Kino totalitarne: Jak Stalin przegnał Piłsudskiego z Ukrainy
[Jefim Dzigan „Pierwsza Konna” - recenzja]
Armia Konna
Akcja „Pierwszej Konnej” – jednego z najbardziej kuriozalnych dzieł w historii radzieckiej kinematografii – rozgrywa się w ciągu kilku wiosennych tygodni 1920 roku, a jej tłem jest wojna polsko-bolszewicka. Osobliwe jest już wprowadzenie do filmu, dzięki któremu widz dowiaduje się, że „armie Białopolaków, uzbrojone przez Niemców (sic!) zdradziecko napadły na pokojowe radzieckie granice”. Z prawdą historyczną nie ma to nic wspólnego – ani nie uzbrajali nas w 1920 roku Niemcy (wręcz przeciwnie, na Górnym Śląsku walczyli zbrojnie z polskimi powstańcami, starającymi się przyłączyć tę dzielnicę do odradzającej się ojczyzny), ani też granice Rosji Radzieckiej nie były wtedy „pokojowymi” (bo po cóż w takim razie już w marcu, a więc miesiąc przed wyprawą Piłsudskiego na Kijów, postawiono ściągnąć na Ukrainę armię Budionnego?). Miało to raczej służyć osiągnięciu innego, ale za to bardzo aktualnego, celu propagandowego. Autorom zapewne zależało na tym, aby poprzez prostą (a raczej: prostacką) analogię porównać atakujące w 1920 roku wojska polskie z wkraczającymi właśnie w granice Kraju Rad wojskami hitlerowskimi. Pierwsze sceny filmu też bardziej musiałyby przypominać widzom, gdyby go oczywiście mieli wówczas okazję obejrzeć, to, co działo się akurat za oknami ich domów. Polacy – notabene w mundurach z lat 30. XX wieku – dokonują bowiem natychmiastowych aresztowań ludności cywilnej, nie mają również oporów przed tym, aby z samolotów ostrzeliwać i bombardować uciekających na wschód Ukraińców. Nieważne, że w czasie takiej akcji musieli ginąć starcy, kobiety i dzieci. Chodziło przecież o to, aby pokazać jak okrutny jest wróg. Tyle że takie sceny miały miejsce we wrześniu 1939 roku, a „autorami” nalotów na zatłoczone polskimi cywilami drogi byli lotnicy niemieccy i radzieccy. Wprawdzie dwa lata później los Polaków podzielili obywatele Związku Radzieckiego, ale to nie samoloty z biało-czerwoną szachownicą zrzucały wtedy bomby. Uśmiech politowania może wzbudzić także scena, w której zachłanny polski żołnierz zatrzymuje konny wóz prowadzony przez młodego chłopaka, po czym zabiera mu pieniądze. Chwilę później okrada też z obrączki jego towarzysza podróży. Owszem, takie rzeczy się zdarzały i to nawet krótko przed nakręceniem filmu, po 17 września 1939 roku – tyle że w drugą stronę. Co ciekawe, ta scena będzie miała duże konsekwencje dla dalszej akcji. Okradziony młodzian, czyli Pietro Taran, szczerze nienawidzący od tej pory Polaków, postanowi zemścić się na nich, przyłączając się do armii Budionnego. Nie trzeba chyba dodawać, że szybko okaże się jednym z jej najwaleczniejszych żołnierzy…
Armia Konna - taczanka
Niezwykle istotny, choć fatalnie poprowadzony – co może być zresztą skutkiem zmian montażowych dokonywanych już po zakończeniu realizacji filmu – jest również wątek komunistki Kriemienieckiej. Pewnego dnia trafia ona do polskiego więzienia. Jego komendant chce przeciągnąć zamkniętych w nim bolszewików na polską stronę i stara się nakłonić ich do podpisania listu, w którym odżegnaliby się oni od swojej radzieckiej ojczyzny. I kto wie, czy nie znaleźliby się tacy zaprzańcy, którzy by list podpisali, gdyby nie stercząca nad nimi jak wyrzut sumienia Kriemieniecka. Nieszczęsna kobieta nie ma jednak nawet pojęcia, że w ten sposób przypieczętuje los ich wszystkich. Rozzłoszczony odmową komendant oznajmia bowiem więźniom: „Dzisiaj wszyscy pójdziecie do Pana Boga”. I, co gorsza, słowa dotrzymuje. Choć samej sceny mordu nie pokazano, nie ma wątpliwości, że został on dokonany, ponieważ w następnym ujęciu widać mnóstwo trupów leżących na skraju lasu. (Na pokazanie na ekranie takiej zbrodni nie zdobył się nawet Gustav Ucicky w swoim polakożerczym dziele „
Powrót do ojczyzny”.) Jest wśród nich także dzielna komunistka. Nim jednak wyzionie ducha, zdąży jeszcze opowiedzieć żołnierzom Armii Konnej, co się wydarzyło. Pogrzeb wymordowanych przez Polaków więźniów staje się okazją do patriotycznej manifestacji, podczas której Woroszyłow wygłasza patetyczną mowę. Zapowiada w niej całkowite zniszczenie przeciwnika, w czym wtóruje mu sam Budionny, krzycząc: „Na wroga! Do walki!”. I tu dochodzimy do kolejnego ważnego elementu „Pierwszej Konnej”, czyli do postaci historycznych, które pojawiają się na ekranie. Są Budionny, Woroszyłow i Timoszenko. Nie zabrakło również przyszłych generałów armii Iwana Tjulieniewa (odpowiedzialnego za kontrwywiad) oraz Josifa Apanasienki (dowódcy jednej z kawaleryjskich dywizji). Pojawił się nawet Aleksandr Parchomienko, dzisiaj już kompletnie zapomniany gieroj Armii Czerwonej, którego największą zasługą było to, że zginął w 1921 roku, mając zaledwie trzydzieści pięć lat. Stronę przeciwną reprezentuje przede wszystkim zdradziecki, kumający się z Polakami ataman Grigorij Kocur.
Michał Bryłkin jako Petro Taran
Dla Polaków największą ciekawostką filmu będzie jednak zapewne pojawienie się na ekranie – i to aż w dwóch scenach! – marszałka Józefa Piłsudskiego i, choć nie nazwanego wprost, generała Edwarda Rydza-Śmigłego (charakteryzacja nie pozostawia jednak wątpliwości, że to właśnie o niego chodzi). Przedstawiony przez Dzigana Piłsudski jest pieniaczem, który co rusz wali pięścią w stół i domaga się od swoich dowódców cudu, jakim bezsprzecznie musiałoby być pokonanie Armii Konnej Budionnego. Sen z powiek wąsatemu marszałkowi spędza też świadomość, że za swego przeciwnika ma nie byle kogo, ale samego Józefa Stalina. Rozkazuje więc przeprowadzić dywersyjny atak na pociąg, którym przemieszcza się Stalin, i uprowadzić genialnego stratega. Przyszły Ojciec Narodu dzięki swoim agentom niemal natychmiast dowiaduje się o planowanej zbrodni. Nic sobie jednak z tego nie robi. Jego odwaga jest przecież bezgraniczna. Bać się jakiegoś tam Piłsudskiego tak wielkiemu wodzowi nie przystoi. W porównaniu z polskim marszałkiem Gruzin wypada zresztą jak Europejczyk w każdym calu, niemal dżentelmen rodem z angielskiego romansu. Jest spokojny i opanowany, w czym pomaga mu pykanie fajeczki, pewny siebie i stanowczy (gdy niespodziewanie pojawia się na ogarniętej niepokojem stacji kolejowej, dosłownie w minutę zaprowadza porządek). Łatwo nawiązuje kontakt ze zwykłymi ludźmi, podnosi na duchu Kriemieniecką, a Taranowi – jeszcze przed jego wstąpieniem do Armii Konnej – daje własny pistolet z zaznaczeniem: „Bijcie wrogów ludu!”. Jest też jednak – tym razem jak prawdziwy, a nie ekranowy, Stalin – bardzo nieufny. Kiedy sporządza raport na temat niepewnej sytuacji na Ukrainie i każe wysłać go na Kreml, mówi wprost: „Tylko do Lenina”. Widz powinien domyśleć się już sam, że ta nieufność Wielkiego Wodza nie jest przypadkowa. Telegram mógłby przecież trafić w ręce Michaiła Tuchaczewskiego albo Lwa Trockiego, którzy w tamtym czasie odgrywali – zarówno w państwie, jak i w Armii Czerwonej – znacznie ważniejsze role niż Stalin. W chwili kiedy film miał trafić na ekrany, obaj już zresztą nie żyli, zlikwidowani na rozkaz samego generalissimusa. Nic więc dziwnego, że w „Pierwszej Konnej” nie zostali wymienieni nawet z nazwiska.
Siemon Goldsztab jako Stalin
Obraz Jefima Dzigana, mimo bardzo atrakcyjnego tematu, jest straszliwie nudny. Jak zresztą zdecydowana większość filmów socrealistycznych. O bohaterstwie krasnoarmiejców dowiadujemy się przede wszystkim od nich samych i z telegramów, które dowódcy notorycznie sobie wysyłają, aby chwalić się własnymi sukcesami. Bohaterowie większość czasu spędzają na naradach, podczas których debatują, w jaki sposób wprowadzić w czyn słuszne dyrektywy towarzysza Stalina. A Józef Wissarionowicz nie odpuszcza. Jednego dnia każe przekazać słowa otuchy i wytłumaczyć żołnierzom Armii Konnej, szykującym się właśnie do szturmu na „Białopolaków” i ukraińskie bandy Semena Petlury, że wojna, w której biorą udział, jest „oswobodzicielską”, a ich główne zadanie to „wyzwolić robotników i chłopów” (w czym pobrzmiewają propagandowe hasła, pod którymi czerwonoarmiści wkraczali na wschodnie Kresy II Rzeczypospolitej we wrześniu 1939 roku). Innym znów razem Wielki Wódz delikatnie ruga swoich podkomendnych, pytając – telegraficznie, bo jakże by inaczej – Woroszyłowa: „Dlaczego polski front do tej pory nie został przerwany?”. To jedno pytanie, jak się okaże, podziała niezwykle motywująco na dowódców i już następnego dnia o świcie polskie linie zostaną przełamane. Bez inicjatywy towarzysza Stalina – sugeruje reżyser – byłoby to oczywiście niemożliwe! Ewidentne kłamstwa historyczne i apologia sowieckiego dyktatora to jednak nie jedyne grzechy główne filmu. W „Pierwszej Konnej” zabrakło przede wszystkim tego, co powinno być największą siłą podobnego obrazu – batalistyki. Armię Budionnego widzimy w boju tylko raz, kiedy kilkunastu jeźdźców w ekspresowym tempie pokonuje oddział polskich piechurów, wszystkich biorąc do niewoli. Możemy za to podziwiać potężną armię pokazaną z lotu ptaka tuż przed atakiem na polskie linie. Lotnicze ujęcia robią wprawdzie wrażenie, zwłaszcza liczbą zatrudnionych statystów i koni, ale w niczym nie zastąpią wizualizacji bitwy. Niezwykle znamienna jest natomiast scena kończąca film. Zadowolony Stalin, z nieodłączną fajeczką w dłoni, prosi, aby złożyć mapę Ukrainy i rozłożyć mapę Polski. Następnie pochyla się nad nią i mówi sam do siebie: „Zobaczymy, co tu należy zrobić”. I znów nie sposób nie odczytywać tej sceny przez pryzmat tego, co rozpoczęło się 17 września 1939 roku.
Mimo że „Pierwsza Konna” nie weszła na ekrany kin, reżyser otrzymał w 1941 roku Nagrodę Stalinowską. Na pocieszenie, bo w tym samym roku stracił posadę w „Mosfilmie” i został oddelegowany do pracy w studiach filmowych w kazachskiej Ałma-Acie i azerskim Baku. Później pracował jeszcze w Mińsku, Kijowie i Leningradzie, by ostatecznie wrócić do Moskwy – i do „Mosfilmu” – w 1954 roku, już po śmierci Stalina. Pierwszym powojennym filmem Dzigana był „Dżambuł” (1952), biograficzna opowieść o życiu – zmarłego w 1945 roku – ludowego poety i pieśniarza kazachskiego Dżambuła Dżabajewa. Do tematu wojny domowej i walk z kontrrewolucją powrócił jeszcze w dramacie wojenno-sensacyjnym „Żelieznyj potok” (1967), ale wielkiego sukcesu nie osiągnął. Wsiewołod Wiszniewski natomiast w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej bronił Leningradu, później był korespondentem „Prawdy” i redaktorem wydawanego w Moskwie pisma „Znamja”. Jako scenarzysta współpracował jeszcze między innymi z Michaiłem Cziaurelim (słynny „Niezabywajemyj 1919 god”, 1952), Samsonem Samsonowem („Optimiczieskaja tragiedija”, 1963) oraz Wierą Strojewą („My, russkij narod”, 1965). Jako pisarz do końca życia pozostał wierny tematyce patriotyczno-rewolucyjnej. Podobnie jak aktor Siemion Goldsztab pozostał wierny postaci Stalina. W kinie wcielał się w Ojca Narodu czterokrotnie; po raz pierwszy w 1937 roku w filmie „Lenin w Październiku” Michaiła Romma, później natomiast w opowieściach o pierwszym przywódcy komunistycznej Mongolii, towarzyszu Suche Batorze („Jego zowut Suche-Bator”, 1942) oraz wspomnianym już bohaterze wojny domowej Aleksandrze Parchomience (1942). W latach 40. w Teatrze Dramatycznym w Kirowie grał także Stalina w legendarnej socrealistycznej sztuce Nikołaja Pogodina „Kremlowskie kuranty”. Zmarł w 1971 roku. O dziewięć lat przeżył go Nikołaj Bogoljubow, czyli filmowy Woroszyłow. W postać przyszłego marszałka Związku Radzieckiego aktor ten, uhonorowany Nagrodą Stalinowską aż sześciokrotnie, wcielił się cztery razy: najpierw w filmie „Lenin w 1918 godu” (1939), a następnie w „Aleksandrze Parchomience” oraz „Obronie Carycyna” (oba z 1942 roku). Największą karierę zrobił jednak, grający Budionnego, Aleksandr Chwylja, aktor znany ze „Szczorsa” (1939), „Suworowa” (1941), „Jak hartowała się stal” (1942), ale także z powojennych obrazów Iwana Pyriewa – „Wesoły jarmark” (1949) i „
Bracia Karamazow” (1969).
Siemon Goldsztab jako Stalin
Nie powiodło się natomiast w kinie pozostałym aktorom. Debiutujący na ekranie w roli młodego Petro Tarana Michaił Bryłkin na kolejną rolę filmową musiał czekać ponad trzydzieści lat. Raisa Jesipowa, czyli Kriemieniecka, choć żyła aż do 1994 roku, za swoje największe osiągnięcie mogła uznać jedynie udział w dwóch wcześniejszych filmach Dzigana – „Żenszczina” (1931) oraz „My iz Kronsztadta” (1936). Również Jewgienij Kałużski („Minin i Pożarski”, 1939; „Kutuzow”, 1943), który wcielił się w Piłsudskiego, po wojnie nie stworzył już żadnej znaczącej kreacji. Jak widać, „Pierwsza Konna” nie przyniosła swoim twórcom szczęścia ani zaszczytów, co można zresztą uznać za swoisty akt sprawiedliwości dziejowej. Rzeczywisty obraz i charakter tej jednostki był bowiem zupełnie inny od tego, który Dzigan przedstawił w swoim filmie. By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po dzieła Izaaka Babla, odeskiego Żyda, który w armii Budionnego był politrukiem i redaktorem frontowej gazetki. Wydany przez niego w 1926 roku zbiór krótkich opowiadań zatytułowany „Armia Konna” nie pozostawia wątpliwości, że służący w niej krasnoarmiejcy dopuszczali się zbrodni na ludności cywilnej. Były dowódca 1. Armii po lekturze książki wpadł we wściekłość. Babel znalazł się tym samym na cenzurowanym. W czasie Wielkiej Czystki w maju 1939 roku został aresztowany i osiem miesięcy później rozstrzelany. Jego najbardziej wstrząsające dzieło, pisany na bieżąco w czasie trwania wojny polsko-bolszewickiej „Dziennik 1920”, mógł ujrzeć światło dzienne dopiero kilkadziesiąt lat po śmierci autora. Niestety, w tej samej Rosji światło dzienne ujrzał też film Jefima Dzigana. Należy mieć tylko nadzieję, że nikt nie będzie młodych Rosjan na podstawie tego obrazu próbował uczyć historii.