jak uważają specjaliści: pseudonaukowych – kojarzonych z ruchem New Age. Według niej począwszy od lat 70. do końca XX wieku mieli rodzić się ludzie od dzieciństwa posiadający zdolności paranormalne. Z uwagi na swą „wyjątkowość” z trudem dostosowują się do życia w „normalnym” społeczeństwie – tym samym jako dzieci sprawiają problemy wychowawcze zarówno w szkole, jak i w domu. Jedna z hipotez mówi, że w ciałach takich osób zagnieździły się dusze istot pozaziemskich. Jakkolwiek traktować podobne teorie, literatura fantastyczna i kino od dawna już posiłkują się nimi. Bohaterki książek Stephena Kinga – i nakręconych na ich podstawie filmów – „Carrie” i „Podpalaczka” to chyba najbardziej typowe przykłady. Dalekie echa hipotez o dzieciach Indygo można odnaleźć też w historii „X-Menów” i postaciach z serialu „Heroes”. Kino amerykańskie starało się spojrzeć na ten problem także bardziej racjonalnie; w efekcie w 2003 roku powstał niezależny film Stephena Simona „Indigo” (uznany za najlepszy przez widzów na festiwalu filmowym w Santa Fe). Jego rosyjski odpowiednik nie ma z nim jednak nic wspólnego. Film Prygunowa to typowy psychologiczny thriller, do którego dorzucono elementy fantastyki, by uczynić go bardziej niesamowitym i tajemniczym. Tyle że zabiegi scenarzystów okazały się całkowicie chybione. Rosyjskie „Indygo” to jedynie żałosna próba podpięcia się pod popularne trendy w kinie hollywoodzkim.
Bohaterami filmu są moskiewscy nastolatkowie, których uznać możemy za typowe dzieci Indygo. Na pozór wyglądają jak ich rówieśnicy – nic jednak bardziej mylnego, każde z nich posiada bowiem jakiś dar. Tichon na przykład obdarzony jest świadomością swoich poprzednich wcieleń, Tania rozumie język zwierząt, Żeka potrafi złamać każde zabezpieczenie komputerowe, a Liocha widzi przez przedmioty. Andriej Kaliajew natomiast – główny bohater filmu – wyczuwa niebezpieczeństwo. Wiedząc o swoich zdolnościach, trzymają się razem. Często spotykają się na ostatnim piętrze budowanego jeszcze wieżowca i dzielą swoimi wspomnieniami, przeżyciami, troskami i radościami. Najlepiej czują się we własnym towarzystwie. Ich beztroska zostaje jednak brutalnie przerwana, gdy ojciec Andrieja, oficer milicji, informuje nastolatków o grasującym w Moskwie mordercy dzieci. Jego syn nie ma wątpliwości, że zabójca poluje właśnie na takich jak oni – niebezpieczeństwo wyczuwa bowiem już od jakiegoś czasu. Pozostają jednak pytania: kto i dlaczego? O ile na pierwsze otrzymamy satysfakcjonującą odpowiedź, o tyle respons na drugie okazuje się wyjątkowo pokrętny, by nie rzec – głupi. Niestety, na tym poziomie jest cały scenariusz. W filmie Prygunowa nic nie trzyma się kupy, nie ma w nim żadnej logiki ani sekretu. A metoda zastosowana przez nastolatków, dzięki której udaje im się wyśledzić mordercę, wzbudza raczej u widza śmiech niż podziw i zrozumienie. Podobnie zresztą jest z postacią psychopatycznego zabójcy, czyli Pawła Maksymowicza Soszyna, którego poziom demoniczności jest wprost proporcjonalny do uroku osobistego Józefa Stalina. Jeśli to był świadomy reżyserski zamysł, zawiódł na całej linii. Soszyn jest bowiem co najwyżej żałosny.
„Indygo” sprawia wrażenie obrazu posklejanego z odrzuconych ścinek hollywoodzkich hitów. Stąd ewidentne braki w fabule, skróty i nielogiczności akcji. Do tego dochodzą jeszcze wszechobecne spowolnienia kadrów. Co jest ich celem, poza żenującą próbą przydania obrazowi aury tajemniczości – nie sposób dociec. Uczucie niesmaku potęgują także wykorzystane w ścieżce dźwiękowej piosenki. Jeśli właśnie takiej muzyki słuchają w Rosji zbuntowani emo-nastolatkowie, to premier Putin i prezydent Miedwiediew powinni poważnie zacząć martwić się o ich stan psychiczny. Chyba że – i to wydaje się najbardziej logicznym rozwiązaniem zagadki związanej z tym obrazem – jest to od początku do końca artystyczna „wydmuszka”. Dzieło udające jedynie atrakcyjny film dla młodzieży, którego podstawowym celem było od samego początku tylko wyciągnięcie kasy z portfeli rodziców. Nie ma bowiem wątpliwości, że sposób przedstawienia młodych bohaterów miał wykreować ich na tzw. „postaci kultowe”, z którymi mogliby się identyfikować ich – już nie ekranowi – rówieśnicy. Andriej jest więc z jednej strony odpowiednio przystojny, z drugiej – inteligentny (jego iloraz inteligencji wynosi 190), natomiast Tania – jego dziewczyna – mogłaby przypaść do gustu każdemu wielbicielowi lolitek. Szkoda jednak, że nic konkretnego z tego nie wynika. Chcąc dopaść Soszyna, nastolatkowie wcale bowiem nie muszą używać inteligencji. Bo i po co, skoro mają swoje dary? Na dodatek dokładnie takie, jakie mogą im się przydać w sytuacji szczególnego zagrożenia. W tej scenariuszowej układance wszystko jest tak idealnie dopasowane, że od pierwszego do ostatniego kadru trąci uwłaczającą wręcz ludzkiemu rozumowi sztucznością.
W rolach młodych bohaterów Prygunow obsadził prawdziwych nastolatków. Dla kilku z nich – Pawła Sliwy (czyli filmowego Liochy), Pawła Jasienoka (Zachara, kumpla Andrieja pomagającego mu wyśledzić Soszyna), Iwana Mudrowa (zamordowanego na samym początku filmu Wowy) i Piotra Skworcowa (Tichona) – był to pierwszy występ przed kamerą. Nieco większe doświadczenie mieli już: grający Żekę Roman Szmakow (serial sensacyjny „Karambol” z 2006 roku), wcielająca się w postać Tatiany Anastazja Riczi (która pojawiła się u boku Andrieja Panina w komediowym melodramacie „Wnuk Gagarina” z 2007 roku) oraz filmowy Andriej, czyli Iwan Jankowski. Ten osiemnastolatek talent do aktorstwa musiał odziedziczyć w genach – jego dziadkiem jest bowiem Oleg Jankowski (w którego filmie zresztą zadebiutował, kiedy miał 11 lat), a rodzicami – Oksana Fandera i Filip Jankowski. Co może dziwić, młodzi aktorzy wypadli jeszcze całkiem nieźle w porównaniu ze swymi starszymi kolegami po fachu. Artiom Tkaczenko (znany między innymi z „Małej Moskwy” Waldemara Krzystka) powinien rolę Soszyna jak najszybciej wymazać ze swojej pamięci. Podobnie Maria Szukszyna (prywatnie córka znanego w czasach radzieckich aktora, scenarzysty i reżysera Wasilija Szukszyna oraz popularnej w naszym kraju dzięki serialowi „Ballada o Januszku” Lidii Fiedosiejewej-Szukszyny), która zagrała u Prygunowa dyrektorkę elitarnej szkoły dla wyjątkowo uzdolnionych dzieci. Fatalnie wypadł także w roli psychologa Wadima Suchanowa Gosza Kucenko (seriale „Jesienin” i „Gibiel impierii” oraz oparty na prozie Borysa Akunina „Turecki gambit” – wszystkie z 2005 roku, jak również recenzowane już w „Esensji” thrillery science fiction „
Paragraf 78 – Punkt pierwszy”, „
Paragraf 78 – Punkt drugi”). O pełen żałości śmiech przyprawia już sama charakteryzacja aktora. A dalej jest jeszcze gorzej. Widać wyraźnie, jak męczy się on, grając wbrew swemu temperamentowi i emploi. Broni się za to Michaił Jefremow (seriale historyczne „Moskiewska saga”, „Dywersant” i „Leningrad”, „
12”, „
Park Epoki Radzieckiej”, „
Paragraf 78 – Punkt pierwszy”, „
Paragraf 78 – Punkt drugi”) jako oficer milicji Kaliajew, ojciec Andrieja, choć przez cały czas nie opuszcza widza wrażenie, że grana przez niego postać przypadkowo zaplątała się do „Indygo” z zupełnie innego filmu. Gdyby cały obraz Prygunowa był taki jak kreacja Jefremowa, być może dałoby się film jeszcze uratować.
„Indygo” Romana Prygunowa to obraz wyjątkowo nieudany – thriller fantastyczny całkowicie pozbawiony suspensu, w którym fantastykę serwuje nam się jedynie w domyśle. Z całej produkcji najlepsze wrażenie robi reklamujący ją plakat – tyle że nijak się on ma do treści i klimatu filmu. Omijać toto szerokim łukiem!